Reklama

Co pasi derwiszom

Pasimito "Rumi", Falami

Odważny, poparty umiejętnościami eklektyzm Pasimito jasno mówi, że mamy do czynienia z jedną z najbardziej niedocenionych polskich płyt w ostatnim czasie. Ale i zespół nie jest tu bez winy.

Na koncercie Fareeda Ayaza, Abu Muhammada i braci zdumiało mnie wrażenie totalnego oderwania od rzeczywistości, i to takie, o którym korzystający z podejrzanych używek mogą jedynie marzyć. Ale nie chodziło tu tylko o splendor zagranicznych gości. Oglądając nasze SufiTy na festiwalu Nowa Tradycja miałem wrażenie, że jurorzy zespół najzwyczajniej w świecie oszukali. Nie dostał żadnej nagrody, a ja nawet nie zauważyłem kiedy występ minął. Najwyraźniej jestem podatny na mistykę w wydaniu sufickim.

Reklama

Dlatego też nie mogłem się płyty Pasimito doczekać. Teksty legendarnego Rumiego, autora poematu, który co do ważności jest dla sufich drugi po Koranie plus spora grupa wprawionych w koncertowych bojach (m.in. Open'er, Warsaw Summer Jazz Days), wszechstronnych muzyków. To nie mogło się nie udać. I udało się, choć obyło się bez czasoprzestrzennych zawirowań. Przeciwnie, każdą minutę płyty nader dobrze odczułem.

Teksty bazują na powtórzeniach, jest ich doprawdy zatrzęsienie. To akurat naturalne, taka repetytywna fraza ma swój cel, ułatwia wejście w trans. Tyle, że hipnozę szlag trafia kiedy trafiamy na kwiatki takie jak "moja dusza płacze, w piersiach się kołacze" albo "na początki byłem gliną, z gliny stałem się rośliną". Takie trywializowanie pereł poezji rozbudza jak mało co.

Rumi znajduje się oczywiście poza podejrzeniami, już będąc w mauzoleum w Konyi zrozumiałem, że zasłużył na nieśmiertelną sławę. Tłumaczom ufam już mniej, w ogóle nie mam natomiast zaufania do Łukasza Tica, osoby odpowiedzialnej za konwersję mądrości do piosenkowych form. Jakoś trudno mi wyobrazić sobie derwisza konstatującego: "pijący drżą przed policją, a policja jest pijana". To, że Tic - współpracownik uwielbiającego hece, szczecińskiego Pogodno - sobie zaszalał, jest z kolei bardzo prawdopodobne.

Do tego wokalista Adam Celiński śpiewa na bardzo polski, męczący na dłuższą metę sposób, jakby czasy Daabu i Houku nigdy nie minęły, a on sam skrycie marzył o posadzie chórzysty w Paprika Korps. Poprawne to oczywiście, ale przydałoby się nieco zwiewności, orientalnych skal, szaleństwa.

Śląskie Pasimito gra za to tak, że przed oczami stają momentalnie młodzi, wybitnie zdolni z katalogu wytwórni Lado ABC. Akcja dzieje się na wielu godnych uwagi planach, przy czym mnogość wątków nie szkodzi ich czytelności. Rockowe opakowanie nie przeszkadza drum'n'bassowym rytmom. Eleganckie skrzypce nie wykluczają się z gramofonowymi skreczami, loopami i samplami. Basista wreszcie nie śpi. Dęciaki dobijają się do jaźni słuchacza, jak bohater horroru do jedynych drzwi w pomieszczeniu. Nie mogło zabraknąć miejsce na odrobinę nowojazzowego piekła. I nie zabrakło. Świetnie do "Rumiego" pasuje.

Wniosek? Już teraz czekam zatem na następne Pasimito. I nie obrażę się jeśli przyszły krążek będzie instrumentalny - w końcu grupa w takim graniu ma najwięcej doświadczenia. Sufich w ogóle możemy w to nie mieszać.

7/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama