Orange Warsaw Festival: Wzruszenia, skradzione pocałunki i dzikie pląsy
Justyna Grochal
Pierwszy dzień Orange Warsaw Festival upłynął pod znakiem dobrej pogody, świetnej muzyki i niespodziewanych wzruszeń.
Orange Warsaw Festival odbywa się w tym roku na Torze Wyścigów Konnych na stołecznym Służewcu.
Otwarcie tegorocznej edycji festiwalu przypadło w udziale Marcelinie, która publiczności zgromadzonej przed Orange Stage prezentowała głównie materiał z najnowszej płyty "Gonić burzę". Wokalistka w dorobku ma już trzy płyty, a więc i koncertowe doświadczenie niemałe. Dzięki temu na scenie czuje się swobodnie, co tylko ułatwia jej odważne eksperymentowanie z wokalem.
Gdy z Orange Stage dobiegały jeszcze ostatnie dźwięki od Marceliny i jej zespołu, do wyjścia na sąsiednią scenę szykowała się już Mary Komasa. Wokalistka swój koncert rozpoczęła od utworu "Oh Lord", a mobilizatorem tego wieczoru byli dla niej nie tylko fani pod sceną, ale także jej rodzice, którzy przyszli kibicować córce. To właśnie im wokalistka zadedykowała utwór "Smiling Moon".
Państwo Komasa, dzieląc się wrażeniami z koncertu, nie kryli dumy i wzruszenia, jakie wywołał u nich występ córki.
Od wydania debiutanckiego albumu Mary Komasy minął już ponad rok, w trakcie którego wokalistka zagrała wiele koncertów nie tylko w kraju, ale i poza jego granicami. Mimo to utwory z debiutu nie stoją w miejscu, a ewoluują, z każdym koncertem przybierając nowe aranżacyjne odcienie. Nie inaczej było tym razem w Warszawie.
Jak zwykle świetnie swój festiwalowy slot wykorzystał zespół Sorry Boys, a festiwalowiczom z pewnością na długo w pamięci zostanie duet (pięknie się prezentującej!) wokalistki Beli Komoszyńskiej z (równie pięknie się prezentującą!) panią Apolonią Nowak - kurpiowską pieśniarką śpiewającą białym głosem.
Swój występ na OWF na długo zapamięta też duet Xxanaxx, który w dniu premiery drugiej płyty po raz pierwszy zaprezentował fanom nowy materiał. Klaudia Szafrańska i Michäl Wu swojej pulsującej elektronice nadali jeszcze więcej popowego kolorytu, a skład koncertowy uzupełnili o kolejnego muzyka. W ich setliście oprócz nowości nie zabrakło dobrze znanych publiczności utworów takich jak choćby singel "Story" chóralnie wyśpiewany przez tłum pod sceną.
Słońce za horyzont razem z tysiącami fanów odprowadzała główna gwiazda pierwszego dnia festiwalu, czyli Lana Del Rey. Jej wyjście na scenę poprzedziła wprowadzająca nastrój melancholii męska melorecytacja, po zakończeniu której z Orange Stage wybrzmiały słowa utworu "Cruel World". "To idealne miejsce, by rozpocząć trasę" - mówiła Lana Del Rey wyraźnie ciesząc się widokiem daleko rozciągającego się tłumu.
W trakcie ponad godziny występu Amerykanka śpiewała swoje najnowsze piosenki z płyty "Honeymoon" (świetnie na żywo wypadł tytułowy singel), jak i sięgała po utwory starsze, takie jak "Ride", "Carmen" czy "Lolita". A jaka była Lana podczas swojego koncertu? Oszczędna w słowach, zalotna w gestach, charyzmatyczna, a przede wszystkim mocno skoncentrowana. Nie zaprzątała sobie głowy rozbudowaną choreografią, ograniczając ją do zmysłowych i uwodzicielskich ruchów.
Orange Warsaw Festival 2016: Dzień pierwszy - koncerty
Jednym z najładniejszych momentów koncertu Lany Del Rey był delikatny, klawiszowy wstęp do utworu "Carmen", w trakcie którego Lana podeszła do barierek i jak gdyby nigdy nic zaczęła rozmawiać z fanami, robić sobie z nimi zdjęcia i gładzić po włosach. Jeden z odważniejszych fanów nie bał się wykorzystać tej okazji i postanowił obdarować wokalistkę serdecznym pocałunkiem w policzek, na co ta zareagowała życzliwym uśmiechem.
Nie da się ukryć, że Lana jest w świetnej wokalnej formie, a jedyne, czego mogło brakować podczas jej koncertu to "żywych" chórków i instrumentów smyczkowych.
Wydawać by się mogło, że to Lana Del Rey przyciągnie największe tłumy pierwszego dnia festiwalu, ale wcale nie mniej osób dało się ponieść wybuchowemu szaleństwu, jakie zasponsorował kapsztadzki zespół Die Antwoord. Konia z rzędem temu, kto zliczył wszystkie stroje, jakie w czasie występu zakładali Yo-Landi i Ninja!
Powiedzieć o tym koncert, to jak skłamać. Szybkie tempo narzucone przez grupę ani na chwilę nie dawało wytchnienia, a przestrzeń przed Orange Stage nie tylko na czas trwania "I Fink U Freeky", a na prawie półtorej godziny zamieniła się w jedną wielką imprezę.
Tak wzburzone emocje festiwalowiczów studził nieco na koniec Kaliber 44, który po przeszło 16 latach milczenia powrócił z albumem pt. "Ułamek tarcia". Były nowości, były klasyki, a to wszystko smacznie podane z towarzyszeniem wspierającego raperów na scenie bandu.
Drugiego dnia na Orange Warsaw Festival zobaczymy m.in. Toma Odella, Skrillexa i zespół Editors.