Głos z zaświatów, ten głos
Jarek Szubrycht
Johnny Cash "American VI: Ain't No Grave", American / Universal
Johnny Cash nagrywał tę płytę jedną nogą w grobie. To nie przenośnia, ale kolejna, ponoć ostatnia, odsłona testamentu tego wielkiego artysty.
Rick Rubin nie miał dla Johnny'ego Casha litości. Trzymał schorowanego wokalistę w studiu jak długo się dało i nagrywał, nagrywał, nagrywał... Podsuwał nowe utwory, zarówno oczywiste (a więc klasykę amerykańskiego folka i country, stare hymny gospel), jak i takie, których nikt inny z Facetem w Czerni by nie skojarzył ("Hurt" Nine Inch Nails i "Personal Jesus" Depeche Mode to najlepsze i najsłynniejsze przykłady) - i znowu nagrywał. Nie było mowy o żadnych eksperymentach z aranżacjami, o poszukiwaniu nowych możliwości dla zmęczonego, złamanego głosu Casha. Po prostu połączenie świetnych numerów z interpretacją, w której słychać cały ból egzystencji na tym łez padole.
Album "American VI: Ain't No Grave" niewiele różni się więc od poprzednich wydawnictw z tej serii, bo i różnić się nie może. Nie jest może aż tak mroczny i przejmujący jak poprzedni - "A Hundred Highways" - bo z tamtej płyty Rubin zrobił Casha powitanie ze śmiercią. Nie zawiera też tak efektownych i niespodziewanych coverów, jak "Solitary Man", choć "Redemption Day" z repertuaru Sheryl Crow jest miłym zaskoczeniem, a przy hawajskim "Aloha Oe" (spopularyzowanym przez Elvisa Presleya na "Blue Hawaii") nie sposób się nie uśmiechnąć. Ale mimo że to już szósta część serii, emocjom niesionym głosem Johnny'ego Casha wciąż trudno się oprzeć. Choć był królem białego country, na tych płytach jest już na innym etapie, poza gatunkami muzycznymi, poza modami brzmieniowymi. Cash został przez Rubina zredukowany do pieśni w swojej prymitywnej, najczystszej postaci i dobrze, że takim właśnie go zapamiętamy.
"Nie ma grobu, który zatrzymałby me ciało" - śpiewa Johnny Cash w znakomitym utworze tytułowym i oczywiście nie kłamie. Zostawił po sobie tyle muzyki, że na pewno nie wszystek umrze. Co prawda Rick Rubin twierdzi, że szuflady już puste, że siódmej odsłony tej ponurej sagi nie będzie, ale mam nadzieję, że to tylko taki chwyt marketingowy, który ma pomóc sprzedaży "Ain't No Grave". Niechby było nowych płyt Faceta w Czerni jeszcze drugie tyle i niechby nawet każda była taka sama...
7/10