Reklama

Ciężko jest być królem

Jay-Z & Kanye West "Watch The Throne", Universal

Zdobywanie władzy to w obliczu samego królowania zaledwie pestka. Gdy już siedzisz na tronie, nieustannie musisz przypominać podwładnym dlaczego tu jesteś. A jakby tego było mało, wciąż powinieneś pilnować własnych pleców, by ktoś nie pozbawił cię pozycji... Trudna sztuka. Zwłaszcza w hip hopie.

Jay-Z z Kanye od lat władają sercami fanów nowej czarnej muzyki. Wiedzą jak sprzedać miliony płyt i przyprawić o dreszcze wielotysięczną publikę na koncertach. Nigdy też nie grzeszyli skromnością przechwalając się co rusz wszystkim, co najlepsze: od alkoholi, przez dziewczyny, na wszelkich nieruchomościach i ruchomościach kończąc. Zarówno Carter, jak i West mają też mesjanistyczne zapędy. Pierwszy z nich w tytułowym utworze z albumu "Kingdom Come" ogłosił, że mianuje się królem Nowego Jorku i zbawcą świata, drugi od debiutu wiedział, że Jezus chodzi właśnie z nim.

Reklama

Choć terytoria panowania obu panów zdają się niekiedy niebezpiecznie zazębiać, miast wojen i tarć obserwujemy wspólne działania na rzecz podboju reszty ziem. A rozbuchane ego obydwu artystów nie przeszkadza im w znalezieniu nici porozumienia, ba, z sumowania ambicji wychodzi całkiem dobra chemia... Słychać to było już w pojedynczych nagrywanych gościnnie utworach - od zrealizowanego ponad dekadę temu "This Can't Be Life", po tegoroczne "Monster". Słychać i teraz na "Watch The Throne". Wspólny projekt Nowojorczyka i chłopaka z Chicago brzmi tak, jakby był efektem świetnej zabawy, a nie ciężkiej roboty. I choć panowie starają się być na wskroś epiccy, efekty są zdecydowanie odmienne. Nie zawsze jednak zadowalające.

Już okładka, zaprojektowana przez Ricardo Tisci, kreatywnego dyrektora Givenchy, budzi mieszane odczucia. Przepych? Owszem, ale czy w dobrym guście? To już rzecz mocno dyskusyjna. Zawartość muzyczna wywołuje równie ambiwalentne odczucia. To oczywiście doskonale wyprodukowany krążek. Beaty niosą raperów, niezależnie od tego czy ci zbliżają się niebezpiecznie do estetyki dirty south ("Who Gon Stop Me"), czy popadają w przyprawioną słodyczą refleksję w "Made In America". I już przestaje być istotne o czym mowa, bo najczęściej pod płaszczykiem wielkich treści, takich jak nierówność społeczna, czy dyskryminacja rasowa, kryją się przechwałki.

Całe to tytułowe pilnowanie tronu polega przede wszystkim na zasłanianiu go dwoma gigantycznymi ego artystów, którzy mogą wszystko. Porównanie z zagładą Żydów ("To jest jak Holokaust / miliony naszych ludzi stracone") razem z wersami "mam tyle zegarków, że potrzebuję ośmiu rąk"? Proszę bardzo, czemu nie. Covery współczesnych kawałków klubowych? Ależ tak. Zaproszenie na featuring zmarłego (normalni ludzie biorą jedynie sample...) Otisa Reddinga? Jasne! A w teledysku można pociąć unikatowego Maybacha. Ot, królewskie kaprysy. Idzie je znosić, gdy oczekujemy krążka zdolnego w przyjemny sposób zabić parę chwil, bo "Watch the Throne" w kategoriach zwykłego hiphopowego albumu jest produktem całkiem atrakcyjnym. Gorzej, gdy oczekujemy czegoś na miarę zamieszania - wiekopomnego, kultowego, dzieła, kamienia milowego w dziejach muzyki miejskiej. O tym nie mogło być mowy w wypadku "My Beautiful Dark Twisted Fantasy". I nie może być teraz.

7/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: ciężka | Kanye | West | Kanye West | JAY-Z | Watch The Throne | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy