Zdehumanizowana doskonałość w 3D (relacja z koncertu Kraftwerk w Krakowie)
Jeżeli kiedyś zastanawialiście się, kto rozdaje karty w muzyce elektronicznej i dyskutowaliście w gronie znajomych, czy jest to może Skrillex, Aphex Twin lub chociażby Diplo, to mogę was pocieszyć i uspokoić. Rozwiązanie waszego sporu jest proste. Królami elektroniki są starsi panowie z Kraftwerk!
Koncerty niemieckiego kwartetu elektronicznego pod dowództwem Ralfa Huttera, to z jednej strony bardzo przewidywalny spektakl (muzycy raczej nie zaskakują setlistami oraz zachowaniem scenicznym), a z drugiej rzecz, jakiej fan współczesnej muzyki musi "zasmakować" przynajmniej raz w życiu.
Wyjątkowa jest oprawa samego koncertu. Niepowtarzalną rzeczą jest oglądanie występu legendarnego zespołu w okularach 3D. W trakcie show Kraftwerku szybko okazuje się, że dźwięk nie byłby równie przekonujący, gdyby nie obraz. Wizualizacje niemieckiej formacji są bowiem precyzyjnie dopasowane do otaczającej ich muzyki.
Niech pierwszy rzuci kamieniem na kim nie zrobiły wrażenia wylatujące z ekranu liczby w rozpoczynającym całe widowisko utworze "Numbers". Ten płynnie przeszedł do "Computerworld, "Home Computer" (kiedy to wizualizacje były chyba najbardziej psychodeliczne) oraz do utworu "Computer Love", który oczywiście po kilku sekundach przywodził na myśl "Talk" Coldplaya.
Równie wspaniale oglądało się kilka innych pomysłów przygotowanych przez Niemców. "Autobahn" oraz kompozycje z płyty "Tour De France" wciągały widza tego fantastycznego spektaklu na długie momenty.
Sam Ralf i koledzy z zespołu umiejętnie potrafili sterować emocjami publiczności. W setliście nie mogło zabraknąć więc "Pocket Calculator", w którym tekst został zaśpiewany po polsku ("Jestem operator i mam mini kalkulator"). Ten subtelny gest wywołał dużo większy aplauz, niż gdyby muzycy próbowali na siłę powiedzieć jak to kochają polską publikę.
Momentów, w których fani nie kryli swojego entuzjazmu było zresztą zdecydowanie więcej. Gorące oklaski zebrał numer "Spacelab", kiedy to Kraftwerk w swoich wizualizacjach postanowił pokazać na mapie Kraków, a także przy końcu utworu zaprezentować jak wyglądałoby lądowanie statku kosmicznego koło ICE Kraków Congres Center. Takie przestawienie sprawy wzbudziło jeszcze większe owacje.
Oklaskom nie było końca, gdy po tym polskim epizodzie Kraftwerk zaprezentował swój najpopularniejszy przebój, czyli numer "The Model", w Polsce został wykonany po angielsku. Jednak myliłby się ten, kto myślał, że grupa zatrzyma się na dwóch językach. W trakcie 1,5 godzinnego spektaklu otrzymaliśmy kompozycje w języku francuskim, niemieckim, hiszpańskim oraz rosyjskim.
Niezapomniany dla widzów był niewątpliwie również pierwszy bis grupy, gdzie zamiast członków na scenie pojawiły się manekiny-roboty. Oglądanie ich w okularach 3D, kiedy miało się wrażenie, że zaraz gigantyczna ręka jednej z tych postaci uderzy w nas w głowę robiło piorunujące wrażenie. W tym czasie oczywiście nie mógł pojawić się inny utwór niż "The Robots" z "Die Mensch-Maschine".
Kraftwerk bisował dwukrotnie. Kolejny należał już do Huttera i jego kolegów. Ubrani w charakterystyczne kombinezony zaczęli ponownie w bardzo podobny sposób jak początek koncertu, czyli od jaskrawie zielonych wizualizacji. W tej części występu zdecydowanie wybijały się utwory "Boing Boom Tschak" oraz "Technopop". Wszystko zakończyła kompozycja "Musique No Stop". To właśnie w tym czasie każdy z członków zespołu dostał chwilę na swoje, nazwijmy to "solówki", po których opuszczał swój pulpit i żegnał się z publicznością.
Oklaski dla każdego twórcy były w pełni uzasadnione. Rzadko bowiem można uczestniczyć w koncercie, który wciąga do ostatniej sekundy. Tym niewątpliwie Kraftwerk różni się od innych wykonawców muzyki elektronicznej. Formację odróżnia jeszcze jedna cecha - wręcz nieludzka precyzja i doprowadzenie każdego momentu występu do perfekcji. Jeżeli więc w przyszłości miałoby dojść do sytuacji, kiedy to roboty zastąpią ludzi w tworzeniu muzyki, to niech robią ją na krafwerkową modłę.