Geniusz w stanie spoczynku
Massive Attack "Heligoland", EMI
Nigdy Massive Attack tak zdecydowanie nie postawili na gości. Czyżby w ten sposób chcieli ukryć niedoskonałości nowego materiału?
Lista współpracowników 3D i powracającego po urlopie tacierzyńskim Daddy'ego G jest imponująca. Massive Attack przyzwyczaili nas do "featuringów", ale nigdy tak zdecydowanie nie sięgnęli po gwiazdy aktualne (Damon Albarn, Tunde Adebimpe z TV On The Radio czy Guy Garvey z Elbow) i nieco zapomniane (to była muza Tricky'ego - Martina Topley-Bird oraz znana z dreampopowej grupy Mazzy Star - Hope Sandoval). Nie zabrakło oczywiście i Horace'a Andy'ego.
Niestety, nie wszystkie osobowości dodały blasku kompozycjom. Najbardziej zaskakujące jest katastrofalne położenie "Saturday Come Slow" przez Albarna. Jestem pewien, że artysta w życiu nie umieściłby tej piosenki na sygnowanej przez siebie płycie. Strona B jakiegoś singla Blur czy Gorillaz to jedyne możliwe miejsce zsyłki tej niedoróbki. Dyskusyjny jest otwierający płytę "Pray For Rain" z wokalistą TV On The Radio. Niby tej piosence nie można nic zarzucić. Ciekawie stopiono szorstki głos Adebimpe z posępnym, prawie gotyckim fortepianem, ale o mocniejsze bicie serca ten utwór nie przyprawia. Szkoda też piosenek z Topley-Bird, które brzmią jak te z jej, nota bene udanej, solowej płyty. Tricky pokazał jednak, że Martinę stać na dużo więcej.
Na szczęście jest na "Heligoland" kilka bezdyskusyjnie intrygujących numerów, które trafią do katalogu najwybitniejszych osiągnięć Massive Attack. Na pewno bulgoczący elektroniką, wymruczany przez Guy'a Garvey'a z Elbow "Flat Of The Blade" - poruszający lament wojennego weterana ("Widziałem rzeczy, które będą prześladować mnie aż po grób"). Marzycielsko rozwija się "Paradise Circus", zaśpiewany szeptem przez Hope Sandoval - basowy taran przypomina tu, kto tak naprawdę jest odpowiedzialny za dubstep. Wreszcie promujący płytę "Splitting The Atom", już obwołany "Ghost Town" XXI wieku - jamajskie, ale złowieszcze klawisze, mgliste tło i bolesny fresk współczesnej rzeczywistości, w której ulgę przynoszą jedynie substancje niedozwolone ("No hope with no dope").
Początkowo surowiej oceniłem "Heligoland", wręcz nie tolerowałem tej płyty. Po kilki przesłuchaniach zapalczywość zastąpiła refleksja. Nie zawsze zespół, którego debiut ("Blue Lines") znajduje się na każdej liście płyt wszech czasów, druga płyta ("Protection") zbiera równie pochlebne recenzje, a trzecia ("Mezzanine") tworzy jeszcze inną i - dla wielu - genialną muzyczną jakość, może przeprowadzać nowe rewolucje i zawstydzać kolegów po fachu. "Heligoland" wstydu 3D i Daddy'emu G nie przynosi. Nawet z tak prostej przyczyny, że nie jest to najsłabsza płyta Massive Attack.
6/10
Czytaj także: