Reklama

Ich płyta powstawała w cierpieniach. "Muszę znaleźć kogoś, kto uzdrowi mój umysł"

Pod koniec lat 90. britpop umierał na oczach fanów stylu i dziennikarzy, którzy przez dekadę prześcigali się w odkrywaniu nowych gwiazd sezonu. Bitwa o palmę pierwszeństwa między Oasis a Blur traciła na znaczeniu. Na rynku zaczynały dominować zespoły spoza tego nurtu. Radiohead wydał swój przełomowy album "OK Computer", The Verve podbiło listy przebojów za sprawą "Urban Hymns", a pojawienie się oczekiwanej płyty "Be Here Now" zdaniem znanego, brytyjskiego krytyka Jona Savage'a stało się końcem epoki. Jednak to Blur odprowadził britpop na zasłużony spoczynek, za sprawą swojej kultowego albumu "13", który 25 lat temu podbił Wielką Brytanię.

Pod koniec lat 90. britpop umierał na oczach fanów stylu i dziennikarzy, którzy przez dekadę prześcigali się w odkrywaniu nowych gwiazd sezonu. Bitwa o palmę pierwszeństwa między Oasis a Blur traciła na znaczeniu. Na rynku zaczynały dominować zespoły spoza tego nurtu. Radiohead wydał swój przełomowy album "OK Computer", The Verve podbiło listy przebojów za sprawą "Urban Hymns", a pojawienie się oczekiwanej płyty "Be Here Now" zdaniem znanego, brytyjskiego krytyka Jona Savage'a stało się końcem epoki. Jednak to Blur odprowadził britpop na zasłużony spoczynek, za sprawą swojej kultowego albumu "13", który 25 lat temu podbił Wielką Brytanię.
Damon Albarn w 1999 roku /Niels van Iperen /Getty Images

Ci, którzy znają twórczość londyńskiej grupy wiedzą, że już poprzednia płyta "Blur" wydana w 1997 roku była zdecydowanym zwrotem stylistycznym i ukłonem w stronę płynącego z Ameryki rocka alternatywnego. Piosenki stały się nieco bardziej szorstkie, gitara Grahama Coxona mocno drapieżna, co skutkowało recenzjami o "komercyjnym samobójstwie" grupy. Tymczasem "Beetlebum" okazał się singlem numer jeden, a hałaśliwy muzyczny żart "Song 2" nieśmiertelnym przebojem, który przebił się nawet do świadomości amerykańskiej publiczności, która do dziś wyszukuje teledysk w słynnym serwisie internetowym za pomocą frazy "Woo-hoo".

Reklama

Nie jest tajemnicą, że po prawie dekadzie wspólnej muzycznej podróży w zespole pojawiły się tarcia i nieporozumienia, które spotęgowały się po zakończeniu morderczej trasy koncertowej, promującej album. Jeśli dołożymy do tego prywatne problemy muzyków związane z nadużywaniem alkoholu i substancji psychoaktywnych, zobaczymy nieciekawy krajobraz, który miał być środowiskiem do powstania kolejnego albumu. Alex James zdobywał sławę londyńskiego playboya, napędzanego bąbelkami pitego w hurtowych ilościach szampana. Dave Rowntree właśnie zamienił alkohol na inne używki. Pogrążony w pijackim ciągu Graham Coxon, wciąż miał żal do Damona Albarna o wszystko, a ten z kolei stał się niechlubnym bohaterem tabloidów, po rozpadzie wypełnionego heroiną związku z Justine Frischmann, wokalistką popularnej formacji Elastica, co doprowadziło go na skraj załamania.

Pod względem artystycznym dwie najsilniejsze osobowości, które napędzały twórczość Blur, wydawały się poruszać po dwóch różnych torach. Coxon fascynował się alternatywnym brzmieniem amerykańskich grup. W jego duszy kłębiło się zamiłowanie do dynamicznych i ostrych riffów, połączonych z oszczędną produkcją, co udanie ukazał na swoim solowym debiucie "The Sky Is Too High". Albarn nie bał się eksperymentów muzycznych. Jednak skłaniał się w kierunku poszerzenia stylu zespołu o elektroniczne elementy i zabawę rytmem. Nic dziwnego, po rozpadzie romantycznego związku zamieszkał w niewielkim mieszkaniu ze swoim przyjacielem Jamiem Hewlettem, a w jego głowie powoli rodził się projekt, który dwa lata później przekształcił się w nowe muzyczne dziecko - Gorillaz. Efekty tych nowych fascynacji pojawiły się na nadchodzącej płycie w postaci kompozycji "Trailer Park", w której Albarn rapuje: "Straciłem moją dziewczynę przez The Rolling Stones".

Damon Albarn: "Muszę znaleźć kogoś, kto uzdrowi mój umysł"

Chociaż emocjonalnie Damon Albarn był, jak sam twierdził w jednym z wywiadów, wrakiem, to jednak potrafił w swoim mieszkaniu przez kilka miesięcy napisać prawie większość materiału na nadchodzący album. Przelał swój smutek, żal i rozpacz w kilka zaskakujących i zachwycających kompozycji. Dobitnym przykładem tego triumfu kreatywności nad smutkiem był otwierający album, pierwszy singel "Tender". Pozornie niepasująca do dotychczasowej twórczości grupy piosenka była niesamowitym siedmiominutowym hymnem, który wyłaniał się niemal z całkowitej ciszy, aby z każdym refrenem wznosić się coraz wyżej. Nagranie brzmiało niczym wielkie wyznanie pogrążonego w bólu Albarna - "Panie, muszę znaleźć kogoś, kto uzdrowi mój umysł" - i jednocześnie przesłaniem nadziei: "Przejdź przez to / Chodź, chodź, chodź / Miłość to najwspanialsza rzecz, jaką mamy / Czekam na to uczucie". Alex James wyznał w jednym z wywiadów, że kiedy ukończyli nagrywanie utworu, był pewien, że to najlepsza piosenka w historii Blur i z pewnością stanie się numerem jeden.

Niestety plany pokrzyżowała nieco Britney Spears, której piosenka "Baby One More Time" opanowała szczyt zestawienia brytyjskiej listy przebojów, spychając balladę Blur na drugą pozycję. Niemniej sprzedaż singla była oszałamiająca, co utwierdziło zespół w przekonaniu o dobrym kierunku muzycznych poszukiwań. Osobą, która stała za zachętą do pełnego i niczym nieskrępowanego eksperymentowania w studio, był przede wszystkim William Orbit. Ten brytyjski producent, opromieniony sukcesem, jakim okazał się album Madonny "Ray of Light" został wybrany przez grupę do pracy w studio. Zastąpił na tym stanowisku Stephena Streeta, odpowiedzialnego za dotychczasowe brzmienie pięciu albumów londyńskiego kwartetu, które zdefiniowały jego karierę. Jednak tym razem muzycy chcieli, żeby nad całym procesem czuwał ktoś nowy. "To była sprawa tak osobista, że potrzebowaliśmy kogoś, kto tak naprawdę nas zupełnie nie znał" - powiedział "DIG!" Albarn - "W tym wszystkim William zachowywał się trochę jak nasz psychiatra. Zachęcał nas do emocjonalnego upuszczania krwi".

Jak wyglądało nagrywanie albumu "13"?

Początkowo nagrania powstawały podczas wielogodzinnych sesji, po jakimś czasie ciśnienie między muzykami narastało, czego efektem były częste absencje. William Orbit wpadł na pomysł, który pomógł ukończyć album i cały czas miał włączone magnetofony. Nagrywał każdy moment, kiedy któryś z muzyków pojawiał się w studio. Dzięki temu niektóre kompozycje, jak genialne "Battle" zostały wykreowane na stole produkcyjnym Orbita. Pochodzący z innego muzyczne świata producent stworzył wręcz magiczną rzeczywistość, łącząc pulsujący rytm perkusji Rowntree, z płynącą linią basu Jamesa, onirycznym śpiewem Albarna i niemal kosmicznie brzmiącą gitarą Coxona, która wydaje się przeszywać każdą sekundę kompozycji, a ta bardziej przypomina dubowy utwór niż rockową piosenkę.

Jak po latach wspominał William Orbit, w studiu ścierały się dwie osobowości. Coxon parł w kierunku niemal punkowego szaleństwa. Jego emanacją były charczący gitarowym echem "Song 2" kawałek "Bugman" czy niemal szalony "Swamp Song", który z powodzeniem mógłby pojawić się na albumie "White Light / White Heat" The Velvet Underground. Gitara Coxona chwilami zawodzi niczym skrzypce Johna Cale'a. Z kolei Albarn pragnął zanurzyć się w wielowarstwowym rytmie, eksperymentować z brzmieniami, jak w "Trimm Trab" czy wspominanym już "Trailer Park", albo minimalistycznym "Caramel". Z grubsza można powiedzieć, że pierwsza część albumu jest bardziej przepełniona Grahamem Coxonem, a druga Damonem Albarnem, chociaż słynny producent zawyrokował po czasie, że z jego perspektywy to gitarzysta był zwycięzcą tych zmagań i bardzo mocno naznaczył "13" swoim talentem.

W całej szalonej brzmieniowej pogoni za dźwiękiem i przełamywaniem barier stylistycznych, mamy też dwa wybitne popowe momenty, które z powodzeniem pasowałyby do wcześniejszych dokonań Blur. Za jednym z nich stoi Coxon, który nagle stał się inspiracją dla "Coffe & TV". Historia poszukiwania prostych przyjemności, jakie mogą odciągnąć uwagę od świata, który nie jest najszczęśliwszym miejscem na ziemi, wyśpiewana przez gitarzystę Blur, jawi się niemal niczym britopowy klasyk. Dopiero lekko świdrująca partia gitary pod koniec, niemal przypomina słuchaczowi, że nie ma do czynienia z kolejnym "Boys & Girls".

Nagranie wydane jako drugi singiel znowu okazało się złotym strzałem, docierając do jedenastego miejsca na liście, a historia inspirowana walką Grahama z uzależnieniem przemówiła do słuchaczy. Przy okazji teledysk do piosenki, autorstwa słynnego duetu Hammer & Tongs, opowiadający przygody kartonu mleka, którego podróż przywraca Coxona na łono rodziny i który po zakończonej misji trafia do nieba, stał się jednym z najpopularniejszych klipów w historii muzyki. 

Trzecim singlem, promującym "13" była delikatna ballada "No Distance Left to Run". Niemal zamykająca album kompozycja brzmi jak chwila odprężenia, po pełnej walki i niepokoju emocjonalnej, muzycznej podróży. "Skończyło się / Nie musisz mi mówić / Mam nadzieję, że jesteś z kimś i czujesz się bezpiecznie, zasypiając w nocy / Nie zabiję się, próbując pozostać w twoim życiu / Dla mnie to już koniec biegu" - śpiewa łamiącym się głosem Albarn. Nagranie jest klamrą zamykającą cały album i przy okazji jedną z piękniejszych kompozycji o rozstaniu. W końcu nikt tak pięknie nie przekuwa straty w doskonałe kompozycje, jak wokalista Blur, o czym mogliśmy przekonać się również w ubiegłym roku za sprawą płyty "The Ballad of Darren".

"13" - płyta, która powstawała z trudem i doprowadziła do napięć w zespole, w efekcie których na kilka lat grupę opuścił Graham Coxon, okazała się komercyjnym sukcesem. Pozornie trudny album udowodnił, że Blur potrafi odnaleźć nową drogę artystycznej ekspresji, a ta nie oznaczała zerwania więzi z odbiorcami ich muzyki. Dziennikarze żartowali, że zespół wreszcie stworzył brzmienie, które w pełni oddaje jego nazwę. Co charakterystyczne i istotne - to nowe brzmienie pomimo upływu dwudziestu pięciu lat ciągle jest zaskakująco świeże i nowoczesne, w przeciwieństwie do wcześniejszych przebojowych kompozycji, które są naznaczone latami 90. 

Pomimo eksperymentalnej strony albumu, pozornej nieprzystępności, trzeba stwierdzić, że nawet najbardziej zakręcone utwory mają swoją melodię i to coś, co sprawia, że obcowanie z nimi daje dużo satysfakcji. To nie są, poza trzema wyjątkami, proste piosenki, ale można zaryzykować tezę, wymagające muzyczne pejzaże, które wciągają słuchaczy swoją nieprzewidywalnością. Chociaż pierwsze recenzje nie były do końca przychylne, to z każdym kolejnym tygodniem uznanie dla nowego dzieła Blur rosło, aż w końcu zamieniło się w uwielbienie. Po latach "13" uznawane jest za jedno z arcydzieł w historii muzyki rockowej i jedną z najważniejszych płyt w historii grupy.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Blur
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama