B.o.B wygrał. Drake ledwo ustał na nogach, ale nie dał się znokautować. Tymczasem wielka nadzieja amerykańskiego rapu, Wiz Khalifa spośród czternastu nudnawych rund, przewagę miał tylko w kilku. Swoją walkę z popem skończył na deskach, liczony przez recenzentów i surowo oceniony przez słuchaczy.
Zwykle raperzy rekrutują się z metropolii takich jak Nowy Jork, Los Angeles, Chicago czy Atlanta. Wiz Khalifa jest z Paryża. Paryża Apallachów, bo tak właśnie nazywany jest Pittsburgh, miasto znane z prężnego niegdyś przemysłu stalowego i nieprawdopodobnych nudziarzy pokroju George'a Bensona czy Perry'ego Como. Chłopakowi najbliżej do jeszcze jednej gwiazdy metropolii - Christiny Aguilery
Młody raper nie tracił czasu i choć nie lansował się u Disneya jak Christina, rzeczywiście jest coś w stwierdzeniu, że "wszystko co robił, robił na grubo". Szybko obrósł w tatuaże, dobrze oceniane mixtape'y i sławę. Wydając oficjalny, komercyjny debiut był już namaszczony na następcę Snoop Dogga.
Obydwu panów łączy kilka wspólnych utworów, głęboka miłość do zdobywania zielonych szczytów oraz flow na tyle silne, że każdy bit będzie robić za dodatek, ale żaden za ogranicznik. To jak Khalifa przekłada akcenty i łamie wersy może cieszyć tych, co to rapu najchętniej słuchaliby ze stetoskopem. Tzw. "zwykłego słuchacza" uraduje za to fakt, że artysta jest ewidentnie muzykalny. Do snoopowej lekkości i wdzięku brakuje mu jednak mil świetlnych. Przedstawia się jako "bezczel pierwszej klasy". I wszystko się zgadza - sześć klas pozostało do gimnazjum.
Na "Rolling Papers" tematy są trzy - zioło, krytykanci i kobiety. Celne wersy w rodzaju "sprawię, że poczujesz się znowu jak mała dziewczynka / zerżnę jak dojrzałą" lecą rzadko, puste przeloty są za to normą. Wpadające w ucho refreny najwyraźniej okazały się ważniejsze od dobrych zwrotek, przebojowe tło istotniejsze od korespondujących ze stylem nawijania podkładów. W jednym z najlepszych, o ile nie najlepszym na płycie "Rooftops" Khalifa wraz z Currensym (wielka nadzieja rapu nr 2) opowiadają, że stoją na dachu budynków, do których jeszcze nie dawno mieli wejścia. Ktoś chyba za szybko wbiegł schodami i zakręciło mu się w głowie. A nawet jeśli łeb ma na karku, to brak mu kręgosłupa.
I tak jak kariera rapera rozkwitła dzięki żenującemu, eurodyskotekowemu "Say Yeah", tak jego wyczekiwany album celowany jest w tych, którzy nie zdzierżą hip-hopu złotej ery, gdyż perkusja robi tam za głośne "bum", a didżej za dużo "yczy yczy". Refreny napisane jak dla Blink 182 ("No Sleep") czy kopiowane od Bruno Marsa ("Cameras") przecinają kompozycje lepkie, słodkie, miałkie i wtórne. Tak rodzą się przeboje w rodzaju "Wake Up", "Roll Up", czy "Fly Solo". Wtajemniczeni powinni raczej pozostać przy wspomnianym wcześniej "Rooftops" oraz "Black and Yellow'. Przy reszcie wychodzi na to, że Wiz mógłby zarapować krążek w formule "unplugged", ze stołka barowego, w towarzystwie pianisty, sekcji smyczkowej, cymbalisty i gitarzysty akustycznego, z Bieberem i Perry w chórkach - nie byłoby większej różnicy. To daje pogląd na to jaką temperaturę ma ten materiał i dlaczego szkoda choćby jednego zdania na znakomitą większość jego producentów.
5/10