Off Festival 2019. Relacja z trzeciego dnia. Festiwal, który łączy ludzi

Maria Zimny

Po dwóch naprawdę udanych festiwalowych dniach, trzeci należał do nadal bardzo dobrych, ale pozbawionych już większych zaskoczeń. Na szczęście nie było też wielkich rozczarowań. Tego dnia dostaliśmy dużo bardzo mocnego grania, ale nie zabrakło też popu, rapu, elektro czy rodzimego folkloru. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie i wrócić do domu z poczuciem spełnienia i muzycznego naładowanie po trzech festiwalowych dniach.

Ostatniego dnia Off Festivalu 2019 wystąpiła m.in. kapela Suede
Ostatniego dnia Off Festivalu 2019 wystąpiła m.in. kapela Suede Chung Sung-JunGetty Images

Jednym z pierwszych koncertów ostatniego dnia festiwalu, było mocne uderzenie, jakie zafundował polski zespół Entropia. Osadzonemu w postmetalowej estetyce składowi nie brakuje odniesień do muzyki psychodelicznej i rocka progresywnego. Prezentująca świeże podejście do black metalu grupa, w słoneczne popołudnie zafundowała fanom naprawdę ciężkie, wbijające w ziemię granie. Było ciężko, głośno i na pewno nie nudno. Nie każdy był w stanie wytrzymać godzinę w tej masywnej uderzeniowej fali dźwięków, ale ci, którzy wytrwali, lub stali nieco dalej, wychodzili z Entropii z entuzjazmem.

W tym samym czasie, co Entropia, na innej scenie dominowała mieszanka funku, soulu, rapu z domieszką jazzu. Sprawcą tego bardzo ciekawego i przyjemnego koktajlu, był warszawski zespół P.Unity. Duży, 10-osobowy skład nie gra gładkiego funku, który mimochodem może być dodatkiem do codziennych obowiązków lub po prostu bezinwazyjnym, czyli pozbawionym charakteru, brzmieniem. Jest zdecydowanie na odwrót, muzyka ta angażuje, zaskakuje oryginalnym klimatem, szczyptą psychodelii i przybrudzonych brzmień.

"Dzisiaj jeszcze tańczę, dzisiaj jeszcze śpiewam, ale jutro to się skończy / Rano będzie trzeba wstać, będzie trzeba iść do pracy" – tak śpiewał duet Wczasy, idealny na domknięcie festiwalu. Śmieszno smutny skład, tworzony przez Bartłomieja Maczaluka i Jakuba Żwirełło potrafi stworzyć świetne piosenki, które choć odwołują się dla lat 80. i 90. skupione są na tym co tu i teraz. Gorzkie refleksje, ale podane w żartobliwy sposób, pozornie śmieszne zdania, które po chwili sprawiają, że uśmiech nam się już nieco wykrzywia, a do śmiechu nam mniej spotkały się z żywiołowym przyjęciem.

Wczasy są świetnymi obserwatorami rzeczywistości i życia człowieka w niej zanurzonego. Obserwacje te umieją ubrać w celne słowa i oprawić w naznaczoną klimatem retro muzykę. Słucha się tego wybornie, bawi się przy tym równie dobrze, jak za starych dobrych dyskotekowych czasów. Ich koncert sprowokował do tego, by raz jeszcze sięgnąć po ich debiutancki album "Zawody". Oni też przypomnieli, że festiwal łączy, a nie dzieli, "kochajcie się" - krzyczeli, "pocałujcie stojącą obok was osobę" - zachęcali.

Kiedy mnóstwo ludzi bawiło się z Wczasami, główną scenę przejęło dwóch artystów. Mieli zagrać Babu Król i Smutne Piosenki, ostatecznie dojechał sam Babu Król, dlatego w efekcie otrzymaliśmy bardziej ascetyczne brzmienie. Doświadczeni muzycy - Jacek "Budyń" Szymkiewicz i Piotr "Bajzel" Piasecki świetnie poradzili sobie wypełniając swoją muzyką nieco opustoszałą scenę. Za to pod nią sytuacja prezentowała się odmiennie, sporo ludzi przyszło nie tylko posłuchać, ale też pośpiewać razem z artystami. Panowie zagrali piosenki ze swoich dwóch płyt - świetnego debiutu "Sted" z muzyką do tekstów Edwarda Stachury - muzyką magiczną, momentami hipnotyczną i nadal bliską naszym czasom oraz z albumu "Kurosawosyny", który wypełnia już autorska twórczość duetu. Babu Król to kolejny zespół niejednoznaczny i wymykający się wszelkim klasyfikacją, zespół, który ma swój własny styl, cechuje go autentyzm i specyficzny, ujmujący muzyczny klimat.

Zespołem, który przez wielu był jednym z tych wyczekanych, była trójmiejska formacja Trupa Trupa. Po wydanej w 2017 roku płycie ''Jolly New Songs'' zrobiło się o nich naprawdę głośno i to nie w kraju, bo tu już byli znani, ale w wielkim świecie. Ich muzykę puszczano w BBC, popularnym KEXP, polecał ich Pitchfork, a amerykański "Newsweek" wymienił wspominany album w swoim podsumowaniu. Sami o sobie mówią: ''połączenie cyrku na cmentarzu i działań pogrzebowych na terenie cyrku''. Podczas koncertu zespół znów zafundował nam muzykę pełną niepokoju, chropowatych, brudnych brzmień, osadzoną na repetycjach i wyczuwalnym podskórnie lęku i grozie. Spora część materiału, który zagrali, to utwory, które znajdą się na ich kolejnym, piątym albumie "Of the Sun", którego premiera we wrześniu. Zdecydowanie jest na co czekać!

Przed kolejną porcją elektryzujących koncertów miło było zatrzymać się na chwilę słuchając zabarwionych folkiem ballad Phuma Viphurita. Lekka, ciepła, pogodna muzyka dobrze sprawdziła się dla tych, którzy chcieli się wychillować leżąc na trawie. W tym samym czasie pod główną sceną zgromadził się tłum uczestników w każdym wieku, którzy przyszyli posłuchać i zobaczyć Zespół Pieśni i Tańca "Śląsk". Zespół o 66-letniej tradycji prezentował się naprawdę dostojnie i imponująco, jeśli chodzi o skład. Dziś tworzy go ponad stu artystów: chór, balet i orkiestra. Piękne śpiewy i tańce oraz szlachetna muzyka, grana przez kameralny, klasyczny skład. Było to zdecydowanie coś nowego i innego w całym Offowym repertuarze. Dla mnóstwa osób, był to poruszający i ważny moment, a występ "Śląska" można zaliczyć do jednego z ważniejszych podczas tegorocznej edycji festiwalu.

Ci, którzy dzień wcześniej nie załapali się na porywający i wyrywający z butów występ Bamba Pana & Makaveli, mogli nadrobić stratę także ostatniego dnia. Skład wystąpił raz jeszcze w zamian za rapera Octaviana, który nie dojechał na festiwal. W tym samym czasie, kiedy część uczestników przepadła w szalonym tańcu, mnóstwo osób słuchało piosenek o miłości w wykonaniu Tirzah. Naturalny, bezpretensjonalny ciepły wokal Tirzah i szlachetne, popowe ballady, tak wyglądała większa część jej koncertu. To co zaprezentowała wokalistka, to mniej oczywiste oblicze popu, ambitne, wzbogacone smaczkami w stylu r&b i soulu brzmienie wzbogacone samplami i osadzone na ciekawych rytmach. Artystce udało się stworzyć bardzo kameralną, intymną wręcz atmosferę i poczucie bliskości ze sobą i swoją muzyką.

Zaraz po Tirzah na innej scenie znów zagościł raper, tym razem był to Brytyjczyk Loyle Carner. Słyszałam tylko część jego występu, ale od pierwszego kawałka od razu pożałowałam, że nie byłam od początku. Co za energia, co za feeling, ludzie na tym koncercie szaleli, nawijali z Loyle'em, a na zakończenie długo klaskali i gwizdali mając nadzieję, na jeszcze jeden bis. Raper zaprezentował kawałki ze swoich dwóch płyt, w tym debiutanckiej "Yesterday's Gone", która nominowana była do Mercury Prize, Brit Awards i nagród NME. Słuchając jego stosunkowo delikatnego głosu i dając się ponieść jego niesamowitej energii, nawet najbardziej zmęczeni kończącym się już festiwalem uczestnicy, podrywali się, by pobujać się w tłumie.

Na kolejny koncert ciągnęły tłumy, a ludzie przepychali się desperacko, by dostać się do namiotu, gdzie grała kapela Daughters. Chyba nikomu nie umknęła wydana w 2018 roku rewelacyjna płyta "You Won’t Get What You Want". Daughters w tym wydaniu to intensywne, pełne pasji granie naznaczone wpływami noise rocka, industrialu, metalu czy post-punku. Wiele zmęczonych twarzy odżyło podczas tego występu. Alternatywą dla tego składu była szwedzka wokalistka i raperka, a także autorka świetnych tekstów, Nenneh Cherry, która w 2018 roku wydała mroczny i niepokojący album, o wymownym tytule "Broken Politics".

Ci, którzy wytrzymali, pokonali zmęczenie i wytrzymali zimno, mogli posłuchać jeszcze m.in. grającej na głównej scenie rockowej kapeli Suede, która również w zeszłym roku wydała docenioną płytę "The Blue Hour". Najbardziej wytrwali bawili się na zakończenie Off Festivalu wraz z DJ-kami: Honey Dijon i Lotic.

Maria Zimny, Katowice

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas