GWAR "The New Dark Ages": Ogarnięty jak potwór [RECENZJA]
Paweł Waliński
GWAR dokonali czegoś, co wydawało się niemożliwe. Nagrali album, gdzie wszystkie ich wizualne teatralne odpały i tekstowe plugastwo schodzą na dalszy plan, pozwalając słuchaczowi naprawdę cieszyć się muzyką. Dziwne jak na nich, nieprawdaż?
Richmond. W stanie Wirginia. 23 marca 2014 znaleziono tu martwe ciało Oderusa Urungusa. Lider GWAR nie został jednak zlikwidowany kosmicznym działem Gaussa. Nie zakończył żywota chcąc wchłonąć czarną dziurę. Nie dopadły go zdziczałe bestie-ludojady z innego wymiaru. Dopadł go nałóg. Przedawkował heroinę. Zmarł na siedząco. Urungus, czasem podający się za Davida Brockie był jedynym członkiem GWAR z oryginalnego składu, co oznaczało, że pozostałe potwory stanęły w obliczu nieobliczalnego. Urungusowi urządzono tradycyjny wikiński pogrzeb, co oznacza że pochowano go wraz z drakkarem czy tam innym statkiem kosmicznym.
W tym samym czasie, a właściwie pod wpływem międzygalaktycznej fluktuacji wywołanej śmiercią Urungusa, na dalekiej planecie Scumdoggia przebudził się Blöthar Berserker. Ów otyły, przypominający z twarzy świnię (możliwe, że to wielka biała polska) wojowniczy potwór przybył na Ziemię i po krótkiej i krwawej walce przejął stery w GWAR. Dodawszy, że Blöthar dysponuje ogromnym porożem oraz zestawem wymion, z których toczy na przeciwników śmiercionośny płyn, a podczas bitki posługuje się tarczą i wielkim toporem wiadomo, że nie było miękkiej gry. I choć niektórzy nienawistnicy rozpuszczali plotki, że Blöthar to tak naprawdę znany fanom GWAR Potężny Beefcake w przebraniu, my wiemy że to absolutna blaga.
Z nowym wokalistą GWAR zarejestrowali w 2017 roku album "The Blood of Gods" dokumentujący, jak sam tytuł wskazuje, ich proces upuszczania boskiej krwi. Struchlały ze strachu świat płytę tę przemilczał, kierując się zasadą tisze jediesz dalsze budiesz, GWAR więc postanowili karnie sprowadzić na Ziemię i nas "Nowe mroczne wieki". Mroczny wiek - poważna sprawa. Próżno więc szukać na płycie jakże charakterystycznego dla nich w złotej epoce Urungusa groove'u (choć może przesadzam - patrz "Mother Fuck*ng Liar"), którego miejsce zajęła mniej rockowa, a bardziej metalowa łupanina. Szczęśliwie jest owa dosyć urozmaicona, swobodnie rozpięta między (Tfu! Tfu!) power metalem a czyściutkim thrashem, a potwornej ekipie udało się napisać naprawdę rzetelne piosenki.
Weźmy choć taki wysooktanowy wykop jak "Completelu Fu*ked" - toż to Testament albo Exodus na pełnej. "Unto the Breach" to z kolei bardzo rasowy epicki doom. Pokrewna doomowa epickość wypływa też z "Rise Again", dowodząc, że nawet jak ma się macki zamiast mózgu można napisać całkiem zniuansowany i progresywny utwór. Podobnie z połamanym "The Beast Will Eat Itself" - okazuje się, że te poczwary naprawdę potrafią grać. Świetnym, energetycznym strzałem jest też "Jad dziobaka". A jak wchodzi "Szczurołap", to człowiek zaczyna rozglądać się za Alicem Cooperem w jego golfowym daszku. No i jeszcze na koniec GWAR potrafią przysolić hawkwindowym transowym space rockiem "Starving Gods" wiodącym do kolosalnego dziesięciominutowego ambientowego i kompletnie na tym albumie do niczego niepotrzebnego "Deus Ex Monstrum".
Zazwyczaj kontekst, merytoryczne zaplecze, koncept to rzeczy tworzące w muzyce wartość dodaną. Z GWAR odwrotnie - zazwyczaj to wszystko paradoksalnie było wartością ujemną - przeszkadzającą w koncentracji na songwritingu, riffowaniu i tak dalej. "The New Dark Ages", choć oczywiście opowiada niepełnosprytną historyjkę o tym, jak zespół musi walczyć ze swoimi przybyłymi z innego, bardziej plugawego wymiaru, sobowtórami, jest pierwszą tak fajną dawką granka, jaką GWAR podarowali naszemu światu od czasu klasycznych nagrań z przełomu lat 80. i 90.
Choć, gdyby się poważnie zastanowić, może nawet lepszą, bo bardziej zwartą pod względem tak kompozycyjnym jak i wykonawczym. No i nie tracącą ducha społecznego komentarza. Bo może w oceanie plugastwa przegapiliście fakt, że GWAR od zawsze wyśmiewają i krytykują - głównie amerykańską - kulturę konsumpcyjną i trend "keeping up with the Joneses", a więc amerykańskie podejście wedle którego kiedy sąsiad kupi sobie nową wypasioną kosiarkę do trawy, my musimy mieć taką samą albo lepszą. Czyli coś, co w naszej kulturze reprezentują memy z nosaczami.
Nigdy nie podejrzewałem, że moją reakcją na płytę GWAR będzie cokolwiek poza "hue hue znowu śpiewają o kupie". A jednak. Naprawdę, naprawdę fajna, płyta. Widać jak przypili, to i kosmiczny potwór może się ogarnąć.
GWAR "The New Dark Ages", Pit Records
7/10