Eddie Vedder w Londynie puścił fanom nową płytę Pearl Jam. "Najlepszy album od lat" [RELACJA]

Eddie Vedder na scenie podczas specjalnego odsłuchu "Dark Matter" w Londynie /Fraser Taylor /Universal Music Polska

Pierwszy dzień tegorocznej wiosny był wyjątkowy nie tylko dlatego, że jak co roku w tych ciepłolubnych tchnął nieco nadziei w zszarzałą rzeczywistość. To właśnie pierwszego dnia wiosny, w centrum Londynu, europejscy fani Pearl Jam mieli okazję odsłuchać przedpremierowo nowego albumu "Dark Matter". W atmosferze niespotykanej, a wręcz surrealistycznej, bo z udziałem frontmana - Eddiego Veddera, który częstował fanów tequilą opowiadając o nowym krążku. A ja tam byłem i chętnie opowiem.

W 2024 roku ukaże się 12. album studyjny grupy Pearl Jam - to wiadomo od jakiegoś czasu. Już 19 kwietnia na półkach pojawi się krążek "Dark Matter" promowany m.in. utworami "Running" i tytułowym singlem. Nowy album wyprodukowany z udziałem Andrew Watta - bijącego rekordy popularności wśród legend muzyki (jak m.in. Ozzy Osbourne czy The Rolling Stones) producenta - z pewnością zachwyci wieloletnich fanów zespołu z Seattle. I każdemu da choć po kawałku tego, za co przed laty pokochał ich muzykę.

Reklama

Pearl Jam: Przedpremiera "Dark Matter" w Londynie. "Nasz najlepszy album"

Przedpremierowy odsłuch albumu odbył się w piwnicach mieszczącego zaledwie 600 osób klubu Lafayette. Na miejscu pojawili się przede wszystkim najbardziej oddani fani, którzy jeszcze przed wejściem prosili innych o odsprzedaż choćby pojedynczej wejściówki. Wielu z nich znalazło się tam dzięki zwycięstwu w specjalnym konkursie. W tej dosłownie garstce osób nie zabrakło również dziennikarzy i osób z branży. 

Każdy z uczestników przed wejściem do obiektu musiał oddać telefon, który zamykano w specjalnym, nieotwieralnym gołą ręką pokrowcu. W ten sposób zadbano, by uczestnicy wydarzenia nie rozpraszali się swoimi smartfonami. Fani prawdopodobnie do końca sądzili, że to będzie zwykły odsłuch nowego albumu w towarzystwie barowych trunków. Wielkie owacje i zachwyt wywołał więc moment, gdy po przywitaniu przez gospodarza niespodziewanie na scenie pojawił się frontman Pearl Jam, Eddie Vedder. Wokalista na co dzień mieszkający w Stanach Zjednoczonych pojawił się w stolicy Wielkiej Brytanii z bardzo jasnego i ważnego powodu - wspierał Rogera Daltreya (The Who) podczas koncertów w Royal Albert Hall w ramach Teenage Cancer Trust, organizacji, której Daltrey przewodził przez ostatnie 24 lata. 

Choć nie są to częste określenia wobec artystów, których używam, to występ Veddera był od samego początku dość... słodki. 59-letni wokalista na spotkanie z fanami mocno się przygotował. Z kieszeni marynarki wyjął skrupulatnie zapisane kwadratowe karteczki, a na nich znalazły się osobiste notatki, by - jak sam stwierdził - niczego nie zapomnieć.

Vedder zdecydował się opowiedzieć fanom o tym, jak ważna jest dla niego organizacja wspierająca młodzież walczącą z rakiem. - O pomoc poprosił mnie mój przyjaciel, Roger Daltrey, który jest moim prawdziwym bohaterem - mówił. Przypomnę tylko, że po niemal ćwierćwieczu kurateli nad organizacją 80-letni wokalista The Who zdecydował o rezygnacji ze swojej funkcji po tegorocznej edycji imprezy.

Eddie Vedder o fascynacji The Who: Słuchałem ich dwa miliony razy

Po chwili przeszedł do swoich wspomnień pierwszej wizyty w Londynie. Opowiadał, jak w 1992 roku wybrał się do Wielkiej Brytanii na pierwszy londyński koncert Pearl Jam w klubie Borderline i nie do końca mógł uwierzyć, że stanie na ziemi, z której pochodzą jego najwięksi muzyczni idole. Opowiedział przy tym niesamowicie szczerą i poruszającą serce każdego fana historię o tym, jak przemierzał okolice Hyde Parku na deskorolce. 

- Jadąc obok Royal Albert Hall pomyślałem: "O Boże, to tu grali Creedence Clearwater Revival!" - ekscytował się. Tym bardziej z perspektywy czasu trudno mu uwierzyć, że to on jest artystą, którego wielu podziwia i może posłuchać właśnie w tej kultowej hali. Zwłaszcza, że zaledwie wieczór przed spotkaniem z fanami w ramach promocji "Dark Matter", dołączył do Daltreya by wykonać "The Punk And The Godfather". W trakcie finału akcji, 24 marca, wystąpił także u boku Roberta Planta śpiewając "Baba O'Riley".

Popijając piwo i co chwila wznosząc toast wraz z publicznością opowiadał o pierwszym kontakcie i fascynacji muzyką - głównie z "Quadrophenia", która "pomogła mu nie czuć się samotnie, gdy był sam". - Są książki, które czytałem może z pięć razy, jak "Mistrz i Małgorzata". (...) Są filmy, jak "2001: Odyseja Kosmiczna", które oglądałem z dwieście razy. Ale piosenek The Who słuchałem milion, może i dwa miliony razy! - tłumaczył swą obsesję na punkcie zespołu oraz samej stolicy Anglii. 

W notatkach Eddiego znalazły się także podziękowania dla fanów za nieustanne, ponad 34-letnie wsparcie. Żartował z tych najbardziej oddanych, którzy jego imieniem nazywają nawet własne dzieci. - To dziwne! Wolałbym, żeby moim nazwiskiem nazwali swojego psa. "Vedder, do nogi!" - stwierdził. 

Przyznał też, że w ostatnim czasie relacje w zespole są niezwykle dobre, a to wszystko dlatego, że od dwóch lat nie mieli powodu do kłótni. - Jesteśmy rodziną, która przeszła już przez wszystko. Radzimy sobie tak dobrze, bo nie musieliśmy ostatnio podejmować artystycznych decyzji (śmiech). Jak będzie tym razem? Kto teraz przyjmie tytuł adwokata diabła? - zastanawiał się pełny humoru i wigoru.

Eddie Vedder miał też całkiem wyjątkowe i imponujące skojarzenie z podzieleniem się z garstką fanów "dzieckiem, którego jeszcze nikt nie widział". Opowiedział m.in. o tym, jak wybrał się na słynny, sekretny koncert Fugazi na Desert Fest (1991) dzierżąc w dłoni jeszcze niewydaną kopię "Nevermind" Nirvany. Takich historii każdy fan rocka mógłby słuchać godzinami!

Pearl Jam: Przedpremiera "Dark Matter" w Londynie. "Nasz najlepszy album"

Te wszystkie opowieści miały na celu wprowadzenie fanów w klimat "Dark Matter". - Muzyka ma coś, czego nie ma obraz albo film. Ma głośność - mówił, wielokrotnie odwołując się do zalety dźwięku, który dzięki pogłaśnianiu może jeszcze mocniej rezonować w ludziach. Bo głośność jest środkiem, który na nowym krążku muzycy wykorzystali być może do granic możliwości. Podobnie miało być na tym specjalnym evencie, bo gdy w końcu rozpoczął się przedpremierowy odsłuch albumu, spocone mury trzęsły się wraz z kolejnymi taktami muzyki. 

- To nasza najlepsza płyta od lat - stwierdził Vedder zasiadając na podłodze i towarzysząc fanom w trakcie całej muzycznej podróży. Ze sobą miał całe wiadro kieliszków, które co rusz napełniał schłodzoną tequilą i rozdawał publiczności. 

Sprawdź tekst utworu "Dark Matter" w serwisie Teksciory.pl

Z głośników wybrzmiał cały, trwający niespełna 50 minut album, a Vedder czuł się swojsko i komfortowo synchronizując ruch swych ust z wyśpiewanymi na nagraniu partiami. Wraz z uderzeniami perkusji wymachiwał rękoma, pomagając jedynie wczuć się w ten nowoczesny, a zarazem bardzo klasyczny jak na dorobek zespołu album. Matt Cameron (perkusja) na "Dark Matter" przechodzi samego siebie i robi to, co uwielbia Vedder - gra niezwykle głośno! 

"Dark Matter" to powrót korzeni Pearl Jam - tyle, że ostrzejszy. Mięsista perkusja, agresywne gitary, a do tego ten jedyny, niepowtarzalny, matowy głos, który nierzadko zamienia się w pełną buntu i niezrozumienia dla brutalnej rzeczywistości przestrzeń. 

Wszystkim obecnym w Lafayette Eddie zafundował niezapomniane przeżycie. We mnie te dwie godziny spędzone z jednym z moich ulubionych wokalistów z pewnością zostaną na zawsze.  

- Zobaczycie, za rok jak pomyślimy o tej chwili i przypomnicie sobie, że siedziałem tu polewając wam tequilę, to czy nie będzie dziwnie? - żartował. Rzeczywiście, to wydarzenie wkładam na półkę dość surrealistycznych i pewnie długo jeszcze zajmie mi zrozumienie, że to naprawdę się wydarzyło. 

Mateusz Kamiński, Londyn

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Pearl Jam | Eddie Vedder | London
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy