Deicide i piekło na scenie
We wtorek, 5 lipca, odbył się najbardziej bezbożny koncert w dziejach jazzowego klubu "Blue Note" w Poznaniu. Piekło jakie rozpętało się na i pod sceną wskazuje, że amerykańska grupa Deicide wciąż pozostaje siłą, z którą należy się liczyć.
Koncert w stolicy Wielkopolski był drugim z dwu, jakie pionierzy amerykańskiego death metalu zagrali w Polsce w ramach aktualnej trasy po Europie, promującej wydany w lutym album "To Hell With God". Pierwszy odbył się w poniedziałek, 4 lipca, w katowickim "Mega Clubie". Większość z około 300 fanów, którzy pojawili się na imprezie w Poznaniu czekała jednak na największe klasyki z bezbożnego repertuaru zespołu, którego nazwę można przetłumaczyć jako Bogobójstwo. Nie zawiedli się.
Choć koncert Deicide rozpoczął się od "Homage For Satan" z wydanej w 2006 roku płyty "The Stench Of Redemption", tuż po nim usłyszeliśmy kultowy "Dead By Dawn". Swoisty koncert życzeń dopełniły takie utwory, jak choćby "Once Upon The Cross", "Children Of The Underworld" czy "Dead But Dreaming". Nie mogło też zabraknąć nieśmiertelnych klasyków "Lunatic Of God's Creation", a przede wszystkim zagranego na zakończenie "Sacrifical Suicide", którego tekst każdy miłośnik death metalu zna lepiej niż ministrant pacierz.
Wysoką formę wokalną potwierdził też osławiony Glen Benton, grający na basie frontman Deicide. Dość powiedzieć, że już same zapowiedzi utworów padające z ust lidera Deicide brzmiały niczym growling, mimo iż wypowiadane były "normalnym" głosem. Przeponowy ryk przeplatany wściekłymi wrzaskami nadal plasuje go w ścisłej czołówce najlepszych wokalistów w dziejach ekstremalnego metalu.
Choć samo brzmienie koncertu pozostawiało sporo do życzenia w dziedzinie selektywności poszczególnych instrumentów (nieprzyjemny efekt dźwiękowej bryły skutkujący umiejscawianiem niektórych partii w sferze domysłów słuchającego), w grze pozostałych muzyków widać było spore zaangażowanie, co przy niekiedy manierycznym podejściu "do roboty" - jak przed koncertem w wywiadzie dla INTERIA.PL życie w trasie określił Benton - okazało się miłym zaskoczeniem.
Motorem napędowym Deicide był także perkusista Steve Asheim, drugi obok Bentona członek oryginalnego składu, który - choć chudy jak patyk; w przeciwieństwie do rosnącego wrzesz frontmana - zdumiewał szybkością gry, wypełniając salę "Blue Note'a" gradem atomowych blastów i mierzonym w skali Richtera działaniem podwójnej stopy. Nie gorzej wypadł też, jak zawsze sympatyczny, gitarzysta Jack Owen, były muzyk Cannibal Corpse, a nawet wyklęty przez niektórych, wszędobylski najemnik amerykańskiego death metalu - Ralph Santolla, którego strzeliste solówki - w warunkach gry na żywo - drażnią zdecydowanie mniej.
- Fani w Polsce dobrze rozumieją naszą muzykę. To czuć - powiedział w rozmowie z naszym serwisem Glen Benton. Kolejnym dowodem na to był koncert w Poznaniu.
Dodajmy, że Amerykanie przyjechali do nas wraz z australijską formacją The Amenta, której industralny black / death metal sprawdza się również w warunkach koncertowych, oraz włoską grupą Hour Of Penence. Ci drudzy wypadli jednak kompletnie bez wyrazu, po części ze względu na wygenerowane im brzmienie bliskie rykowi silników odrzutowca, po części z uwagi na naturę ich siłowego, technicznego death metal spod znaku Krisiun czy Angelcorpse.
O wiele lepiej poradził sobie za to austriacki Belphegor, który na scenie pojawił się bezpośrednio przed Deicide. Mieszanka opętanego black / death metalu z domieszką bluźnierstwa i perwersji w wykonaniu zespołu Helmutha i Serpentha pod wieloma względami dorównywała gwieździe wieczoru (a dla niektórych nawet ją pobiła).
Berło w dziedzinie satanistycznego death metalu nadal pozostaje jednak w rękach Deicide. Choć lala lecą, a płyty już nie te, co dawniej, formacja z bagiennej Florydy - królestwa aligatorów i amerykańskich emerytów, a zarazem kolebka death metalu z USA - trzyma się nieźle. Mimo iż Glen Benton przypomina czasami postać z kreskówki, a swój hollywoodzki satanizm wtłacza niekiedy za pomocą łopaty - o zgrywaniu wielkiej gwiazdy rocka nie wspominając - trzeba przyznać, że człowiek ów doskonale wie, na czym polega death metal. Ma być bez kompromisów i na temat. I tak też było.
Bartosz Donarski, Poznań