Ennio Morricone w Krakowie: Reżyserując muzyką (relacja z koncertu)
Iśka Marchwica
"Nienawistna ósemka" - to tytuł, który zimą ubiegłego roku rozgrzewał do czerwoności sporą rzeszę kinomanów. I to nie tylko z powodów czysto filmowych. Pierwszy raz słynny kompozytor filmowy Ennio Morricone, od lat ceniony i znany z soundtracków do takich hitów, jak "Pewnego razu Na Dzikim Zachodzie" czy "Misja" miał realną szansę na zdobycie Oscara. I chociaż trudno w to uwierzyć - trzeba było Morricone dopiero współpracy z Quentinem Tarantino przy krwawej i kontrowersyjnej historii kilku zabijaków, żeby wreszcie zdobyć statuetkę za najlepszą muzykę oryginalną. Zresztą, złośliwi twierdzą, że muzyka Morricone to najmocniejszy akcent filmu.
Nic dziwnego, że prezentację oscarowej muzyki, Ennio Morricone zostawił sobie na drugą część koncertu. Swój jubileuszowy program maestro postanowił rozpocząć od tematów może częściowo już zapomnianych, a przecież wciąż obecnych chociażby na falach radiowych stacji prezentujących muzykę klasyczna i filmową. Trzeba też przyznać, że przy projektowaniu programu swojego koncertu, Morricone wykazał się zmysłem wręcz reżyserskim. Oczywistym jest, że nikt nie zna tak dobrze muzyki Morricone, jak sam Morricone. Jednak, żeby połączyć tematy muzyczne pozornie od siebie odległe i niczym ze sobą nie związane - tu już potrzeba było muzycznego geniuszu. Prostym zabiegiem, Ennio Morricone pokazał nam, że jego muzyka, to nie tylko piękne i świetnie opisujące obraz soundtracki, ale przede wszystkim małe dzieła sztuki. A te, umiejętnie połączone muzyczną nicią stworzyły kilka filmowych mini-symfonii.
Pierwszą z nich był hołd Giuseppe Tornatore, z którym Morricone współpracuje od "Cinema Paradiso" z 1989 roku. W tym muzycznym pejzażu kompozytor postanowił jednak połączyć delikatny temat z "1900: Człowiek Legenda" (1998), z przepiękną otwierającą partią harfy, z budzącą grozę zamaszystą "Tarantellą" z "Baarii" (2009). Podobny muzyczny hołd Ennio Morricone złożył Mauro Bologniniemu. Z jego filmów "Po antycznych schodach" (1975) i "Dziedzictwo Ferramonti" (1976) wybrał dwa delikatne, kobiece i romantyczne tematy, które w wykonaniu Narodowej Czeskiej Orkiestry zabrzmiały niezwykle przestrzennie, jakby odmalowywane były najdelikatniejszymi kolorami. Nazwisko Tornatore przywołane zostało jeszcze przy temacie z "Cinema Paradiso", które zamykało suitę z luźno wybranymi melodiami. Morricone pokazał tu swój wybitny zmysł estetyczny, zgrabnie łącząc kompozycje z "Zawodowca" (1981), "H2S" (1969), "Miłosnego kręgu" (1969) i "Cinema Paradiso" właśnie, jakby były jedną, skomponowaną z wyraźnym zamysłem symfonią.
Pierwszą część swojego jubileuszowego koncertu, Morricone zamknął trzecim hołdem dla reżysera. Tym razem była to "dzika" muzyka do westernowych obrazów Sergio Leone - "Dobry, zły i brzydki" (1966), wspomnianego już "Pewnego razu na Dzikim Zachodzie" (1968) oraz "Garści dynamitu". Ogromnie trudne wokalizy z dwóch ostatnich tytułów, fenomenalnie wykonała sopranistka Susanna Rigacci, swój perlisty wokal wprowadzając niemalże w instrumentalny tembr. Nic dziwnego, że maestro właśnie temat z "Pewnego razu..." z udziałem Rigacci wybrał na drugi bis. I także za drugim razem ta żywiołowa kompozycja, perfekcyjnie oddająca klimat Dzikiego Zachodu, niemal generująca przed naszymi oczami zapylone ulice, zachód słońca za drewnianymi domami i jeźdźców w skórzanych płaszczach na swoich wiernych rumakach, zachwyciła publiczność.
Krótka przerwa nie osłabiła zachwytu tłumnie zebranej w Tauron Arenie publiczności. W uszach wciąż brzmiały nam patetyczne chóry i dźwięki "indiańskich" piszczałek, tak świetnie odmalowane przez kompozytora za pomocą fletów i klarnetów. Otwierający więc drugą część koncertu temat z oscarowej "Nienawistnej Ósemki" był więc idealną kontynuacją tego charakteru. Tu też wreszcie wykazać mogła się sekcja dęta Czeskiej Orkiestry. Muzyka do filmu Tarantino jest bowiem wybitnie, jak na tego włoskiego kompozytora, nowatorska i nowoczesna w swoim brzmieniu. Aby oddać grozę sowicie okraszonych przekleństwami i groźbami scen, Morricone sięgnął po niskie rejestry blach i dętych drewnianych, dodatkowo dopełniając je męskim chórem i "skrzypiącym" rejestrem kontrabasów. W drugim utworze z tego soundtracku ("Bestiality") sięgnął z kolei po techniki polifoniczne, doskonale przy tym opisując muzyką skomplikowany tok dyskusji i wydarzeń w przebiegu filmu.
Po emocjonujących i wymagających, zarówno dla orkiestry jak i słuchaczy kompozycjach, Morricone wrócił do swoich romantycznych utworów. W suicie "3 Adagia" przedstawił romantyczne tematy z "Pewnego razu..." ("Temat Deborah" został przywitany przez publiczność gromkimi brawami), "Narzeczeni" (serialu z 1989 roku) i kostiumowego dramatu "Vatel" (2000). Zwłaszcza ostatni fragment przykuwał uwagę filigranowymi tematami fletów i obojów na tle rozległych skrzypcowych akordów.
Ostatnie minuty wielkiej gali Morricone należały do dwóch wyjątkowych produkcji. Z "Czerwonego Namiotu" (1969), stworzonego wielkim nakładem środków filmu radziecko-włoskiego, Morricone wybrał m.in. odważny poszarpany temat, z klasterowym użyciem instrumentów dętych. Nawet ci, którzy filmu nie widzieli, mogli dzięki tej muzyce wyobrazić sobie zmagania norwesko-rosyjskiej wyprawy ratunkowej, usiłującej uratować włoskich podróżników z pułapki na lodach Arktyki. Z mroźnych i niedostępnych lądów, Morricone sprytnie przeniósł nas do bujnej i tętniącej życiem dżungli południowoamerykańskiej. Muzyczne odprężenie przyniósł słynny, wzruszający temat z "Misji" (1986). To właśnie muzyka z tego filmu, nominowana do Oscara, uhonorowana m.in Złotym Globem, zamykała krakowski przegląd soundtracków Ennio Morricone. Oprócz jednego z najsłynniejszych tematów nie tylko samego jubilata, ale w ogóle w historii muzyki filmowej, "Gabriel's Oboe", zabrzmiało także szerokie "Falls" z charakterystycznym tematem fletowym, wywołującym w wyobraźni obraz soczysto-zielonej dżungli, domu Indian Guarani. Idealnym, patetycznym i podnoszącym na duchu zakończeniem głównej części koncertu było "On Earth as it is in Heaven" z partią chóralną, której nie powstydziliby się najwybitniejsi romantyczni kompozytorzy operowi. Tu także pole do popisu mieli perkusiści Orkiestry Czeskiej. Poważni dotąd muzycy we frakach, na koncertowych kongach grali z pasją Brazylijczyków, dodając wielkiemu finałowi zasłużonej energii.
Po tak kolorowym i podniosłym zamknięciu wielkiego koncertu, krakowska publiczność nie mogła pozwolić Ennio Morricone tak po prostu zejść ze sceny. Chociaż niezwykle skromny i spokojny dyrygent własnych dzieł kłaniał się z uśmiechem i szybko znikał za sceną, tłum w Arenie wywoływał go przed orkiestrę aż trzy razy. Na pierwszy bis kompozytor wybrał groźne chóralne "Abollison" z dramatu "Queimada" (1970) - ucieszyło to na pewno rozgrzanych już bębniarzy, którzy przez kolejnych kilka minut mogli popisać się grą na kongach. W kolejnych bisach, kompozytor przypomniał temat z "Pewnego razu na Dzikim Zachodzie", ponownie oddając głos śpiewaczce Susannie Rigacci, a zostawił nas z radością w sercach i uśmiechami na ustach zamykając swój wielki koncert wspaniałą muzyką z "Misji".
Koncert "60 Years of Music" Ennio Morricone jest wyjątkowym programem. Nie jest to bowiem koncert muzyki filmowej, do której pasowałoby oglądać fragmenty z filmów na wielkich telebimach. To koncert symfoniczny, podczas którego Morricone bardzo słusznie oddaje hołd sam sobie. Nie do końca doceniony przez Amerykańską Akademię (na co dowodem jest tylko jeden Oscar za muzykę oryginalną i Honorowy Oscar z 2007 roku), za mało chwalony za swoje przepiękne liryczne tematy i umiejętność łączenia muzyki popularnej z symfoniczną (chociażby "Zawodowiec" z bardzo dobrą partią na zestawie perkusyjnym), Ennio Morricone pokazuje nam, na czym tak naprawdę polega jego geniusz. Wybrać z kilkuset swoich pełnych soundtracków filmowych i telewizyjnych kilka najlepszych tematów - to sztuka. Ale połączyć je niewidzialną nicią tak, aby powstały z nich mini-symfonie, zgrabne suity i wciągające muzyczne pejzaże - to już jest geniusz. Geniusz muzyczny, zamknięty w umyśle skromnego, oszczędnego w ruchach i uśmiechach dyrygenta i kompozytora.