Dyskoteka dla zaawansowanych... wiekiem
Dominika Węcławek
Kylie Minogue "Aphrodite", EMI
Przerastają cię progresywne brzmienia Kelis, przytłacza anarchistyczna M.I.A., nie rozumiesz zachwytów nad Lady GaGą? Wolisz się po prostu bawić, tak, jak dwie dekady temu? "Aphrodite" jest dla ciebie!
Kylie Minogue znów wraca w nienajgorszym stylu. Dowodzi przy tym, że wszystkie te "nowe brzmienia", akompaniujące wokalom młodszych koleżanek z branży, to dla niej jedynie powrót do młodości. Do czasów, kiedy dziewczyny z przypaloną trwałą w legginsach i błyszczących bluzkach á la motyl tańczyły do "I Should Be So Lucky", albo ćwiczyły układ taneczny z "Locomotion"...
Australijka zamiast uciekać w skrajności, i psuć dźwięki dodając modne dzisiaj przestery czy brudy, wybiera podkłady plastikowe, słodkie, ugładzone. To wszystko nie brzmi już nawet jak stylizacja, raczej, jakby artystka wyciągnęła z szafy zapasy ukryte na czarną godzinę ponad dwie dekady temu. Tylko dyskretne akcenty pozwalają uwierzyć, że czuwający nad całością Stuart Price (tak, ten, którego znać możecie też jako Zoot Woman czy Les Rhytmes Digitales), bądź odpowiedzialny za skoczne "Too Much" Calvin Harris, stworzyli te kompozycje w XXI wieku. Najlepsze, że ta utrzymana w różowej, bardzo lekkiej formie całość się broni.
"Aphrodite" pełna jest chwytliwych i zgrabnych melodii. Od singlowego, napędzanego pulsującym syntetycznym basem "All The Lovers" na dzień dobry, przez "Closer", brzmiące tak, że nawet stara ABBA doskonale odnalazłaby się na tym podkładzie, po "Cupid boy", niesione partią gitary, zgrabnie przechodzącej w bzyczące klawisze.
Kylie nie robi z siebie naiwnej nastolatki. Oczywiście nie śpiewa o niczym więcej, niż dobrej zabawie i silnych uczuciach, ale raczej z perspektywy dojrzałej kobiety, świadomej swych potrzeb, zdecydowanej, do tego lekko kokietującej. Oto więc bogini seksu Afrodyta wyłania się ze sztucznej piany na parkiecie dyskoteki i kusi słuchaczy apetycznym, łatwym do przełknięcia koktajlem dźwięków. Nie ma tu miejsca na eksperymenty i awangardę. To propozycja dla tych, którzy nie lubią nowinek, może nawet gustują w piosenkach, które już wcześniej słyszeli, albo chociaż przypominają im o starych przebojach. Bez ryzykanctwa, ale i bez żenady.
6/10