Reklama

Garażu, otwórz się

Foo Fighters "Wasting Light", Sony Music

Czy może być coś bardziej urzekającego niż znany rockman nagrywający w XXI wieku album w swoim garażu? Owszem - to znany rockman nagrywający w garażu album, który na dodatek okazuje się wyborny.

Nie zazdroszczę artystom z solidnym dorobkiem płytowym. Za każdym razem, gdy wchodzą do studia, by zarejestrować nowy materiał, stają przed dwiema pułapkami: 1. w swojej fascynacji nowoczesnymi technologiami, superproducentem, którego zatrudnili i w przypływie ambicji ryzykują, że "przeprodukują" swój album, że zrobią monumentalną, kolorową wydmuszkę, w której efekty specjalne ważniejsze są niż wszystko inne; 2. decydując się na tzw. powrót do korzeni (bądź po prostu trzymając się tych korzeni od samego początku), narażają się z kolei na zarzut wtórności, nudę, na sprzedawanie jeszcze raz tego samego, na mieszanie w tej samej zupie.

Reklama

Dave Grohl i Foo Fighters ryzykowali opcję numer dwa.

Rockmani oświadczyli, że album powstał w garażu Dave'a, że został nagrany przy użyciu analogowego sprzętu, że jest to najostrzejsza płyta w ich dorobku.

Po pierwszych kilku utworach pojawia się ulga i już nie ma wątpliwości co do słuszności tego kroku. Z tych surowo brzmiących gitar w każdej piosence wybrzmiewają znakomite, chwytliwe riffy, opatrzone przyjemnie agresywną perkusją i melodyjnym wokalem lidera, który to wokal czasem przeobraża się w wykrzyczane frazy. Jak choćby w nieco pattonowskim "White Limo".

Nie tylko artystycznie, ale i komercyjnie opłaciło się zespołowi nagrać garażową w sensie ścisłym płytę - "Wasting Light" to pierwszy album Grohla i spółki, który dotarł na 1. miejsce listy "Billboardu".

Były perkusista Nirvany łączy na tej płycie dwie skłonności, które wydają się nie do pogodzenia - z jednej strony miłość do ostro brzmiących gitar, do tej rockowej surowości, a z drugiej talent do konstruowania melodii na popową modłę. Na "Wasting Light" akcent został przesunięty w stronę tej pierwszej cechy i takie wyważenie proporcji okazało się strzałem w dziesiątkę.

Kolejny punkt dla "Wasting Light" to unoszący się tutaj duch Nirvany. Po raz pierwszy od 1991 roku pracowali razem w studiu Dave Grohl, Krist Novoselic (gościnnie w utworze "I Should Have Known") i Butch Vig (producent "Nevermind" Nirvany, tutaj również odpowiadał za ostateczny kształt brzmienia).

Ponieważ wszystko już było, a zwłaszcza wszystko już było w muzyce rockowej, tym, co zachwycać może dziś, jest kreatywność w operowaniu kliszami, a także prawdziwa pasja. Foo Fighters to mają.

9/10

Warto posłuchać: "Dear Rosemary", "White Limo", Arlandria", "I Should Have Known"

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: light | Foo Fighters | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy