Reklama

Zabójczy Brutal Assault

Przekraczający granice ekstremalności koncert brytyjskiej grupy Anaal Nathrakh był jednym z najmocniejszych punktów czeskiego festiwalu Brutal Assault 2009, który dobiegł końca 10 sierpnia, w niedzielę nad ranem.

Występ duetu z Birmingham łączącego w swej twórczości agresję black metalu rodem z najlepszych płyt Mayhem oraz brutalność grindu o sile rażenia nie mniejszej niż na klasycznych dokonaniach ich ziomków z Napalm Death, z pewnością zapamiętany zostanie jako jedno z najbardziej ekstremalnych doświadczeń nie tylko w historii czeskiego festiwalu.

Koncert zespołu Micka Kenneya i Dave'a Hunta - wspomaganych na scenie przez zaprzyjaźnionych muzyków Mistress, Exploder czy Frost - był też jednym z najbardziej oczekiwanych wydarzeń XIV edycji Brutal Assault - grupa gra na żywo niezwykle rzadko.

Reklama

Wraz z pierwszymi sekundami tytułowego utworu z nowej płyty "In The Constellation Of The Black Widow", pod sceną rozpętało się istne piekło. Na najwyższe słowa uznania zasłużyło również perfekcyjne odegranie starszych numerów, zwłaszcza że automat perkusyjny zastąpił żywy bębniarz w osobie Steve'a Powella alias St. Evil.

Potworna moc takich kompozycji z debiutanckiego albumu jak choćby "The Codex Necro" czy "Pandemonic Hyperblast" (zagrany na koniec), stała się żywym dowodem pierwotnej idei leżącej u podstaw istnienia Anaal Nathrakh - w sobotę wieczorem, 8 sierpnia, trzeciego dnia festiwalu, fundamentalne założenie projektu, by przekraczać granice muzycznej ekstremalności znalazło swe potwierdzenie na scenie w czeskiej miejscowości Jaromer.

Doskonale wypadł także Dave Hunt (na co dzień wokalista Benediction), nie tylko w sferze zwierzęcych ryków i wrzasków, ale i - a może przede wszystkim - świetnych czystych wokali, przywodzących na myśl głos Garma z Ulver. Człowiek wyciągał wszystko tak jak na płytach!

Dzień wcześniej, w piątek, 7 sierpnia, na przeciwległym muzycznie biegunie odbył się inny równie wyczekiwany koncert. Mowa o wspomnianej norweskiej formacji Ulver, która wraca dziś do występów na żywo po 15 latach przerwy. Koncert anonsowany jako jedyny festiwalowy show zespołu Trickstera G. poza granicami Norwegii był też ucztą dla oka.

Sugestywne obrazy wyświetlane za sceną idealnie współgrały z onirycznymi, nastrojowymi, a nade wszystko niepokojącymi dźwiękami z pogranicza muzyki elektronicznej, ambientu i awangardy, na tle których unosił się wyjątkowy głos Kristoffera Rygga. Szkoda trochę, że grupa skupiła się wyłącznie na kompozycjach z ostatnich trzech-czterech płyt (z, dajmy na to, "The Marriage Of Heaven And Hell" nie było już prawie nic). Usłyszeliśmy za to "Like Music" czy genialny "Shadows Of The Sun". Trudno narzekać.

Jednym z najbardziej brutalnych, a zarazem dziwacznych koncertów stał się udziałem klasyków amerykańskiego death / grindu z nowojorskiej formacji Brutal Truth.

Gdy w połowie występu podopiecznych Relapse Records na scenę wjechał niepełnosprawny fan na wózku inwalidzkim, fakt ten wydał się wszystkim miłym gestem ze strony zespołu. Kiedy jednak ów pozbawiony nóg człowiek zeskoczył z wózka na scenę w trakcie grindowej nawałnicy, którą Brutal Truth atakował właśnie twierdzę "Josefov" (od kilku lat miejsce odbywania się festiwalu) zaczynając swój makabryczny "taniec", to co działo się na deskach Brutal Assault przerodziło się w dziwaczny teatr absurdu. Tym bardziej, że muzykom Brutal Truth cała ta sytuacja wydawała się jak najbardziej normalna. Równie "chorych" scen dawno nie widziałem. "Extreme Conditions Demand Extreme Responses", jak głosi tytuł debiutu Amerykanów - nic dodać, nic ująć.

Największy show, tak pod względem długości trwania (blisko półtorej godziny), jak i samego widowiska, przypadł w udziale norweskim blackmetalowcom z Immortal. Mimo potężnych wybuchów, obowiązkowego ziania ogniem czy robiących duże wrażenie fontann iskier rozjaśniających mrok nocy, występ posłańców z tajemniczej krainy Blashyrkh okazał się dość nudnawy. Gdyby nie zagrane pod sam koniec "Battles In The North" i "Blashyrkh (Mighty Ravendark)", całość wypadłaby raczej miernie.

Oglądając koncert Immortal można też było dojść do wniosku, że w Blashyrkh nikt chyba nie chodzi normalnie. "Klasyczne" przysiady na szerokich nogach czy bieganie bokiem na wzór ludowych hołubców w wykonaniu Abbatha, mają sporą szansę zapisać się w dziejach rozrywki tuż obok "Ministerstwa głupich kroków" Monty Pythona. Sęk w tym, że Norwegowie, w przeciwieństwie do Brytyjczyków - także tych z Venom, którzy zdają się być wzorem dla Immortal - nie traktowali swojej działalności z grobową powagą. Immortal robi to niestety na serio.

W materii black metalu świetnie wypadł za to grecki Rotting Christ (jeden z najlepszych koncertów pierwszego dnia), całkiem nieźle poradził sobie też szwedzki Marduk i ich koledzy po fachu z rodzimego Dark Funeral.

Podobnie jak Dark Funeral, dobrą godzinę prężenia muskułów na pełnym blaście zapewnili tysiącom fanów Australijczycy z Psycroptic, a przede wszystkim florydzcy deathmetalowcy z Hate Eternal. Kości porachowali nam też prekursorzy szwedzkiego death metalu z Grave i ich nieco młodsi koledzy z Vomitory.

Za to w dziedzinie klasycznego amerykańskiego death metalu siódme poty wycisnął z nas Suffocation i nie mniej bezlitosny Misery Index. Bardzo dobry koncert dał także reaktywowany Atheist z USA (wyborne wokale Shaefera, wyglądającego niczym Axl Rose, onieśmielały), a przede wszystkim morderczy Pestilence z Holandii - Patrick Mameli przeprosił się z brutalnym death metalem i jak na razie wychodzi mu to na dobre - morderstwo z premedytacją!

Nie lada gratką był też niewątpliwie występ międzynarodowego, death / grindcore'owego kolektywu z Meksyku, czyli zamaskowanej formacji Brujeria. Choć muzycy obowiązkowo wyszli na scenę ukrywając się pod chustami, wielu z nas rozpoznało dobrze znane twarze z Carcass czy Napalm Death.

Jednym z najlepiej przyjętych zespołów był również fiński Turisas. Bitewny metal na skoczną nutę wprost zmuszał do ruchu. Chwile z klasycznym thrash metalem zapewnił z kolei amerykański Testament; to co z gitarą wyprawia Alex Skolnick trudno nawet opisać, podobnie jak popisy zasiadającego za perkusją Paula Bostapha (eks-Slayer, Forbidden, Exodus) czy wreszcie zawsze uśmiechniętego wokalisty Chucka Billy'ego.

Warto też wspomnieć o gwiazdach amerykańskiej sceny hardcore'owej. Rasowy koncert Biohazard to jeden z najjaśniejszych momentów XIV edycji Brutal Assault. Dość powiedzieć, że pod koniec występu ekipy z Brooklynu obok muzyków tłoczyło się kilkanaście fanek zaproszonych na scenę. To i owo można było zobaczyć... Zabawa pełną gębą, a do tego niemal wszystkie klasyki! Popis siły spod znaku nowojorskiego hardcore'a dał też rozszalały Madball.

Największe wrażenie zrobiła jednak metalowo-hardcore'owa załoga Walls Of Jericho pod wodzą więcej niż charyzmatycznej, wytatuowanej pod sam kołnierz wokalistki Candace Kucsulain. Na jej rozkazy pod sceną naprawdę wrzało. Moc thrashu i energia hardcore'a - wybuchowa mieszanka, która zagwarantowała grupie z Detroit tak olbrzymi sukces. Dodajmy do tego niesamowitą żywiołowość i wściekłe wokale Candace, przy której wciąż nieliczne, choć nad wyraz popularne deathmetalowe wokalistki, to raczej dziecinna igraszka.

Wszystkich 60 formacji, które wzięły udział w Brutal Assault 2009 nie sposób opisać. Koncerty odbywały się zgodnie z planem; dzięki dwu dużym scenom wszystko przebiegało sprawnie; zaplecze gastronomiczne wyjątkowo bogate; sanitarne z roku na rok coraz lepsze.

Dla fanów chcących nieco odetchnąć, po raz drugi zorganizowano też kameralne kino, w którym w ciągu trzech dni każdy mógł nadrobić zaległości w dziedzinie klasycznych filmów grozy. Frekwencja - jak się wydaje - nieco mniejsza niż w rekordowym pod tym względem roku ubiegłym, kiedy to do czeskiej fortecy zjechało 13 tysięcy fanów. W przeciwieństwie do Brutal Assault 2008, tym razem dopisała za to pogoda. Trzy dni upału bez kropli deszczu. Tak trzymać i do zobaczenia za rok!

Bartosz Donarski, Jaromer, Czechy

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: NAD | koncert
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy