"Punk rock, wojsko i Wielka Gra"

Z zespołem Made In Poland tworzył w latach 80. polską nową falę, w wojskowym przygarnizonowym zespole wdrażał punkowe brzmienia, wygrał trzy edycje nieodżałowanego programu "Wielka gra", wpadł w sidła korporacji i wreszcie wydał album "Future Time", który w jego opinii za 20 lat będzie dla krajowej muzyki tym, czym obecnie jest "Aerolit" Niemena czy "Astigmatic" Komedy. Mowa o Piotrze Pawłowskim z którym wywiad przeprowadził Artur Wróblewski.

Piotr Pawłowski (Made In Poland)
Piotr Pawłowski (Made In Poland)Oficjalna strona zespołu

Made In Poland powstał niejako "na zgliszczach" Exhumacji. Jak wspominasz początki zespołu w niewesołych czasach pierwszej połowy lat 80.? Ponoć zanim zostaliście Made In Poland Artur Hajdasz miał inny pomysł na nazwę grupy?

Made in Poland wyłoniło się po dwóch tygodniach prób reaktywowanej punk-rockowej Exhumacji, kiedy to wspólnie z kolegami z zespołu doszliśmy do wniosku, że chcemy grać zupełnie inną muzykę. Byliśmy pod wrażeniem nowych trendów, jakie wówczas się pojawiły. A jednocześnie mieliśmy świadomość upływającego czasu. Exhumacja nie była zespołem, który mógł mi dać wolność artystyczną. Ja wprawdzie gram z punkowym zacięciem na basie, ale przecież nigdy nie byłem punkowcem (śmiech). No i musiałem odgrywać nie swoje dźwięki. Dlatego bardziej interesowało mnie granie muzyki, której mogłem być współtwórcą. Moje specyficzne granie na basie stało się zatem jednym ze znaków rozpoznawczych Made in Poland i jest nim do dzisiaj. Kiedy pojawiła się nowa muzyka, którą tworzyliśmy w tamtym składzie (Krzysztof Grażyński - gitara, Robert Hilczer - głos, Artur Hajdasz - perkusja i Piotr Pawłowski - bas), stało się jasne, że nazwa Exhumacja do niej nie pasuje. Hajdasz zaproponował nazwę Ponury Batyskaf, ale jego pomysł nie uzyskał aprobaty większości (śmiech). W wyniku konkursu ogłoszonego wśród znajomych wybraliśmy nazwę, pod którą jesteśmy znani do tej pory Początki nie były łatwe, bo w tamtych czasach trudno było o salę prób, instrumenty, wzmacniacze. Walka o to, żeby każdy dźwięk dobrze zabrzmiał, zajmowała więcej czasu niż dzisiaj. No i efekty tej walki były różne (śmiech). Muzyka ze świata nie była tak łatwo dostępna. Rzadko kto miał oryginalne płyty, które z reguły nagrywało się z audycji radiowych. Łączyło nas to, że wszyscy poszukiwaliśmy nowych inspiracji. To nas nawet wyróżniało na tle innych zespołów z tamtego okresu.

"Martwy kabaret" to zapis waszego występu w Jarocinie w 1985 roku, ale na tym festiwalu zadebiutowaliście rok wcześniej. Ja tego za bardzo nie mogę pamiętać, ale w kilku wywiadach czytałem, że to był najlepszy Jarocin w historii tej imprezy. Jaka jest Twoja opinia na ten temat? Jak po latach postrzegasz Jarocin?

Jarocin 1984 i 1985 to były najlepsze edycje tego festiwalu. Być może dlatego, że na obu zagraliśmy (śmiech). Po latach nadal bardzo wspominam tamten Jarocin. Tamten, czyli ten organizowany przez Waltera Chełstowskiego, który miał jasną wizję tego, jak ten festiwal miał wyglądać. Przez te kilka letnich dni Jarocin był stolicą polskiej kultury i myśli niezależnej. I jedynym miejscem, gdzie prawdziwa wolność w tamtych czasach była możliwa. Tak po prostu było i jestem dumny, że mogę być częścią tamtej historii.

Kilka lat później Made In Poland zawiesił działalność. Stało się to jeszcze przed wydaniem płyty, w której nagraniu - to zaskakująca historia - nie brałeś udziału...

No cóż, nie wybroniłem się przed służbą wojskową, która wtedy była też obowiązkowa dla absolwentów wyższych uczelni. Czułem się okropnie, że nie mogę brać udziału w nagrywaniu tej płyty. Muzycy, którzy mnie zastępowali zagrali niby te same dźwięki, ale jednak słychać różnicę. Być może dlatego nie lubię jej słuchać. Próbowałem różnych sposobów, by się z wojska szybko wymiksować, ale niestety, nie udało się. Chcąc jakoś przetrwać w armii, zaciągnąłem się na wakat gitarzysty basowego w zespole muzycznym, który działał w jednostce. Mogliśmy grać tylko piosenki "ogólnowojskowe" ale nikt nie zabronił mi ich przearanżować na punk rock z elementami nowej fali. Wojskowym się spodobało i nawet wygraliśmy jakiś festiwal (śmiech).

Działalność Made In Poland zawiesiliśmy w roku 1990, po występie w telewizyjnym programie "Non Stop Kolor". Czuliśmy, że to koniec.

W latach 90. Doszło do kilku reaktywacji Made In Poland. Żadna z nich nie była jednak na tyle znacząca, by zespół kontynuował działalność. Czego zabrakło?

Myślę, że tak po prostu miało być. Za to teraz powróciliśmy z większą mocą, niż kiedykolwiek wcześniej.


W 1999 roku otwieraliście koncert The Stranglers. Czy mieliście okazję poznać muzyków tej kultowej grupy?

Tak. Odbyłem długą pogawędkę z Davem Greenfieldem, uwielbianym przeze mnie klawiszowcem. To prawdziwy brytyjski gentleman. Miał lepszy akcent ode mnie (śmiech).

Co działo się z zespołem w XXI wieku?

Artur i ja raz na jakiś czas spotykaliśmy się przy komputerze. Czasami temat możliwości powrócenia pod naszą nazwą pojawiał się, ale zawsze brakowało tej kropki nad "i".

Czy impulsem do nagrania "Future Time" było wydanie "Martwego Kabaretu"?

Tą kropką nad "i" były dwie rzeczy. Po pierwsze, zaproszenie nas przez Pawła Kukiza do wystąpienia na organizowanym przez niego dniu Jarocin Festiwal w 2006 roku. Po drugie, spotkanie z Robertem Jaroszem, który namówił nas do wydania "Martwego kabaretu". Popatrzyliśmy wtedy sobie z Arturem głęboko w oczy i powiedzieliśmy sobie, że stać nas zrobienie czegoś nowego i lepszego. Brakowało nam tylko czujnego brzmieniowo gitarzysty i wtedy przypomnieliśmy sobie o Sławku Leniarcie, czyli Dżabim.

A jak oceniasz Artura Hajdasza jako wokalistę?

Kiedy Artur wspomniał mi kilka lat temu, że chce zacząć śpiewać, byłem pewien, że efekt będzie bardzo dobry. Nikt przed nim w tym zespole nie śpiewał z takim zaangażowaniem. No i zaczął też pisać teksty. Jak sam mówi, dopiero teraz spełnia się artystycznie w pełni.

Z wykształcenia jesteś ekonomistą i jak powiedziałeś w jednym z wywiadów - na tym polu ma większe osiągnięcia, niż na muzycznym. Nie masz żalu, że kariera muzyczna nie potoczyła się tak, jakbyś sobie tego pewnie życzył?

Niczego w życiu nie żałuję. Mam autentycznie ciekawy życiorys. Ale to muzyka daje mi prawdziwą satysfakcję i poczucie wolności. A wolność jest czymś, czego pragnę najbardziej. Korporacja daje pieniądze, ale też sporo zabiera. A co do tego, że przez kilkanaście lat nie działałem w branży muzycznej - czułem , że to nie koniec mojej działalności w muzyce. Nie wyobrażam sobie dnia bez jakiegoś nowego pomysłu muzycznego albo tekstowego. Po prostu nigdy takiego dnia w moim życiu nie było. Nawet wtedy, gdy siedziałem cały dzień na jakimś korporacyjnym spotkaniu.

Made In Poland to jeden z czołowych polskich przedstawicieli nowej fali. Dlaczego ten styl, i w ogóle muzyka z lat 80. przeżywa obecnie renesans popularności?

Nie nazywałbym tego renesansem popularności. Lata 80. były najbardziej kreatywne brzmieniowo w muzyce i to właśnie wtedy pojawiły się nowe trendy w muzyce, które pozostały w niej już na stałe. Gitara plus przester przestały już wtedy wystarczać. To wówczas pojawili się zarówno wielcy kreatorzy typu Trevor Horn albo Thomas Dolby z jednej strony, a z drugiej, tej bardziej alternatywnej, np. Andy Gill czy Steve Albini. Lata 90. z grungem, którego z wyjątkiem Nirvany nienawidzę, cofnęły świat do epoki ze schyłkowego okresu Led Zeppelin. XXI wiek jak na razie asymiluje wszystkie dotychczasowe trendy w muzyce, zresztą nie tylko w muzyce. "Future Time" jest płytą, na której wykorzystujemy nasze doświadczenia z lat 80. Ważne jest to, że nasze inspiracje nie pochodzą tylko ze świata muzyki. Pokazuje to choćby nasza okładka.

Nasza muzyka, i ta nowa, i ta sprzed ponad 20 lat będą wciąż znajdować nowych nabywców. Bynajmniej nie dlatego, że podobno zimna fala jest teraz modna. Tylko dlatego, że to po prostu dobra muzyka, która podoba się także i tym, którzy na co dzień słuchają czegoś zupełnie innego. Kiedy posłuchają nas raz, będą chcieli posłuchać nas drugi raz. To tak działa. "Future Time" to płyta, którą już dziś spokojnie można postawić na półce obok "Aerolitu" Niemena czy "Astigmatic" Komedy. Za 20 lat będzie tak samo dobra jak jest dzisiaj. Mówię o tym z pełnym przekonaniem, bo ponadczasowość naszej muzyki została już udowodniona przy okazji wydania "Martwego kabaretu".

Na koniec pozwolę zadać sobie pytanie nie do końca związane z muzyka - masz wybitne osiągnięcia w niestety zdjętym z anteny programie "Wielka gra". Jak wspominasz udział w tym programie?

Bardzo miło. Startowałem w nim trzy razy. I za każdym razem wygrywałem. To był fantastyczny teleturniej z długą tradycją, w którym trzeba było wykazać się prawdziwą wiedzą. I jakiś człowiek,, być może niespełna rozumu, podjął decyzję o jego zdjęciu. Tylko dlatego, że kojarzył mu się z czasami PRL. Tego faceta też zresztą już wyrzucono. I niech to będzie przestrogą dla tych, którzy lubią robić innym bezinteresowne świństwa (śmiech).

Dziękuję za rozmowę.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas