Body Count "Carnivore": Hardcore nie dla wegan [RECENZJA]
Ice-T z ekipą od jakiegoś czasu wydają w miarę regularnie, ale z każdym kolejnym numerem słychać, że wybierają się do sklepu z balkonikami.
Historia zespołu jest ciekawa. Już sama hybryda rapu i metalu oraz współpraca muzyków z dwóch różnych środowisk, które rządzą się twardymi zasadami, raczej nie była początkowo traktowana poważnie. Jednak okazało się, że z tej mąki da się zrobić dobry chleb. Ice-T i Ernie C nie tylko udanie połączyli dwa światy, ale także wyznaczyli kierunek dla podobnych kapel, które w Stanach Zjednoczonych zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu.
Zostawmy jednak dawne dzieje i skupmy się na tym, co jest teraz. Body Count w 2020 roku jest w formie. Można nawet zaryzykować, że w tej optymalnej. Zespół nie zaskakuje, ba, nie stara się tego robić i stawia na sprawdzone, oklepane schematy. Nie bawi się w półśrodki, tylko atakuje tym, z czego znany jest od prawie trzech dekad. W thrashowej formule obrywają politycy, policja, a rykoszetem w wypowiedziach dostają również... weganie. Teoretycznie jeden wielki ziew, ale całość przy życiu trzyma Ice-T, który ciągle ma w sobie to coś, mimo że jest mniej funky niż kiedyś, a jego coraz mocniej zdarty głos daje po sobie poznać, że darcie się ma więcej skutków ubocznych niż prosta melorecytacja.
Raper jest ciągle błyskotliwym, ale zrzędliwym ziomeczkiem, który stanął w miejscu i ani myśli, żeby iść krok dalej. Bo i po co? Niczym ostatni heros rozprawia się z wszystkimi rządzącymi, rzuca polityczne komentarze w "The Hate is Real" (w którym to pokazuje, że rapować jeszcze potrafi) i pokazuje środkowy palec funkcjonariuszom w "Point the Finger" ("Anywhere, anytime / They shoot first and ask questions last" to najdelikatniejsze wersy), choć nie tak mocno jak w legendarnym "Cop Killer".
Wiek jest słuszny, ale i tak nieodłączna jest madafakerka, rzucane gdzie popadnie f-word i obrona wszystkich oskarżonych, skazanych i poszkodowanych przez służby. Zrezygnował jednak z takich wybryków, jak jeszcze niedawny hejt na gry komputerowe czy konsumpcjonizm w "Institutionalized 2014", które zostały podane w bardziej przystępnej formie na "Manslaughter". Ice-T jedzie z wszystkimi równo, głosząc swoje uliczne mądrości i stawiając się w roli adwokata.
Nie ma tu na szczęście tak komicznych komentarzy o walce mięsożerców (!) z weganami (!!), o czym przecież nasz bohater jeszcze niedawno opowiadał. Zabawniejszy jest tu natomiast kontrast rapu z wydzieraniem się, gdzie z przykładem spieszy wspomniane wcześniej "Point the Finger", w którym raper i Riley Gale zwyczajnie mają tu nie po drodze. Jednak to pół biedy, bo karykaturalnie brzmi cukierkowy występ wokalistki Evanescence Amy Lee w "When I'm Gone", chociaż małym plusem i jednym z bardziej charakterystycznych punktów całości, są pogłosy jako tako ratujące numer.
Rap metal dla wszystkich zdziadziałych konserwatystów, którym obce jest wychodzenie poza utarty schemat, też może mieć swój urok. Zwłaszcza wtedy, kiedy gra na nostalgii i przypomina odległe czasy. I to tylko dlatego, że takich rzeczy za wiele już nie ma, nawet nagrywanych przez absolutnych weteranów. Gęsto tu od agresywnych riffów, pełno tu solówek (chociaż tych festyniarskich z "Bum-Rush" czy "The Hate is Real" wybaczyć nie można) i walenia w stopy (perkusji oczywiście!).
Świetnie wypada "Another Level", mimo że ściana dźwięku skutecznie zasłania to, co dzieje się w tle, a trochę kolorytu pomiędzy gitarami wnoszą wysamplowane odgłosy bójek i cover "Ace of Spades" Motorhead, który nie jest tylko zwykłą przeróbką, ale i tributem dla legendarnej kapeli. Wszystko zostało po staremu. Bo i po co się wysilać?
Energia. Słowo klucz. Jest jej tu wiele i to właśnie ona zastępuje nowe pomysły na muzykę. "Carnivore" to dźwięki pokryte rdzą, przeterminowane, powodujące nudności, ale mające przy tym swój specyficzny urok. Motywujące jednak jest to, że Body Count jeszcze może i w ogóle nie odpuszcza. W takim wieku!
Body Count "Carnivore", Sony Music
6/10