Muzyka metalowa z kobietą w roli wokalistki, z angielska zwana "female metalem", to od dobrych dwóch dekad prężnie działająca gałąź przemysłu muzycznego, wyspecjalizowane w tym gatunku wytwórnie, własne festiwale, odpowiedni sztafaż, marketing i pokaźna rzesza zwolenników. Choć włoska grupa Lacuna Coil z pozoru wydaje się grać w tej właśnie lidze, dzięki rzadkiej w tej dziedzinie bezpretensjonalności jest dziś w zupełnie innym miejscu.
Podczas gdy dziesiątki, jak nie setki, innych zespołów z tej - umownej - półki (utożsamianej niekiedy z żeńskim gothic, folk i symfo metalem) implementuje kolejne warstwy orkiestracji, chórów, klasycyzuje serwując nierzadko z jednej strony operę dla ubogich, z drugiej katedralnie pompatyczne wampirze pojękiwania lub - dla kontrastu - sowizdrzalskie melodie z pradawnej kniei, na swoim szóstym albumie "Dark Adrenaline" zespół z Mediolanu stawia przede wszystkim na przebojowość, wobec której nawet najwięksi wrogowie zniewieszczania metalu muszą czuć się bezradni. To jednak trzeba umieć.
"Dark Adrenaline" nie jest, rzecz jasna, żadnym intelektualnym wyzwaniem dla szlachetnie okaleczonych koneserów muzycznej wirtuozerii, choć w takim "Upside Down" (i nie tylko) gitarowej solówki nie powstydziłbym się Jeff Loomis. Następca - nie do końca udanego - "Shallow Life" (2009), to w przeważającej mierze wysoce melodyjny metal hartowany popową chwytliwością, któremu bliżej niekiedy do alternatywnego rocka, czego przykładów należy szukać choćby w motorycznym "Kill The Light", jaki na swojej płycie chciałyby mieć wygenerowane na potrzeby rynku formacje pokroju Evanescence.
Uwydatniany od kilku albumów, solidny groove w stylu Korna, Disturbed lub późniejszego In Flames odnajdziemy we wspomnianym "Upside Down", w iście trotylowej mocy bezbłędnie przebojowego "I Don't Believe In Tomorrow" czy w uzasadniającym tytuł albumu, mrocznym i stapiającym melodyjność z ciężarem "Against You" oraz równie dynamicznych "Intoxicated" i najbardziej dosadnym "Fire" (następny murowany przebój).
Reprezentatywnym dla wypracowanego przez Włochów od 15 lat stylu jest także otwierający, utrzymany w średnim tempie "Trip The Darkness", który w formie singla i wideoklipu poznaliśmy już w 2011 roku - brawurowy popis o przerażająco bezczelnym potencjale do wpadania w ucho. O niechlubną teorię inż. Mamonia zahacza niestety wtórny "The Army Inside".
Kontrapunktem dla ogólnie cięższego brzmieniowo oblicza Lacuna Coil na "Dark Adrenaline" jest za to balladowy - i chyba nieco przesadnie banalny - "End Of Time", zabarwiony elektroniką "Give Me Something More" (Madonna kontra Korn?) oraz wieńczący całość, nieśpieszny, panoramiczny "My Spirit", przywodzący na myśl późniejsze dokonania mentorów z Paradise Lost (wokalista Andrea Ferro zdradza zresztą głosowe podobieństwa do Nicka Holmesa w wersji soft). Wokalny dualizm Ferrero w parytecie z Cristiną Scabbią nie nosi jednak znamion typowego dla gotyckiego metalu duetu "pięknej i bestii" - i całe szczęście!
Nie tyle za sromotną klęskę, co za nieudaną próbę zmierzenia się z klasykiem (kolejną po "Enjoy The Silence" Depeche Mode z "Karmacode" sprzed sześciu lat) należy zaś uznać przeróbkę "Losing My Religion" R.E.M. - spowolniona wersja oryginału traci tu pierwotny nerw i należy ją uznać za profanację.
I jeszcze jedno. Kapitalna wręcz produkcja "Dark Adrenaline" gwarantuje doznania na najwyższym światowym poziomie. Z tak soczystym, a przy tym zrównoważonym brzmieniem nie spotkałem się od dawna.
Mimo pewnych wad, Lacuna Coil nie przekracza granicy kiczu, a dzięki naturalnej, przebojowej konwencji słuchanie tego albumu sprawia niekłamaną przyjemność. W tej kategorii stanęli dziś na podium.
8/10
Zobacz teledysk "Trip The Darkness":