Avril Lavigne w potrzasku?
Avril Lavigne jest nieziemsko utalentowana. Niestety, powoli staje się zakładniczką własnych fanów.
Świetnie śpiewa, gra na gitarze, fortepianie, potrafi pisać muzykę i teksty. Karierę zaczęła robić w wieku 17 lat. Miała być zbuntowaną przeciwwagą dla Britney Spears i faktycznie, świetnie jej to wychodziło. Na jej koncerty przychodzili ubrani na czarno 13-latkowie - dziewczyny obowiązkowo w luźno zawiązanych krawatach (znak rozpoznawczy Avril na samym początku). Logiczne wydawało się wtedy, że Lavigne będzie dojrzewać, a fani razem z nią.
Problem w tym, że teraz Kanadyjka ma już 24 lata, a na jej koncerty wciąż przychodzi publiczność w tym samym wieku, co wtedy. Wymagało to oczywiście kilku korekt wizerunkowych - dziś najlepiej przemawia estetyka emo i nieco wykrzyczane piosenki, trochę w stylu Gwen Stefani. Taka właśnie jest Avril na swojej trzeciej płycie - "The Best Damn Thing".
Podczas koncertów w trakcie europejskiego tournee wokalistce towarzyszy różowo-czarna scenografia (obowiązkowo z serduszkami i czaszkami) i cała grupa taneczna. Sama Avril przebiera się kilka razy w trakcie występów, od czego wcześniej stanowczo stroniła.
Jestem pewien, że artystka, bo nie waham się tak nazwać Avril, z dorobkiem milionów sprzedanych płyt, po kilku latach funkcjonowania na rynku nie jest marionetką w rękach wytwórni płytowej. Jestem pewien, że ona całą zabawę związaną z wydaniem "The Best Damn Thing" traktuje jako pastisz, odskocznię od tego, co do tej pory nagrywała. Sama przyznała, że kilka piosenek z tej płyty nagrała w stanie nie do końca trzeźwym. Okazuje się jednak, że ten pastisz, momentami zupełnie niezły (jak choćby singel "Hot" z brawurowym wokalem), jest prawdziwą żyłą złota.
Wydaje się, że nie ma o czym dyskutować - Avril ma swoją grupę odbiorców, dobrze się odnalazła w nowej stylistyce, nowe piosenki świetnie się sprzedają, niemal wszyscy są zadowoleni. Warto jednak postawić na szali muzyczny talent i możliwości Lavigne.
Słyszałem ją wykonującą "Knocking On Heaven's Door" Boba Dylana, "Fuel" Metalliki czy "Yellow" Coldplay. O każdym z tych utworów mówiła bardzo ciepło i emocjonalnie. Pełne emocji były również jej wersje tych piosenek. Moim zdaniem to są właśnie rejony, w które powinna z podniesioną głową i własnym repertuarem wkroczyć.
Avril potrafiła przecież nagrać takie piosenki jak "Losing Grip" czy "Nobody's Home", utwory, które w swoim czasie były jak najbardziej na miarę jej potencjału.
Najbliższe dwa, trzy lata będą dla muzycznej twarzy Avril Lavigne decydujące.
Już sobie wyobrażam ten wielki stół, przy którym siedzi mnóstwo wysoko postawionych oficjeli w garniturach, a między nimi Avril. I tłumaczą panowie w krawatach specyfikę grupy docelowej, pokazują wykresy, wyniki sprzedaży, korzyści wynikające z takiego a nie innego wizerunku, używając eufemizmu na eufemizmie sugerują, jak dokładnie powinny wyglądać jej kolejne piosenki. A Avril, której różowe pasemko jest jedynym barwnym elementem tej dyskusji, wyjaśnia, że chce po swojemu, że ma pomysły, że dużo ostatnio pisała, że nie rozstawała się z gitarą, że jest już bliżej trzydziestki niż dwudziestki, że ma już dość tańczenia, przebierania się, wdzięczenia do młodszych o dekadę fanów.
Być może przypisuję teraz Avril poglądy, z którymi ona się w ogóle nie utożsamia, być może moja wiara w idealizm Kanadyjki jest zupełnie bezpodstawna, ale uważam, że Lavigne jest w stanie nagrać płytę, przy której poopadają nam wszystkim szczęki. Kilka razy dowiodła nie tylko swojego talentu, bo ten jest przecież widoczny jak na dłoni, ale także dużej wrażliwości artystycznej (choćby wykonując wspomniane wyżej covery).
Wkrótce przekonamy się, na co tak naprawdę stać dziewczynkę, którą po raz pierwszy zobaczyliśmy na teledysku do "Complicated", gdzie dzielnie wygłupiała się i zasuwała na deskorolce. To było sześć lat temu. Najwyższy czas na coś wielkiego.
Michał Michalak
W sobotę, 5 lipca, Avril Lavigne wystąpi w Hali Stulecia we Wrocławiu.
Zobacz teledyski wokalistki na stronach INTERIA.PL.