Jest życie po Anneke

Łukasz Dunaj

The Gathering "The West Pole", Psychonaut

Okładka płyty "West Pole" The Gathering
Okładka płyty "West Pole" The Gathering 

Holendrzy z The Gathering udowodnili, że ich klasa nie tylko walorami poprzedniej wokalistki stała. Przy okazji nagrali jedną z najlepszych płyt w swojej dyskografii.

Anneke van Giersbergen. Z tą niepozorną rudowłosą dziewczyną The Gathering utożsamiany był od lat. Nie dziwi więc lament podniesiony przez fanów, gdy postanowiła skupić się na projekcie Aqua de Annique, będącym de facto jest solowym alter ego. Osierocony zespół miał skończyć marnie, dogorywając w zapomnieniu. Trzyletnia przerwa dzieląca ostatni w dyskografii album "Home" od nowego wydawnictwa, mogła sugerować, że niełatwo im wstać z kolan.

Jak się okazało, była to raczej cisza przed burzą, ponieważ muzycy z nową wokalistką - Silje Wergeland (wcześniej Octavia Sperati) - na pokładzie wydali album, na którym nie słychać bezdennej rozpaczy, rozdrapywania ran i personalnych traum. Co więcej, "The West Pole" to krążek jak na The Gathering zadziwiająco optymistyczny, niemal radosny. Oczywiście mam na myśli specyficzną, melancholijną radość, bardziej śmiech przez łzy, niż głupkowaty grymas, jaki kwitnie mi na twarzy, kiedy słyszę zespół Video.

W kontekście The Gathering zawsze drażniło mnie uporczywe klasyfikowanie tego zespołu, jako gothicmetalowego. Ostatnią płytę, którą można uznać za utrzymaną w takiej stylistyce była przecież "Nightime Birds" sprzed 12 lat. Jedyne, za co Holendrzy powinni przeprosić świat to fakt, że byli współodpowiedzialni za wysyp tysięcy groteskowych zespołów z wokalistkami wciśniętymi w koronkowe gorsety. Co ciekawe, oni sami nigdy nie hołdowali takiemu wizerunkowi, przypominając raczej studentów politechniki w rozciągniętych swetrach, niż współczesne inkarnacje wampira Lestata.

Również w warstwie muzycznej "The West Pole" znajduje się o mile świetlne od patetycznych, gotyckich wagneryzmów, operując raczej wśród dźwięków o indierockowej proweniencji. Gitarowe faktury kompozycji The Gathering zawdzięczają wiele My Bloody Valentine, Slowdive, albo zapomnianym obecnie tuzom wytwórni 4AD - Cocteau Twins czy This Mortal Coil. Muzyka płynie spokojnie, lawirując w archipelagu stonowanych, umiejętnie dozowanych emocji. Niewykluczone, że między indeksami nr 5 i 8 gdzieniegdzie wam się ziewnie lub rozejrzycie się za ulubionym zestawem krzyżówek, ale nie zmienia to faktu, że Holendrzy potrafią przyjemnie omamić i spowolnić pospieszny puls życia. Ich propozycja jest wysmakowana, elegancko przykrojona do oczekiwań tych, którzy w muzyce nie szukają gwałtu, ani baunsu.

Jedyne, co mi nie daje trochę spokoju to głos tej nowej pani. Nie to, żebym jakoś szczególnie ronił łzy za Anneke, ale maniera Silje jest praktycznie tożsama z poprzedniczką. Na pewno The Gathering zyskałby (przynajmniej w uszach niżej podpisanego) zapraszając do współpracy bardziej charyzmatyczną, obdarzoną drapieżną barwą wokalistkę. Ale już pisałem gdzieś powyżej, że ten zespół tak ma. Nie czuje potrzeby fundowania odbiorcom terapii szokowej. Ma być ładnie i z klasą. I jest.

7/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas