Charles Bradley: Lepiej późno...

Niewiele brakowało, by 64-letni dziś wokalista Charles Bradley do końca życia łapał się dorywczych prac i występował w zespole imitując legendarnego gwiazdora soul Jamesa Browna.

Charles Bradley nazywany jest "Orłem muzyki soul" fot. Mike Lawrie
Charles Bradley nazywany jest "Orłem muzyki soul" fot. Mike LawrieGetty Images/Flash Press Media

To był jeden z najmocniejszych fragmentów tegorocznego OFF Festival. Gdy Charles Bradley ze łzami w oczach dziękował oczarowanej ekspresją artysty publiczności w Katowicach, było wiadomo, że to jeden z tych wyjątkowych momentów, które zapamięta się do końca życia. A naprawdę niewiele brakowało, by uczestnicy OFF Festival - i nie tylko oni - o Charlesie Bradleyu nigdy nie usłyszeli.

W wywiadach piosenkarz nie ukrywa, że jego trudne życie odmieniło się po tym, jak zobaczył koncert Jamesa Browna. Charles Bradley miał wtedy 14 lat i postanowił udawać gesty, mimikę i - co najważniejsze - śpiew legendarnego soulowego wokalisty. Zresztą w udawaniu idola, czym zarabiał na życie występując jako "Black Velvet" i wykonując piosenki gwiazdora, pomogło mu podobieństwo do Jamesa Browna. Do dziś to najważniejszy artysta w życiu Charlesa Bradleya.

- James Brown to wokalista wszech czasów. Cóż mógłbym innego powiedzieć? James Brown był... Nie mogę powiedzieć, że był najwspanialszym człowiekiem na świecie. Wiem jednak, że wkładała całe swoje serce w to, co robił, by dać ludziom radość i podnieść na duchu mniejszości. Obecnie tracimy to, co osiągnął i znów potrzebujemy kogoś takiego jak on. Znów potrzebujemy tej jakości - powiedział nam wokalista zaznaczając, że nie chodzi mu wyłącznie o zabawę przy nieśmiertelnych przebojach Jamesa Browna.

- 14-letnie dzieciaki mieszkające w getcie mają dzieci... Mieszkam tam i to widzę. I nie można im nic powiedzieć, nic do nich nie dociera. Gubią swoją godność. Nie mają matki i ojca, są samotne. Próbuję przemówić im do rozsądku, ale słyszę: "Co ty możesz wiedzieć? Przecież nie żyjesz tak jak my. Nie dokonałeś też w życiu niczego wielkiego". A ja walczę, by uczynić coś wielkiego. Staram się ze wszelkich sił. Ale boli mnie to, kiedy młode dzieciaki źle postępują. Być może kiedyś zaatakują mnie, bo mam pieniądze? Nie mam pojęcia, jak takimi dzieciakami postępować. Ale modlę się za nich i mam nadzieję, że odnajdą nową drogę w życiu. Ci, którzy chcą się czegoś nauczyć i wyrwać stamtąd, poznać prawdę, zawsze otrzymają moją pomoc. Ale większość z nich jest uparta i wydaje im się, że wiedzą wszystko najlepiej - przyznaje artysta na co dzień mieszkający w blokach dla najuboższych w Brooklynie, gdzie żyje również jego matka.

- Wciąż tam mieszkam, chociaż walczę jak diabeł, by się stamtąd wyrwać. Mam trochę pieniędzy i pomagam mojej mamie, opiekuję się nią. Chciałem się do niej wyprowadzić, ale w mieszkaniu mojej mamy nie ma dla mnie miejsca. Mieszka z nią moja siostra. A kiedy jestem u mojej mamy, to nocuję na kanapie. Czasami mam jednak ochotę przespać się na wygodnym łóżku. Dlatego wciąż walczę. Mam nadzieję, że pewnego dnia otrzymam szansę by żyć tak, jak chciałbym żyć - usłyszeliśmy od artysty.

Zresztą trudna rzeczywistość amerykańskich gett to jeden z tematów piosenek Charlesa Bradleya, które znalazły się na debiutanckiej płycie genialnego wokalisty zatytułowanej "No Time For Dreaming". Płycie, która ukazała się, gdy nasz bohater miał 63 lata. Debiut w takim wieku to wyjątkowa sytuacja w muzycznym show-biznesie.

Co zaskakujące, Charles Bradley został w pewnym sensie zmuszony do wydania albumu. Wokalista przyznaje, że jego piosenki - opowiadające m.in. o tragicznej śmierci brata, który został zastrzelony - były dla niego zbyt trudne emocjonalnie do zaśpiewania. Ostatecznie ludzie współpracujący z wytwórnią Daptone Records zdołali nakłonić wokalistę do pracy nad albumem.

- Myślałem, że to będzie to dla mnie zbyt trudne, wyjść na scenę i śpiewać o tym. Nie powstrzymałbym wzruszenia. Kiedy usłyszałem w studio pierwszą nagraną piosenkę, Mój Boże, aż podskoczyłem. Powiedziałem, że nie chcę tego i nie mogę tego zrobić. Przekonywano mnie, że trzeba nagrać cały album ze mną o historii mojego życia. Odpowiedziałem, że będzie ciężko. Wziąłem płytę CD z nagraniami do domu i puściłem ją mojej mamie. Kiedy ona to usłyszała, popłakała się ze wzruszenia. Mama wiedziała, o czym jest ta piosenka. Później puściłem ją mojemu drugiemu bratu. Siedział w swojej furgonetce i puszczał płytę w kółko i w kółko - wspomina autor znakomitego "No Time For Dreaming".

Kolejna przeszkoda pojawiła się, gdy szefowie Daptone Records zaproponowali Charlesowi Bradleyowi wyruszenie w trasę koncertową.

- Potrafię opowiedzieć swoją historię, ale wzruszam się i nie chcę o tym śpiewać. A usłyszałem, że lecę do Europy, gdzie ludzie chcą posłuchać śpiewanych przeze mnie piosenek. Powiedziałem: "OK, rozumiem". Kiedy na koncercie zacząłem śpiewać, dostałem ataku paniki, odwróciłem się i zszedłem ze sceny. Nie mogłem tego robić, to dla mnie zbyt wiele, nie dam rady. Zaczęto mnie przekonywać, że ludzie włożyli sporo pracy, by nagrać mój album. Odpowiedziałem, że oni nie czują tego bólu, który ja czuję śpiewając te piosenki i właściwie widząc te wydarzenia, o których śpiewam. Dlatego jest mi trudno o tym śpiewać. Przekonywano mnie, że muszę odłożyć emocje na bok i znaleźć siłę, by wydobyć słowa z moich ust. Kiedy wróciłem na scenę, ludzie zaczęli krzyczeć. Zdziwiłem się: "Co to ma znaczyć?". Okazali mi swoją miłość, a ja otworzyłem usta i zaśpiewałem "Heartaches And Pain". I to było to. Od tego momentu wiedziałem, że muszę się nauczyć śpiewać, bo ludzie chcą tego posłuchać - wzruszony wspomina jeden z koncertów.

- Czasami śpiewając piosenki omijam pewne słowa, bo te słowa mnie bolą. Przeskakuję całe wersy. Wiem jednak, że nie mogę tego robić. Mam śpiewać piosenki tak, jakby ludzie chcieli je usłyszeć. Ale oni przecież nie czują tego bólu. Mogę je śpiewać, ale wciąż mnie to boli. Jak długo będzie mnie to bolało? - zastanawia się ze łzami w oczach.

Zobacz klip Charlesa Bradleya do "Heartaches And Pain":

- Podczas koncertów targają mną silne emocje, a moje serce wali jak oszalałe. Widzę też, jak publiczność reaguje na moje utwory. Ludzie przychodzą do mnie po koncertach i dziękują mi za to, że pomogłem im moimi piosenkami rozwiązać ich własne problemy. Mając to w świadomości wiem, że zrobiłem coś dobrego. Teraz pokonałem mój strach, mam zamiar iść do przodu i dawać ludziom miłość - dodaje już z uśmiechem na ustach.

A tak niewiele brakowało, byśmy nigdy nie usłyszeli tych wspaniałych, smutnych soulowych już dziś klasyków, jak na przykład "Heartaches And Pain" i "Why Is It So Hard?". Przecież Charles Bradley, zamiast występować na scenach całego świata, przez ponad 30 lat swego życia pracował jako kucharz. Dla rozładowania atmosfery zapytaliśmy wokalistę o jego specjalność.

- Moi przyjaciele lubią, gdy przyrządzam im lazanię. Lubią moją lazanię - powiedział wokalista, wreszcie uśmiechając się szeroko. Jednak Charles Bradley chyba nigdy nie umknie niedoli swojego życia, bo już po chwili wspominał jak trudna była praca kucharza w prowincjonalnym Maine.

- Kiedy podjąłem szkolenia dla bezrobotnych, postanowiłem zostać kucharzem. Uczyłem się przez dwa lata. Kiedy skończyłem swój kurs, otrzymałem pracę w ośrodku dla upośledzonych osób. Dziennie gotowałem dla 350 osób. Spędziłem tam dziewięć lat. To było bardzo ciężkie doświadczenie. Kiedy oglądasz codziennie tyle upośledzonych, zdeformowanych osób... To był wielki ciężar. W kuchni pracował ze mną jeden facet. Powiedziałem mu, że nie ma w tym nic złego, że pracuje w takim miejscu. Zdradził, dlaczego został skierowany do pracy właśnie tutaj. Nie uczynił nic złego, chciał tylko ochronić mamą przed swoim ojcem, który ją bił. Było zatem wiele powodów, dla których zostawiłem tą pracę i wróciłem do Nowego Jorku. Byłem też zmęczony segregacją rasową i policją, sprawami które mi zagrażały. Postanowiłem wrócić i powalczyć o moje marzenia. Podróżowałem autostopem po całym kraju i szukałem sposobu, by na nowo rozpocząć życie - wspomina.

Zobacz klip Charlesa Bradleya do "The World (Is Going Up In Flames)":

To nowe życie rozpoczął wreszcie w wieku 63 lat, gdy ukazał się album "No Time For Dreaming". Jednak tytuł płyt ("Nie ma czasu na marzenia") mówi nam wszystko o osobie Charlesa Bradleya, który patrząc w przyszłość wciąż pamięta o swym trudnym życiu i miejscu, z którego pochodzi.

Artur Wróblewski

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas