Reklama

Wacken wielkich powrotów

Niesamowite koncerty reaktywowanych tymczasowo grup Carcass (Anglia) i At The Gates (Szwecja) były bez wątpienia jednymi z największych wydarzeń zakończonej w niedziele nad ranem, 3 sierpnia, XIX edycji niemieckiego Wacken Open Air.

Na występ liverpoolskiego Carcass fani grindcore'a i death metalu czekali kilkanaście lat. Jeff Walker, Bill Steer, Michael Amott i Daniel Erlandsson przypomnieli swoje klasyczne numery z wszystkich pięciu płyt. Najwięcej oczywiście z "Heartwork" i "Necroticism", choć nie zabrakło również kilku kompozycji z pomnikowych dla grindcore'a albumów "Reek Of Putrefaction" i "Symphonies Of Sickness". Z ostatniego longplaya, "Swansong", usłyszeliśmy jedynie "Keep On Rotting In The Free World".

W trakcie występu Carcass było też kilka niespodzianek. W jednym z utworów z Jeffem Walkerem zaśpiewała Angela Gossow, niemiecka wokalistka szwedzkiego Arch Enemy, a na co dzień życiowa partnerka Michaela Amotta. Jej zawodowy growling zrobił piorunujące wrażenie.

Reklama

Pod koniec koncertu Carcass na scenie pojawił się również Ken Owen, współzałożyciel i oryginalny bębniarz zespołu, by na chwilę zasiąść za zestawem perkusyjnym.

"Bez niego nigdy by nas tu nie było" - mówił o przyjacielu Walker.

Był to również najbardziej wzruszający moment Wacken, gdyż warto w tym miejscu przypomnieć, że Owen doznał pod koniec lat 90. wylewu i do dziś mówi i porusza się z trudem. Dla wielu fanów jego wciąż słaba kondycja była wręcz szokująca.

"To niesamowite. Pozdrawiam was wszystkich" - z trudem mówił ze sceny Owen przy ryku kilkudziesięciu tysięcy gardeł.

"Nie przejmujcie się, on się po prostu upalił" - w angielskim stylu starał się rozluźnić atmosferę wzruszenia i smutku Jeff Walker.

Tak pisze się historię. Wielki koncert wielkiego zespołu.

W sobotę, 2 sierpnia, byliśmy też świadkami koncertowego powrotu innej wielkiej formacji z lat 90. - goeteborskiego At The Gates. Zespół bliźniaków Andersa i Jonasa Björlerów oraz niezastąpionego frontmana Tomasa Lindberga dał popis melodyjnej brutalności, która do dziś inspiruje rzesze grup po obu stronach Atlantyku.

Zaryzykowałby nawet tezę, iż był to najlepszy show całego Wacken 2008. Poleciały m.in. tak wielkie numery jak choćby "Terminal Spirit Disease", "Nausea", "Blinded By Fear" czy "Slaughter Of The Soul". Zagrali także utwory z pierwszej płyty "The Red In The Sky Is Ours" oraz debiutanckiej EP-ki "Gardens Of Grief". Tego dnia wydawało się, że są więksi niż Slayer...

Dla braci Björlerów nie był to zresztą pierwszy udany koncert na tegorocznym Wacken. W piątek, 1 sierpnia, przed północą wystąpili pod banderą powstałego na gruzach At The Gates, neothrashowego The Haunted. Mieszanka pulsującego nowoczesnością thrashu i szwedzkiego death metalu, a do tego doskonałe wokale amerykańskiego frontmana Petera Dolvinga, który wyrasta co najmniej na drugiego Phila Anselmo z Pantery. Koncert pełen pasji i żywiołowości do początku do końca.

Pozostając przy powrotach nie wypada nie wspomnieć o Massacre, legendarnej amerykańskiej formacji deathmetalowej, dla której występ na Wacken był ostatnim w karierze. Klasyczny florydzki death metal w wykonaniu takich tuzów gatunku jak Kam Lee (eks-Mantas i Death) czy Terry Butler (Six Feet Under, eks-Death) spotkał się z doskonałym przyjęciem tłumnie zgromadzonych zwolenników oldskulowej brutalności rodem z USA.

Przy takich utworach jak "Cryptic Realms" czy "From Beyond" mało kto stał w miejscu (a jedna panna na wezwanie Lee pokazała swoje wdzięki w geście duchowego pojednania, zresztą nie tylko ku uciesze wokalisty Massacre).

Nie do końca przekonująco wypadła za to inna kultowa amerykańska grupa - Cynic. To już niestety nie to, co na klasycznym "Focus" z 1993 roku. Sztuka dla sztuki, choć trzeba przyznać, iż ich umiejętności techniczne nadal onieśmielają. Dawnej magii jednak nie było.

Udany koncert zaliczył z kolei amerykański Obituary, kolejna gwiazda florydzkiej sceny na XIX edycji Wacken. Charakterystyczny ryk Johna Tardy'ego długo unosił się po okolicy. Przy całym szacunku dla twórców "Slowly We Rot", następnym razem radziłbym jednak nieco mniej whiskey przed koncertem.

Na Wacken nie mogło też oczywiście zabraknąć bardziej klasyczne heavymetalowych dźwięków. Amerykański Kamelot, fińska Sonata Arctica czy niemiecka Avantasia to nie od dziś ulubieńcy fanów po zachodniej stronie Odry.

Swoje najbardziej klasyczne utwory "przypomniała" również największa gwiazda Wacken 2008 - brytyjski Iron Maiden, który zjawił się na niemieckim festiwalu w ramach światowej trasy "Somewhere Back In Time".

"2 Minutes To Midnight", "Revelations", "The Trooper", "The Number Of The Beast", "Run To The Hills", "Powerslave", "Can I Play With Madness?", "Fear Of The Dark", "Hallowed Be Thy Name" - to tylko część kompozycji, które w obecności 70 tysięcy fanów zagrali prekursorzy NWOBHM.

Utworom z lat 80. towarzyszyła potężna produkcja i gigantyczna scenografia z egipskimi motywami z "Powerslave", kilkumetrowym cybernetycznym Eddiem znanym z okładki "Somewhere In Time", masywna pirotechnika, a sam Bruce Dickinson zmieniał kreacje szybciej niż zawodowa modelka.

Pewnym zgrzytem był jednak chwilowy brak panowania nad sobą Dickinsona. Gdy już na początku koncertu w rynsztokowy sposób "obrzucił mięsem" człowieka z obsługi (bodaj kamerzystę), pokazał jak wielką jest gwiazdą.

"You fucking stupid fuck, yes you!" - sorry Bruce, może lepiej skup się na śpiewaniu, bo na Wacken to nie był twój najlepszy dzień.

Zachowanie to wzbudziło wśród nas pewną konsternację, gdyż Dickinson rzadko kiedy, o ile w ogóle, reaguje w ten sposób na scenie. Odnieśliśmy też niemiłe wrażenie, że wokalista Maidenów nie był tego dnia do końca trzeźwy...

Zażenowanie wzbudził również fiński Children Of Bodom, którego koncert byłby naprawdę dobry, gdyby nie zagrana pod sam koniec przeróbka "Umbrella" Rihanny.

"Moja para... solka, solka" - Laiho, może innym razem....

Z brutalnych formacji udane koncerty mogły wpisać na swoje konto m.in. Grave ze Szwecji, amerykański Job For A Cowboy, a także blackmetalowy Gorgoroth z Norwegii. Nie gorzej poradził sobie także szwedzki Opeth.

Dla fanów nowoczesnego metalcore'a zagrali m.in. Amerykanie z Unearth, 3 Inches Of Blood, As I Lay Dying, Killswitch Engage czy najlepszy w tym zestawieniu (i najbardziej ekstremalny) Hatebreed.

Nie można też zapomnieć o thrash metalu. W tym gronie bez wątpienia największe wrażenie zrobił koncert amerykańskiego Exodus. Nieco gorzej wypadł niemiecki Kreator, a ich krajanie z Holy Moses raczej słabo.

O wszystkich kilkudziesięciu zespołach nie sposób napisać. Dodam jeszcze tylko, że spośród podziemnych formacji z najlepszym przyjęciem spotkali się rumuński Negura Bunget, The Rotted z Wielkiej Brytanii (których basista grał na swoim instrumencie niesiony na rękach fanów!) oraz piekielny Nifelheim ze Szwecji.

Fani z Polski z radością przyjęli też szwedzki Sabaton, szczególnie gdy ze sceny popłynął "nasz" "40:1".

Trzeci i ostatni dzień Wacken zamknęły występy fińskich grup NightwishLordi. Pierwsi nie zachwycili, drudzy nie przestraszyli. Przykro to mówić, ale głos Anette Olzon, nowej wokalistki Nightwish, wypadł w utworach śpiewanych pierwotnie przez Tarję Turunen, dość żałośnie.

Do historii przejdą na pewno koncerty Carcass i At The Gates. Jeszcze trzy lata temu nikt nawet nie pomyślałby, że kiedykolwiek jeszcze będziemy mieć możliwość zobaczenie tych dwu kultowych formacji na żywo.

Już jakiś czas temu na scenę powrócili choćby Gorefest, Obituary, Morbid Angel z Vincentem. Mało kto spodziewał się jednak, że na ten krok zdecyduje się At The Gates, a zwłaszcza Carcass, który przez kilkanaście lat opierał się wszelkim namowom z uwagi na stan zdrowia Owena.

Była to jedna z tych edycji Wacken, do której zawsze będziemy wracać. Ciekawe co organizatorzy największego święta metalu na świecie przygotują dla nas za rok? Jubileuszowa, XX edycja Wacken Open Air już za niespełna 12 miesięcy.

Bartosz Donarski, Wacken, Niemcy

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: NAD | koncerty | koncert
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama