Wybieramy najlepszą zagraniczną płytę 2014 roku!
Zobaczcie, które albumy najbardziej zachwyciły naszych ekspertów.
Marcin Jędrych:
U2 - "Songs Of Innocence". Wierny, wieloletni fan U2 musi na taką płytę spojrzeć bardzo subiektywnie. I ja tak właśnie zrobiłem. Nie zakładałem żadnej muzycznej rewolucji, odkrywczych brzmień. Po prostu liczyłem na zestaw rockowych numerów, które przypomną mi ich dotychczasowe wybitne dokonania. Po pierwszym przesłuchaniu byłem mimo wszystko nieco rozczarowany, ale po następnych było już znacznie lepiej - na pewno nie będę się domagał usunięcia tego albumu z mojego konta w iTunes.
Jarek Szubrycht:
Scott Walker + Sunn O))) - "Soused". Zachwycił mnie już sam pomysł na wspólną płytę mistrza żałobnego lamentu i zespołu, który przesunął granice metalu w stronę muzyki generowanej przez platformy wiertnicze, lądujące samoloty i hamujące pociągi. Ale zachwyciła i realizacja - "Soused" to wspaniałe wyzwanie rzucone publiczności przywykłej do łatwej, wdzięczącej się do nich muzyki. Ta płyta na pierwszy rzut ucha odpycha, niepokoi i nuży, ale tych, co są w stanie przedrzeć się przez odstręczającą powierzchnię, wynagrodzi prawdziwym pięknem.
Adam Czerwiński:
Ed Sheeran - "x". Świetne melodie i wybitna umiejętność czarowania głosem przy użyciu bardzo oszczędnych środków wyrazu.
Paolo Nutini - "Caustic Love". Najciekawsza muzycznie płyta roku, zaskakująca pomysłami, emocjonalna i doskonale przemyślana.
Paweł Waliński:
Ex aequo Scott Walker & Sunn O))) - "Soused" i Swans - "To Be Kind", bo w czasach post-postmodernizmu, kiedy wszystko jest błahe, ironiczne, hipsteryzuje i puszcza oczko, to są absolutne monolity, które rozpruwają, bolą, krzywdzą, wyciągają na wierzch nerwy i je piłują. Geniusz i szaleństwo w jednym. W obu przypadkach nagrane absolutnie na serio i kompletnie niepotrzebujące ironii, żeby się artystycznie obronić.
Filip Lenart:
Alt-J - "This Is All Yours". Ten album skrytykowali już niemal wszyscy recenzenci. A mnie wciąż fascynują harmonie, brzmienie, produkcja i klimat. Alt-J nie poszli na skróty składanką hitów w stylu "Matilda" i chwała im za to.
Olek Mika:
Ben Howard - "I Forget Where We Were". Obdarzony hipnotyzującym głosem angielski bard na żywo potrafi wykreować magiczny klimat, co pokazał latem na Open'erze. Na nowej płycie także tego dokonał - ubarwiając tradycje prostego, gitarowego grania i refleksyjnego śpiewania świeżą, przestrzenna produkcją.
Marcin Flint:
Big K.R.I.T. - "Cadillactica". Przemyślane, zaskakująco dobrze napisane, bardzo spójne kompendium południowego rapu i czarnej muzyki. A tak poza tym brzmienie, brzmienie i jeszcze brzmienie.
Daniel Kiełbasa:
Royksopp - "The The Inevitable End". Chciałbym, aby każdy zespół kończył swoją karierę taka płytą. Dwójka Norwegów stworzyła wydawnictwo niezwykle spójne, które idealnie podsumowuje ich dotychczasową twórczość. Jest tanecznie, ale przy tym niezwykle ambitnie. Każda kompozycja wydaje się być dopracowana co do sekundy, jednak nie jest zbyt "komputerowa". Chyba nie było lepszego momentu do stworzenia własnego opus magnum.
Marcin Bąkiewicz:
Royal Blood - "Royal Blood". Bardzo mi wszedł ten album, brudne, rockowe granie, czasem aż trudno uwierzyć, że bas może tak zabrzmieć. Ameryki panowie nie odkryli, ale nagrali bardzo dobrą płytę, czekam na koncert w Palladium i na kolejne krążki.
Krzysztof Nowak:
Run The Jewels - "Run The Jewels 2". Mamy do czynienia z fenomenem. Zeszłoroczny materiał RTJ był bardzo często tytułowany przez słuchaczy płytą roku, a "dwójka" podnosi poprzeczkę jeszcze wyżej. Hektolitry testosteronu, kąśliwe, dobrze napisane linijki, nieprzeciętne umiejętności na majku, a do tego wszystkiego jeszcze łapczywie czerpiące inspiracje z różnych źródeł podkłady do mordowania oponentów. To będzie (a może już jest?) klasyk.
Czytaj nasze podsumowania 2014 roku w muzyce: