Margaret: Łączę swoje dwa awatary [WYWIAD]

Margaret opowiedziała nam o pracy na planie filmu "Zadra" /@lukejascz /.

"Zadra" Grzegorza Młody trafiła do kin. To świetna okazja do rozmowy z Margaret, która debiutuje na dużym ekranie w roli Justi - przyjaciółki tytułowej Zadry. Wokalistka zdradziła nam, jak wygląda praca na planie filmowym, ale porozmawialiśmy także o jej najbliższych planach muzycznych.

Ignacy Puśledzki, Interia.pl: Dzień kobiet to chyba idealny termin na rozmowę o "Zadrze". Myślisz, że ten film coś zmieni w postrzeganiu rapujących dziewczyn?

Margaret: - Myślę, że to jest dobry temat, o którym się obecnie dużo mówi. Faktycznie, jest coraz więcej dziewczyn w hip-hopie i sądzę, że wciąż będą się one pojawiać. Dobrze więc, że taki film powstał.

Jako artystka, która coraz częściej sięga po ten gatunek, uważasz, że faktycznie dziewczyny mają trudniej w rapie?

- Trochę tak, ale nie odbieram tego tak demonicznie. Wydaje mi się, że hip-hop i rap zawsze były domeną mężczyzn. Faceci stworzyli ten ruch, więc nie ma się co dziwić, że jest ich tam więcej. Ja się osobiście spotkałam z bardzo miłym przyjęciem w środowisku rapowym i uważam, że jest duża otwartość na kobiecy głos w rapie. Nie do końca zgadzam się więc z tym, że mamy się jakoś gorzej. Gorzej to mają się dzieci w Afryce, które nie mają co jeść. Oczywiście, że borykamy się jako kobiety z pewnymi problemami w tej branży, ale nie powiedziałabym, że jest nam ciężko. Popatrz na to z drugiej strony: przez to, że kobiet jest mniej na tej scenie, oznacza też, że mają one w pewnym sensie większą ekspozycję i mniejszą konkurencję.

Reklama

Kojarzysz wcześniejsze polskie filmy, które próbowały poruszać temat hip-hopu?

- Szczerze mówiąc nie. Zawsze odczuwało się pewną wątpliwość co do podejmowania tej tematyki w filmie. Wchodząc "Zadrę" też się mierzyłam z pewnymi obawami, bo te wcześniejsze filmy różnie były odbierane i oceniane. Przekonały mnie jednak dwie rzeczy: Przede wszystkim to, że "Zadra" to opowieść fikcyjna. Po drugie, przekonała mnie obecność 1988, z którym się znamy i z którym robiliśmy już jakieś rzeczy razem. Pomyślałam, że skoro Przemek to robi i mówi, że jest ok, to faktycznie musi tak być.

1988 mówił mi, że oprócz tego, że oczywiście wyprodukował ścieżkę dźwiękową do filmu, był też poniekąd takim ekspertem z branży. Czy ty też dawałaś twórcom jakieś wskazówki?

- Przemek miał faktycznie z góry nadaną tę funkcję, ale tak - mnie się też zdarzało o czymś wspomnieć. Mówiłam na przykład: "No dobra, słuchajcie. Na tym backstage’u to tak ładnie nie jest, nie mamy takich pięknych garderób" (śmiech). Musiałam też się z czasem nauczyć odpuścić. Film rządzi się trochę innymi prawami, to jest jakaś kreacja, więc nie musi to być zawsze oddane w 100 procentach.

"Zadra" nie jest twoją pierwszą przygodą z kinem: miałaś też mały epizod w filmie, pt. "Całe szczęście" i podkładałaś głos do Smerfów. Po raz pierwszy jednak musiałaś się zmierzyć z tak dużą rolą. Jak ci się pracowało na planie?

- Tego wcześniejszego epizodu nawet nie nazywam jakąś filmową przygodą. Po prostu się tam pojawiłam gdzieś z tyłu, zagrałam panią piosenkarkę - to było dla mnie naturalne. Tutaj zabawny jest też ten twist, że "Zadra" to film muzyczny, a ja w nim nic nie śpiewam, ani nie rapuje - myślę, że to bardzo ciekawy zabieg. Ta rola to było dla faktycznie mnie duże wyzwanie. Trochę się tego bałam, bo nie jestem aktorką, a jestem mocno wymagająca wobec siebie. Obawiałam się, że będę po prostu takim truchłem, które próbuje coś wygrać. Dostałam jednak dużo wolności, jeżeli chodzi o podejście do scenariusza. Myślę, że byłam jedyną osobą, która nie nauczyła się scenariusza i byłam jedyną osobą, u której to było pochwalane, że się tego scenariusza nie nauczyła (śmiech). Grzesiek Mołda (reżyser "Zadry" - przyp. red.) powiedział: "Nie czytaj tego, ty po prostu leć tak, jak uważasz". Myślę, że dlatego to się udało.

W czasie seansu zastanawiałem się, ile w filmowej Justi jest Margaret. Rozumiem, że dużo?

- Bardzo dużo. W zasadzie przy każdej scenie improwizowałam swój tekst, przez co też bardzo współczułam Magdzie Wieczorek, bo cały czas ją rozpraszałam. Myślę, że byłam bardzo wymagającą koleżanką na planie, ale dzięki temu tak to naturalnie wyszło i faktycznie dużo jest Margaret w tej postaci.

Ty sama faktycznie nie wykonałaś w tym filmie żadnej piosenki, ale czy dawałaś Magdzie jakieś rady lub wskazówki, jak powinna rapować?

- Kiedy dołączyłam do tego filmu, cały materiał muzyczny był już zrobiony. Przemek podsyłał mi wcześniej tylko jakieś szkice i pytał, co o tym sądzę. Bardzo mi się podoba to, co Magda zrobiła i podoba mi się jej barwa głosu - świetnie wypełnia pasmo. Nie każdy damski głos pasuje do rapowania, a tu wyszło bardzo dobrze.

Sprawdź tekst piosenki Zadra "Feniks" w serwisie Tekściory!

Myślisz, że możemy się spodziewać jakieś rapowej kariery Magdy w przyszłości?

- Gadałyśmy o tym i Magda jest totalnie zajarana robieniem muzy, więc myślę, że tak. Wiem też, że oni z Przemkiem mocno się zakumplowali. Możliwe, że nawet razem coś zrobią.

Co myślisz o "Zadrze" już po zobaczeniu gotowego, zamkniętego filmu?

- Bardzo mi się podoba pod względem estetycznym, jest naprawdę bardzo ładnie nakręcony, muzycznie jest to też bardzo, bardzo miłe. Co do scenariusza... Myślę, że to nie jest jakaś szczególnie odkrywcza historia, ale chyba nie chodziło tutaj o odkrywanie czegoś. Ten przekaz jest bardzo uniwersalny. Niby mówi o kobietach w hip-hopie i jest to osadzone w tej kulturze, ale można to przenieść na każdą inną. Chodzi tu o kobiecość i to, z czym jako kobiety borykamy się, chcąc spełniać swoje marzenia. Koniec końców, musimy zmierzyć się same ze sobą, ze swoimi strachami i demonami. Dla mnie personalnie mocno wybrzmiewa też jakaś taka międzypokoleniowa próba dogadania się. Myślę, że to też jest ciekawy wątek w tym filmie.

Jest film, ale sporo się u ciebie dzieje też muzycznie. Mówiliśmy trochę o backstage’ach i współpracach z raperami, a sama brałaś ostatnio udział w projekcie club2020, w którym wystąpili obok ciebie m.in. Taco Hemingway, Young Leosia czy Otsochodzi. Opowiedz, jak z Twojej perspektywy ten wyjazd wyglądał?

- Przyjechałam tam dopiero w połowie, a że była duża rotacja ludzi, nie ze wszystkimi się spotkałam. Od tych osób, z którymi udało mi się zrobić wspólnie muzę, biła duża otwartość. Każdy był otwarty na inne pomysły i wrażliwości. Kiedy tam przyjechałam, funkcjonowały dwa studia nagrań. Później Otsochodzi, który po prostu bardzo nie mógł się doczekać, żeby już zacząć nagrywać swoje zwrotki, otworzył kolejne studio w jakimś pokoiku obok. Miałam dokładnie tak samo, więc wzięłam swojego lapka, mikrofon, znalazłam jakiś kąt i otworzyłam czwarte studio. To było bardzo kreatywne. Wracając do tego, o czym rozmawialiśmy na początku, ja naprawdę bardzo mocno odczuwałam podczas tego wyjazdu wsparcie ze strony mężczyzn. Byli bardzo otwarci i bardzo wspierający. To jest super.

Wydaje mi się, że "otwartość" to musi być słowo klucz w przypadku projektu, w którym spotykają się choćby Gruby Mieltzky i Young Leosia.

- To było bardzo ciekawe, bo tam faktycznie powstały takie kolaboracje, które normalnie nie miały prawa powstać. Widzisz, nikt tego wtedy na miejscu nie oceniał i nie kalkulował, a później zostaliśmy ocenieni za to, kto z kim brał udział w tych projektach. Wszyscy byliśmy sfokusowani na robieniu muzy i na tej zajawce, chociaż wymagało to czasami wejścia w zupełnie inne buty.

Wejściem w inne buty musiało być też zagranie koncertu z cyklu MTV Unplugged... Ciężko mi sobie wyobrazić twoje ostatnie numery zagrane w wersji akustycznej. W jaką stronę to poszło?

- Przenieśliśmy się na Kubę (śmiech). Cały koncert jest osadzony w takich klimatach latynoskich. Jest dużo salsy, dużo samby. O ile te moje starsze numery, które bardzo często były reggaetonowe czy popowe, nie były tak trudne do przearanżowania, to już te nowe rzeczy, a w szczególności te rapowe, faktycznie były ogromnym wyzwaniem. Okazało się jednak, że wyszło to in plus. "Reksiu" w stylu salsa jest jakimś szalonym odpałem i wyszedł bardzo zaskakująco. To będzie bardzo ciekawe.

Tych koncertów Unplugged trochę już powstało. Masz jakichś faworytów?

- Na pewno nie znam ich wszystkich, ale aranżacyjnie jednym z lepszych polskich koncertów z tego cyklu, był koncert Kayah. Faktycznie tam było słychać, że były próby i że był na to jakiś pomysł. Z zagranicznych, postawiłabym na Mariah Carey. To było wow. My też bardzo się postaraliśmy, bo w zespole jest 14 osób. Naprawdę ogromny skład. Siedzieliśmy na próbach mniej więcej dwa tygodnie, a dwa miesiące wcześniej zaczęliśmy już robić aranże do tego. Myślę, że wyszło to interesująco.

To jest trochę takie podsumowanie twoich 10 lat spędzonych na scenie?

- Faktycznie obchodzę 10-lecie mojej kariery i od jakiegoś czasu chodziło mi po głowie, co z tym faktem zrobić. Można to świętować w różny sposób, dorwać się na festiwal w Sopocie czy w Opolu, a ja wymyśliłam, że chciałabym to upamiętnić właśnie takim koncertem "bez prądu". Udało się do tego doprowadzić i jestem przeszczęśliwa.

Jesteś artystką, która lubi się zmieniać. Zastanawiam się więc, czego możemy się spodziewać po Margaret za kolejne 10 lat?

- Nie mam pojęcia, coś tam pewnie wymyślę (śmiech). Jestem teraz w takim momencie, że łączę te swoje dwa awatary: ten awatar bardziej uliczny, miejski, urbanowy, z tym awatarem popowym. To jest takie moje oblicze, które ja bardzo lubię i które zawsze mi sprawiało dużą przyjemność. Wydaję teraz urbanową EPkę i dużo będzie takich projektów okołorapowych, ale z drugiej strony pracuję też nad płytą, która będzie stricte popowa. Chciałabym w końcu wyjść z tego mojego artystycznego rozdwojenia jaźni i trochę te dwie osoby połączyć w jedną. To nie jest tak, że jestem albo taka, albo taka. To jest cały wachlarz.

Wracasz do popu, a w ostatnim czasie mówi się głównie o jednym - o Eurowizji. Będziesz jeszcze próbować dostać się do tego konkursu?

- Nie, absolutnie. Scena eurowizyjna nigdy nie była jakąś moją wymarzoną. Myślę sobie, że ta atmosfera, która wokół Eurowizji się zawsze wytwarza i ilość hejtu wokół tego tematu, jest dla mnie odwrotnością tego, czym jest i powinna być muzyka.

Śledzisz to, co się dzieje w temacie tegorocznych preselekcji?

- Nie śledzę tego jakoś namiętnie, ale też nie da się tego ominąć, bo ten temat się zewsząd wylewa. To mnie najbardziej smuci. Każdy z nas oczywiście miał swoich faworytów, to normalne. Znam Janna, podoba mi się jego piosenka na maksa i on mi się w ogóle podoba jako artysta, ale wygrał ktoś inny. Myślę sobie: "Dobra, trudno. Jedziemy dalej", ale nie. To, co się dzieje w sieci, to jest jakaś jazda bez trzymanki. To jest przeciwieństwo święta muzyki, którym powinna być moim zdaniem Eurowizja. Nie chcę brać w tym udziału.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Margaret
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy