Reklama

Violetta Villas: Tak bardzo chciała być kochana...

"Całuję was prosto w serce"– tymi słowami lubiła zwracać się do publiczności. Budziła wielkie emocje. Dla jednych wzruszająca i piękna, dla innych kiczowata, śmieszna. Twierdziła, że w życiu szuka tylko miłości czystej. I że mężczyźni ją rozczarowali.

"Całuję was prosto w serce"– tymi słowami lubiła zwracać się do publiczności. Budziła wielkie emocje. Dla jednych wzruszająca i piękna, dla innych kiczowata, śmieszna. Twierdziła, że w życiu szuka tylko miłości czystej. I że mężczyźni ją rozczarowali.
Violetta Villas była największą polską gwiazdą estrady /Michał Hetmanek /Reporter

Czesława Cieślak, bo tak naprawdę nazywała się gwiazda, przyszła na świat 10 czerwca 1938 roku w znaku Bliźniąt. I, zgodnie z horoskopem, który był dla niej bardzo ważny, cechowała ją niezwykła wrażliwość, pasja artystyczna, niezależność i gorące serce. Potrafiła kochać bez pamięci, ale też wpadać w gniew i bez namysłu zrywać znajomości. Te cechy, dzięki którym stała się światową gwiazdą, zaprowadziły ją także w ślepą uliczkę - ostatnie lata życia spędziła w nędzy, niezrozumieniu, wielkim cierpieniu. Zmarła 5 grudnia 2011 roku. Jednak nadal, sześć lat po śmierci, budzi wielkie emocje. Jej życie to bajeczny materiał na film!

Reklama

Totalne zaskoczenie

"Trzeba mieć wielką odwagę, by być sobą" - powtarzała. Miała ją od początku, kiedy jako nastolatka najpierw poślubiła Piotra Gospodarka, a następnie rozwiodła się z nim, by szkolić się muzycznie. Uczyła się gry na skrzypcach, puzonie oraz fortepianie. W szkole uparła się, żeby prof. Pankracy Zdzitowiecki zabrał ją na przesłuchanie do radia. "Ty masz głos operowy, piosenkarką nie będziesz" - uciął krótko, ale nie dała się zbyć. Namawiała go tak długo, aż zabrał ją do studia. Był wieczór, muzycy już pakowali instrumenty, kiedy na salę weszła dziewczyna, z długim grubym warkoczem, w bereciku na głowie i skromnej sukience. Ktoś zaśmiał się, że to kolejna gwiazdeczka... Wtedy zaczęła śpiewać "Cygańską miłość".

Muzycy zamilkli, zastygli w bezruchu - po latach ze śmiechem wspominała widok ich zdziwionych twarzy. Dyrygent Bogusław Klimczuk usiadł przy klawiaturze i zbadał skalę jej głosu - wtedy po raz pierwszy usłyszała, że ma cztery oktawy. Był rok 1960. To wydarzenie otworzyło jej drzwi do wielkiego świata. Nie zatrzymał jej w kraju nawet synek Krzyś, którego oddała pod opiekę swojej mamy.

Tylko marzeń żal...

W Ameryce sztab specjalistów pracował nad jej wizerunkiem, głosem, ruchem scenicznym. Krytycy opiewali talent, a publiczność nagradzała owacjami na stojąco. W 1970 roku dostała propozycję - duży, gwiazdorski kontrakt na serial. Niespodziewanie z dnia na dzień porzuciła to wszystko i pojawiła się w Polsce przy szpitalnym łóżku mamy. Jak sama później wspominała - ubrana w futro, biżuterię, suknię, ufryzowana, bez namysłu uklękła na podłodze szpitalnej i zaczęła gorąco się modlić. Lekarze pukali się w czoło, ale - jak twierdziła Villas - Bóg podarował wówczas Janinie Cieślak kolejnych 15 lat życia.

Niewątpliwie kochała swoją mamę, ale jednocześnie miała z nią bardzo trudną relację. "Matka była dla mnie największym autorytetem i największym krytykiem. Stale wymagała i nigdy nie chwaliła" - mówiła piosenkarka. W jednym ze swoich największych przebojów "List do matki", śpiewała: "Mamo nie myśl, że się skarżę, żal mi tylko marzeń dziecięcych dni, moich dni". Kiedy wykonywała ten utwór na scenie, płakała rzewnymi łzami.

Czy w jej powrocie do kraju naprawdę chodziło o zdrowie mamy, czy wystraszyła się gwiazdorskiego kontraktu? Faktem jest, że dobra passa się skończyła... Elity PRL-u jej nie lubiły, za to zainteresowały się nią służby wywiadowcze. "Chcieli zrobić ze mnie polską Matę Hari" - denerwowała się. Podobno nawet zgodziła się na współpracę, ale była... zbyt ekscentryczna, by być dla agentów użyteczną. Skutecznie utrudniano jej wyjazdy i rozwój kariery. Była zastraszana... Na domiar złego nadużywała leków i używek. Szybko roztrwoniła pieniądze zarobione w Las Vegas.

Złamane serce

Wciąż czuła się samotna, ale wszystko miało się zmienić wraz z poślubieniem Teda Kowalczyka, amerykańskiego biznesmena polskiego pochodzenia. Poznała go w 1987 roku, kiedy pojechała do Chicago z Teatrem Syrena na tournée. Zapowiadało się wspaniale - wesele pary trwało kilka dni, bawiło się na nim 1500 osób, a sama Villas miała z tej okazji aż 21 sukien. Na miesiąc miodowy Violetta i Ted pojechali do Honolulu na Hawajach. Rok później, podobno z powodu ogromnej zazdrości i agresji męża, z dnia na dzień musiała spakować walizki i z pomocą polskiego konsulatu natychmiast wracać do ojczyzny.

Samotność i cierpienie

Kiedy wróciła do kraju, oświadczyła, że teraz już nie interesuje jej strona cielesna, a jedynie duchowość, że będzie żyć w celibacie i szukać "miłości czystej". W latach 90. miała jeszcze wiele ciekawych propozycji zawodowych i sporo śpiewała, ale nie znalazł się nikt, kto by właściwie pokierował jej karierą. Nikomu zresztą nie ufała. Stała się swoim największym wrogiem. Potrafiła w ostatniej chwili odwoływać koncerty, zrywać umowy. Sama sobie zaprzeczała. Twierdziła, że wygląd jej nie interesuje, ale poprawiała urodę u chirurgów plastycznych... Miłośniczka zwierząt, która przygarniała pod swój dach dziesiątki kotów i psów, jednocześnie całe życie nie umiała obejść się bez futer (kochała zwłaszcza te białe).

"Gdybym nie była śpiewaczką, chciałabym zostać pielęgniarką, opiekunką najciężej chorych. Tak bym chciała im pomóc, pocieszyć" - mówiła. Jednocześnie... nie umiała zająć się własnym dzieckiem i wciąż głośno było o jej konfliktach z synem. Nawoływała ze sceny do pokory i skromności, sama będąc ubrana w bajeczne suknie... Naprawdę trudno było ją zrozumieć. "Czasem czuję, że posiadam największą tajemnicę - tylko ja wiem, jaka jestem naprawdę" - mówiła w jednym z ostatnich wywiadów.

Anna Janiak

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Violetta Villas
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama