Przewodnik rockowy. Uliczny kaznodzieja z Manic Street Preachers

Jerzy Skarżyński (Radio Kraków)

21 lutego 1969 roku w niewielkim walijskim mieście Pontypool, leżącym na obszarze hrabstwa Monmountshire, urodził się James Dean Bradfield, lider grupy Manic Street Preachers. To jemu poświęcony jest najnowszy odcinek "Przewodnika rockowego".

James Dean Bradfield stoi na czele Manic Street Preachers - fot. Ken Coleman
James Dean Bradfield stoi na czele Manic Street Preachers - fot. Ken ColemanGetty Images/Flash Press Media

Uwielbiam ten głos. Uwielbiam go za barwę, ciepło i bijący od niego optymizm. Tyle tylko, że dobrze wiem, iż mimo tych, tak miłych dla moich uszu cech, wcale nie należy go łączyć z tym co radosne i pogodne.

W drugiej połowie ubiegłego stulecia, w miarę dotąd prosperująca przemysłowo-górnicza Południowa Walia, dostała się w łapy gospodarczego kryzysu wywołanego światowym spadkiem popytu na węgiel. Zaczęto zamykać nierentowne kopalnie, co zapoczątkowało falę potężnych strajków. Tyle tylko, że okazało się, iż protestujący mają bardzo groźnego przeciwnika, nieulegającą presji Żelazną Damę - Margaret Thatcher.

To ona, będąc w latach 80. premierem Wielkiej Brytanii, najpierw doprowadziła do mocnego osłabienia tamtejszych związków zawodowych, a potem, już niemal bez oporu, zamknęła wszystkie niesprywatyzowane wcześniej zakłady wydobywcze. Jak łatwo się domyśleć, wywołało to wyraźny wzrost bezrobocia, a co za tym idzie ewidentne obniżenie poziomu życia mieszkańców tego regionu. Pojawiły się smutek, poczucie bezsilności i co najgorsze, utrata nadziei.

W 1986 r., w Oakdale Comprehensive School, czyli w gimnazjum mieszczącym się w południowo walijskim mieście Blackwood, spotkało się i zaprzyjaźniło się czterech uczniów: James Dean Bradfield; będący jego kuzynem Sean Moore; Miles Woodward i Nicky Wire. Zaraz po ukończeniu szkoły chłopcy, początkowo tylko dla zabawy, założyli zespół (James śpiewał i grał na gitarze prowadzącej, Sean bębnił, Miles basował, a Nicky "obsługiwał" gitarę rytmiczną), któremu nadali nazwę - Betty Blue (od tytułu głośnego francuskiego filmu z 1986 r.). W dwa lata później od kwartetu odszedł Woodward (nie podobało mu się to, że koledzy zaczęli odchodzić od granego przez nich wcześniej punka), co sprawiło, że na gitarze basowej zaczął grać Wire, natomiast drugim gitarzystą został niejaki Richey James Edwards. Wtedy też doszło do zmiany ich szyldu na Manic Street Preachers. O tym, co zdarzyło potem, będzie... potem, bo na razie, na moment, ze względu na życiorys głównego bohatera tej opowieści, musimy się cofnąć o jeszcze kilkanaście lat.

Jak czas pokazał, James Dean Bradfield pozostał jedynym dzieckiem małżeństwa Sue i Monty'ego Bradfieldów. Po latach spędzonych wraz z rodzicami, a potem w podstawówce, wraz z początkiem lat 80. trafił do już wspomnianej szkoły. Tu nie wiodło mu się najlepiej, bowiem ze względu na swój niski wzrost (dziś ma tylko 166 cm), dość często był ofiarą tych, którzy lubili się znęcać nad młodszymi i słabszymi. A w dodatku, zamiast gustować w footballu czy rugby, James wolał samotnie biegać i... słuchać muzyki. No a gdy w pewnym momencie w jego głowie pojawiła się myśl, aby samemu zacząć ją grać, bazą do nauki gitarowania stały się utwory z jego podówczas ukochanej płyty, z "Appetite For Destruction" Guns N' Roses.

W 1988 młodzi muzycy postanowili zaatakować jaskinię brytyjskiego lwa - Londyn. I trzeba przyznać, że zrobili to w sposób nie tylko oryginalny, ale i jak się okazało, skuteczny. Otóż aby zwrócić na siebie uwagę, do najróżniejszych osób z "branży" rozesłali kilkustronicowy "manifest", w którym cytując Marksa i Lenina, zapowiedzieli nadejście kolejnej (rock'n'rollowej) rewolucji! Ta miała nastąpić zaraz po tym, jak Maniakalni Uliczni Kaznodzieje dorwą się do głosu (wydadzą album). Do manifestu dołączona była nagrana własnym sumptem płytka z utworem "Suicide Alley" i zaproszenie na koncert. No a ponoć ci, którzy dali się nim skusić, z mieszanką współczucia i przerażania szybko z niego uciekli, bo był aż tak zły. Ale to już nie miało znaczenia, bo "Maniacy" i tak osiągnęli to, co chcieli - zaistnieli!

Kolejne miesiące to świadome szokowanie mediów i publiczności dziwnymi strojami, makijażami oraz ekscesami. Z tych ostatnich najgłośniejszym był "numer", jaki wyciął Edwards podczas jednego z wywiadów. Otóż zapytany przez dziennikarza o prawdziwość własnych poglądów muzyk, aby je potwierdzić, na oczach żurnalisty... wyciął sobie żyletką na przedramieniu napis: 4REAL. Oczywiście zaraz potem trafił do szpitala (nie wariatów), gdzie założono 17 szwów! Tu, a propos owych w tak drastyczny sposób potwierdzonych poglądów, wypada wyjaśnić, że od samego początku swojej działalności Manicy publicznie opowiadali się po stronie radykalnej lewicy. A szczególnie ostro atakowali działania rządu Margaret Thatcher.

W 1992 r. po serii singli Manic Street Preachers wydali debiutancki album - "Generation Terrorists" i na tyle dobrze go promowali, że sprzedał się w ćwierć milionowym nakładzie! Niestety drugi ich longplay - "Gold Against The Soul" nie był tak udany muzycznie i radykalny politycznie, co sprawiło że nie powtórzył sukcesu poprzedniego. Być może to potknięcie sprawiło, że zawsze niezrównoważony psychicznie Edwards zaczął nałogowo pić, popadł w anoreksję i coraz częściej się okaleczał.


Jak łatwo się domyśleć, atmosfera wśród Kaznodziei robiła się coraz gorsza, co sprawiło, że ich trzeci długograj - "The Holy Blble", okazał się być płytą ponurą i ciężką. To oczywiście jeszcze bardziej zdołowało Richeya i spowodowało, że dzięki namowie przyjaciół, poszedł do szpitala. Wrócił z niego dopiero we wrześniu 1994. Niestety 1 luty następnego roku pokazał, że nie udało mu się mu pomóc. Tego bowiem dnia muzyk nic nikomu nie mówiąc, wyszedł z hotelu... i od tej pory wszelki ślad po nim zaginął! W sześć miesięcy później Nicky Wire oficjalnie ogłosił, że w zaistniałej sytuacji Manic Street Preachers będzie działało jako trio.


Kolejne lata, te zamykające XX wiek pokazały, że okaleczona formacja nie tylko się nie załamała, ale wręcz nabrała wiatru w żagle. Już pierwszy krążek trzyosobowych Maniców - "Everything Must Go", odniósł nie tylko wielki sukces komercyjny, ale przede wszystkim artystyczny. Longplay dostał nagrodę Mercury Prize jako najlepsza płyta 1996 r. oraz dwa wyróżnienia Brit Awards (najlepszy brytyjski zespół i najlepszy brytyjski album roku).


A to wszystko było tylko interludium do tego, co nastąpiła w dwa lata później. Otóż ich kolejna publikacja, wydana w 1998 r. "This Is My Truth Tell Me Yours" dała grupie pierwsze miejsce na liście bestsellerów, serię znakomitych przebojów i powtórzenie sytuacji z 1996 r., czyli dwie kolejne nagrody Brit Awards (płyta i zespół roku)! Tym sposobem XX wiek kończył się w Wielkiej Brytanii pod znakiem Manic Street Preachers.


Następne tysiąclecie Manicy zaczęli kolejnym przebojem na szczycie Top Twenty - "The Masses Against The Classes" i wydarzeniem wręcz sensacyjnym. Otóż zespół Bradfielda (jako pierwsza grupa rockowa z krajów kapitalistycznych) został zaproszony na Kubę, gdzie dał specjalny koncert w Teatrze Karola Marksa i... spotkał się z Fidelem Castro! Rzecz jasna, to wyróżnienie spotkało ich za konsekwencję w propagowaniu idei lewicowych.

W 2001 r. Manicy wydali swój kolejny długograj - "Know Your Enemy", ale nie odnieśli nim specjalnego sukcesu. Zapewne, po trosze było to spowodowane tym, że w czasie jego tworzenia James Bradfield (będący głównym kompozytorem tria) miał uwagę zaprzątniętą walką jego mamy z rakiem. To też sprawiło, że na kolejny album zespołu ("Lifeblood") trzeba było poczekać aż do 2004 r. Uczciwie pisząc, też nie był specjalnie porywający. Można też posunąć się do konstatacji, że stało się tak, bo obaj twórcy grupy, czyli Bradfield i piszący teksty Wire myśleli już wtedy o zaplanowanej na następny rok pracy nad własnymi płytami solowymi. I tak Nick wydał nihilistyczny krążek - "I Killed The Zeitgeist" (grudzień 2005), natomiast w 2006, James dość pogodny - "The Great Western". Zastał przyjęty bardzo dobrze.

Jak wiadomo, separacja małżeńska (jak i zespołowa) czasami wychodzi na dobre tym, którzy się na nią zdecydowali i sprawia, że po powrocie do siebie, ich życie znów nabiera smaku i kolorów. I tak właśnie stało się z członkami Manic Street Preachers. Oto w 2007 r. formacja wydała szalenie przebojowy i pogodny długograj "Send Away The Tigers", który stał się kolejnym jego bestsellerem. Wielkimi przebojami okazały się zaczerpnięte z niego piosenki: "Your Love Alone Is Not Enough" (zaśpiewana przez Jamesa wraz wokalistką Cardigans - Niną Persson); "Autumnsong" i "Indian Summer".

Natomiast w 2009 świat ujrzała płyta "Journal For Plague Lovers", której bazą były, wcześniej nieopublikowane, teksty napisane przez Edwardsa. Ten krążek był oczywiście poważniejszy tekstowo (walczący) i drapieżniejszy muzycznie. Też odniósł sukces.

Natomiast ostanie lata to najpierw zdecydowanie przebojowy krążek - "Postcards From A Young Man" z 2010 r. (oczywiście sukces) i wydany rok temu - "Rewind The Film", który przyniósł bardzo piękny i ciepły repertuar balladowo-rockowy. Też został polubiony przez fanów.


A na koniec jeszcze kilka słów o życiu Bradfilda. 11 lipca 2004 r. ożenił się we Florencji z zajmującą się sprawami PR jego zespołu - Mylene Halsall. Para ma córeczkę urodzoną w 2011 r. i na co dzień mieszka albo w londyńskiej dzielnicy Chiswick, albo w swoim domu w Cardiff.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas