Reklama

"Własną drogą"

Cechuje ich ogromny dystans do samych siebie - jak mało którzy raperzy, Mait i Bajob potrafią przyznać się do błędów i wyciągnąć z nich odpowiednie wnioski. Jak się czują po wydaniu pierwszego legala? O jakich błędach mowa? O tym i o wielu innych rzeczach dowiecie się czytając poniższy wywiad z Hemikrenią.

Wasza płyta to podwójny debiut - wasz i wytwórni Haos. Wydawca nie ma jeszcze doświadczenia - jesteście pierwsi, więc Haos będzie się uczyć na błędach, które popełni wydając wasz krążek... Nie boicie się faktu, że "Radiotehnika" będzie dosłownie przecierać szlaki tej wytwórni? Wszystkie potknięcia odbiją się na was... Śpicie spokojnie (śmiech)?

Mait: Rzeczywiście jest tak, że przecieramy szlaki wytwórni Haos, że na pewno wydawca dopiero się uczy i pewne błędy popełnia, ale wierzę, że wynikają one właśnie z braku doświadczenia. Podwójny debiut to dobre określenie, my pewnych błędów także nie omieszkaliśmy popełnić, ale o tym może później... Byliśmy jednak świadomi tej krętej drogi, którą płyta przeszła od studia do odbiorcy, który nasz krążek mógł kupić pierwszy raz w sklepie.

Reklama

Przyznam, że głównym problemem dla mnie jest słaba promocja, co pośrednio przyczyni się na niską sprzedaż i płyta dotrze do małej liczby ludzi. Ktoś na tej płycie nie zarobi. My tak czy owak nie zarabiamy na sprzedaży, niska promocja i brak koncertów to na pewno minusy, ale śpię spokojnie, bo dzwonków telefonicznych z naszymi kawałkami jeszcze nie ma (śmiech).

Co do wydawcy: Rafał jest także właścicielem studia Haos, w którym nagrywamy oczywiście za "free" i w zasadzie układ był prosty: "Wy nagrywacie materiał u mnie, ja was wydaję, dzięki czemu muzyka ma szansę dotrzeć do szerszej grupy odbiorców" i tak, południe-wschód ma szansę, by gdzieś tam w świadomości ludzi zaistnieć.

Miejmy nadzieję, że plan minimum uda się osiągnąć. Ten region jest raczej ubogi w legalne wydawnictwa. A jest tu kilka dobrych składów, część z nich jednak mimo wysokiego poziomu nie chce wydawać legalnych płyt.

Bajob, a jak to jest z tobą? Nie martwisz się o przyszłość waszej płyty?

Bajob: Ja właśnie dopiero od wydania płyty zacząłem spać spokojnie, bo teraz to już za późno na wątpliwości, no i po co sobie resztki nerwów niszczyć (śmiech). Faktycznie, na nas odbiją się potknięcia wytwórni, ale jesteśmy z nią kwita, bo tak jak już Mait ładnie powiedział, też nie omieszkaliśmy popełnić całej masy błędów.

Te błędy wam jeszcze wytknę (śmiech), ale teraz chciałbym się raczej skupić na błędach wydawcy, dystrybucji i oficjalnie poruszyć kwestię, o której mówiliśmy przed wywiadem. Jak skomentujecie fakt, że płyta najpierw trafia do mnie, a nie do was? Mówiliście, że musieliście ją sami kupić w sklepie, bo jej nie dostaliście... Czy tak sobie wyobrażaliście wydanie płyty na legalu?

Mait: Jasne, że nie tak to sobie wyobrażałem. Fakt, nie poruszałem tej kwestii z wydawcą przed wydaniem, bo uznałem ją za oczywistą: wychodzi moja płyta, a ja dostaję krążek - widać nasz błąd - tak wcale nie jest! Czekałem cierpliwie, pytałem, prosiłem, terminy były przesuwane, do dzisiaj tych płyt nie dostaliśmy. Chyba pan dystrybutor trochę olewająco nas traktuje, nikomu się nie spieszy, a szkoda. Szacunek dla autora płyty to widać mało istotna kwestia w tych czasach. Pewnego dnia wybrałem się do sklepu i po prostu kupiłem swoją własną płytę, stąd ma ona dla mnie specyficzną wartość...

Złotym środkiem wydawałoby się wydanie płyty legalnej, ale własnymi środkami. Tak jak w przypadku nielegali moglibyśmy sami za wszystko odpowiadać. Zresztą taka tendencja widoczna jest na polskim rynku, ale trzeba na to jakoś zarobić (śmiech), więc na razie nie mamy takich planów.

Bajob: W ramach sprostowania, ja dostałem ją od mamy pod choinkę, bo nigdy bym się nie zdecydował na kupienie płyty, którą znałem na pamięć jeszcze przed wydaniem (śmiech). Oczywiście marzeniem by było wydać kolejną płytę własnym nakładem, ale pieniądze się nas jakoś nie chcą trzymać i nie zapowiada się w tej kwestii na radykalną zmianę - pozdrawiam swojego lenia.

Zostawmy ten temat i przejdźmy do samej płyty. Ile zajęło wam kompletowanie materiału, jakie problemy napotkaliście przy jego realizacji i jakie to uczucie siedzieć w fotelu i słuchać swojego pierwszego legala? Jesteście zadowoleni w 100 procentach, czy jednak chcielibyście coś zmienić?

Mait: Współpraca z Haosem zaczęła się w 2005 roku. Nie od razu mieliśmy świadomość, że to, co nagrywamy zostanie później wydane, nie mieliśmy w każdym razie takiego zamierzenia. Dopiero w 2006 roku powstał taki pomysł. Materiał, jaki znajduje się na "Radiotehnice" to ponad rok nagrań i selekcji. Chcieliśmy zachować jakąś spójność materiału. Także aklimatyzacja w studio zajęła nam trochę czasu, do dzisiaj jak dla mnie to studio jest duże i za każdym razem potrzebuję się z nim oswoić na nowo (śmiech). Problemem przy produkcji tej płyty był fakt, że miks i mastering robiłem nie w studio, ale w swoim pokoju. A w tamtym czasie pracowałem jeszcze na bardzo specyficznym, ale raczej mało atrakcyjnym sprzęcie, jakim były głośniki wschodniej marki "Radiotehnika" (śmiech).

To wiele wyjaśnia (śmiech).

Mait: (śmiech) Praca nad płytą od tej strony wymagała ode mnie sporego wysiłku i nauki. Mam tendencję do "wtórnego dłubania": coś bym chciał zmieniać w gotowych utworach, zawsze dosłucham się czegoś, co można by poprawić, zrobić inaczej, itp. W pewnym momencie jednak musiałem skończyć płytę i jak na tamte warunki, jestem nawet zadowolony z efektu. Na wszelki wypadek zamknąłem już ten okres i pracujemy nad czymś następnym.

Bajob: Pierwszą zmianą byłoby umieszczenie info na wkładce, że zdjęcie z którego powstała okładka trzasnął nam Jasiek, za co mu ogromnie jeszcze raz dziękujemy i przepraszamy za fatalne niedopatrzenie.

Co do zawartości audio, to pewnie, że chciałbym masę rzeczy pozmieniać, ale od tego są kolejne produkcje i nie ma po co sobie krwi psuć, zastanawianiem się czy można było lepiej. Bo nie można było, skoro nie jest, ale można teraz i już to słyszymy w nowych kawałkach... Trochę tu nagmatwałem, ale wierz mi, ma to jakiś sens (śmiech).

Muszę ci wierzyć na słowo (śmiech). Nic z tego nie rozumiem, ale przemyślę twoje słowa głębiej jak tylko spiszę wywiad, może tak będzie po prostu łatwiej (śmiech).

Mait: Na zdawane sobie często pytanie, czy do stanu wojennego musiało dojść jest odpowiedź... Widocznie musiało, skoro doszło (duży śmiech).

Można powiedzieć, że przebyliście dość niezwykłą drogę... Wiem, że ogromny wpływ od zawsze miała na was muzyka reggae, zresztą zawsze wydawało mi się, że w lekkich raggowych klimatach czujecie się najlepiej. Tymczasem "Radiotehnika" jest już dużo bardziej dojrzałym albumem od strony muzycznej - przeważa jazz, pod nóż poszły stare sample, a wy zdajecie się z jasności uciekać w mrok... Dlaczego tak jest? Skąd ta zmiana?

Mait: Kiedyś sami się nad tym zastanawialiśmy i doszliśmy do wniosku, że nie ma tu jednej odpowiedzi. To kwestia kilku płaszczyzn. Z jednej strony odkrywanie czegoś nowego: od reggae do rapu, choć teraz sporo składów pokonuje tą drogę, tylko w odwrotnym kierunku. Łączenie tych dwóch stylów jest czymś pięknym, ale niestety trudnym i to też jest jakiś powód. Prawie każdy może próbować do riddimów rymować po polsku, ale ilu to potrafi robić dobrze?

Poza tym liryka na tej płycie jest czasem delikatnie mroczna, czy osobista, nieraz zdecydowanie. Warto było by wspomnieć o tym, że okres, w jakim płyta powstawała, nie był najłatwiejszym dla nas. W życiu osobistym pełno zakrętów, nieoczekiwanych zmian i rozjazdów. Zresztą można o tym także usłyszeć na samej płycie. Zwyczajnie nie mieliśmy natchnienia na lekkie reggae'owe klimaty, zdominował nas mrok Haosu (śmiech) i przełożyło się to na brzmienie i charakter "Radiotehniki".

I choć dzisiaj nie mówię, że odcinamy się od reggae, to widzę po sobie, że nowe numery, które nagrywamy, też nie należą do najlżejszych. Cięte starsze sample robią nam wg mnie najlepszy klimat na bitach. Wpływy reggae oczywiście pozostaną, ale w jakim stopniu, to się okaże, kiedy podsumujemy kolejny etap.

Pora na moje obiecane wytykanie błędów. Na waszej płycie, co zresztą zrozumiałe, niejednokrotnie sprzeciwiacie się tandecie. No i OK. Jakoś tydzień po przesłuchaniu krążka włączam sobie TV i co widzę? Wasz "wakacyjny" klip z laskami na jachcie... Szczerze? Jak dla mnie klasyczny przykład tandety. Teraz zostawiam wam pole do popisu: macie okazję się z tego wybronić (śmiech).

Mait: Przede wszystkim, jeśli widziałeś w starym bałtyckim poławiaczu min jacht, to musiałeś patrzeć nie na ten klip (śmiech).

No cóż, nie znam się na jachtach, ale dla niewprawnego oka tak to właśnie wygląda (śmiech). Mniejsza z tym, wiecie do czego zmierzam...

Mait: No ale właśnie, obraz jaki widziałeś ty i jaki widzi większość z tych, którzy oglądali klip jest taki, że są laski, jest impreza, wakacje i ogólnie sielanka - tandeta. Nieco inaczej miało to wyglądać. Ale to jest wynik naszego braku doświadczenia przy produkcji teledysków - przyznaję.

Przede wszystkim chyba niezbyt trafną była decyzja o kręceniu klipu do właśnie tego utworu, ponieważ chociażby nie odzwierciedla on klimatu płyty, za co z góry przepraszam tych, którzy mieli nadzieję znaleźć na niej więcej takich rewelacji. Po drugie nasza wizja klipu była trochę inna. Miał być prześmiewczy i przerysowany obraz zabawy i wszech dominacji w teledyskach "blink-blink". Dlatego zamiast limuzyny, czy jachtu wybraliśmy statek "Tramp", laski w różowych strojach kąpielowych, czy strój kapitana zamiast futra itp.

Na planie nie było już mowy o tym, by zmieniać cokolwiek w scenariuszu, przyznam, że nie mieliśmy o tym dużego pojęcia. A pan reżyser miał najwidoczniej troszkę inną wizję tego, co kręcił. Nasz pomysł, czy faza na teledysk musiałaby być realizowana przez nas samych, albo kogoś, kto dobrze nas zna i rozumie, żeby efekt był zadowalający. Niestety, my z ekipą filmową nie mieliśmy dużego kontaktu wcześniej, nie znaliśmy się dobrze. Po montażu okazało się, że zamiast parodii wyszło trochę gorzej, np. właśnie tak, że ludzie widzą nas na jachcie...

Czyli jednak nie jestem jedyny, ten jacht to już masowe zjawisko (śmiech)...

Mait: Przyznaję, że gdybyśmy sami włożyli flotę w ten klip, on nigdzie by się nie ukazał. Ale że włożył ją wydawca, a my szanujemy go przede wszystkim jako kolegę, nie upieraliśmy się i poszedł w eter.

Bajob, podtrzymujesz słowa Maita, czy jednak decydujesz się bronić honoru Hemikrenii (śmiech) ?

Bajob: Niestety, nie ma tu czego bronić, prawda bywa okrutna, odj**aliśmy tandetę (śmiech). Ja sam przed sobą się tłumaczę, że czasem człowiek musi zrobić g**no, żeby z g**na się oczyścić, ale to raczej słabe pocieszenie. No cóż, sam pomysł nie wystarczy, przy produkcji klipu niezbędne są detale, których my niestety nie przypilnowaliśmy i w ogóle potraktowaliśmy całe przedsięwzięcie po macoszemu. Nawet kiełbaski na grillu się zwęgliły (śmiech). Na szczęście nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło i na przyszłość wiemy, żeby takich błędów nie popełniać, bo to nic dobrego dla i tak już wycieńczonej kretynizmami psychiki (śmiech).

Ale chyba sami przyznacie, że ten klip to trochę dziwny zabieg promocyjny z waszej strony, bo jeżeli ktoś się nim zajara i dzięki temu kupi album, to kiedy odpali "Radiotehnikę" dostanie mocnego kopa w pysk, nie uważacie? Byliście świadomi tej nieadekwatności klipu do klimatu i charakteru płyty, czy o tym nie myśleliście?

Mait: Gdyby teledysk wyszedł tak, jak zakładaliśmy, może ten obraz wyglądałby trochę inaczej i ludzie nie patrzyli by na klip przez pryzmat zabawy i niczego więcej. Byłby bardziej wartościowy. Poza tym naszym pomysłem było połączenie tego klipu z innym numerem, ale okazało się to niemożliwe czasowo, sprzętowo i pewnie głównie nie pozwolił na to fundusz. Nie przewidzieliśmy, że koniec końców "Wołaj wołaj" wyjdzie w ten sposób i oczywiście trudno powiedzieć, by klip był adekwatny do charakteru płyty. Z drugiej strony dotarcie do takich, co "dostaną kopa w pysk" może też się przyda, może przypadkiem ktoś poszerzy albo zmieni gusta muzyczne i popadnie w nasz "mrok" (śmiech).

Najgorzej, że część osób klip może zwyczajnie wystraszyć, mam tego świadomość. Uczymy się na własnych błędach, uważam mimo wszystko, że lepiej na swoich niż na cudzych. Aktualnie pracujemy nad klipem, robimy go własnym sumptem i będziemy chcieli w jakiś sposób wypromować nim kolejną produkcję, nad którą pracujemy. Dodam, że nie będzie to obraz wakacyjny i raczej tym razem adekwatny, jeśli chodzi o klimat do powstającego materiału.

Bajob: Twoje pytanie ukazuje kolejny pocieszający aspekt - oprócz nauki na błędach - czyli, że można dać komuś w pysk i on jeszcze za to zapłaci. Oczywiście się śmieję. Wolałbym nikogo po pysku nie okładać i mieć spokojne sumienie, że nie zaśmiecam planety podobnym syfem, bo już wystarczająco go tu dużo. Mi nie zależy na tym, żeby wpadać komuś do domu z drzwiami byle tylko posłuchał czegoś lepszego, bo ocenę czy reszta płyty jest lepsza pozostawiam odbiorcy. Ja jako współtwórca powiem jednak, że reszta jest lepsza, ale przy poprzeczce, jaką stawia klip to żaden wyczyn (śmiech).

Będą jeszcze jakieś klipy promujące "Radiotechnikę"? Wiecie, chodzi mi o "działkę" wydawcy...

Mait: Nic o tym nie wiem. Na pewno chcielibyśmy nakręcić do "Radiotehniki" jeszcze jeden klip, uważam nawet, że mógłby się przydać, do promocji i do obrony materiału (śmiech). Chyba jednak nie będziemy mieli takiej szansy, wszystko w rękach wydawcy. Tak jak wspomniałem wcześniej, kręcimy sami amatorski klip, ale będzie on promował nowy materiał.

"Dobry towar dla dobrych serc" - powiedzcie, jak definiujecie człowieka o dobrym sercu w tym przypadku?

Bajob: Ja definiuje imieniem Ola. Dodam jeszcze do tego tych wszystkich, którzy nie żyją tylko po to aby jeść, zresztą dobrze jest to powiedziane w stareńkim już kawałku z Igs: "Rudeboy Salut".

Mait: W tym stwierdzeniu nie ma żadnych specjalnych filozofii. Człowiek o dobrym sercu, to przede wszystkim człowiek szczery, taki któremu można ufać i na którym można polegać. To taki pozytywny człowiek z pozytywną energią, nie chodzi tu o żadną religię. Niektórzy nazywają takich ludzi ziomami (śmiech).

Czyli "Radiotehnika" jest materiałem dla... znajomych, przyjaciół?

Nie musi to być mój przyjaciel, czy w ogóle osoba, którą znam, ale wielu naszych odbiorców ma dobre serca i do nich kierujemy nasz dobry towar w postaci czystej energii na "Radiotehnice" i ogólnie w naszej muzyce. Dla mnie bardzo ważna jest kwestia szacunku. Nastały takie czasy, w których trudno o autorytety. Dla młodych ludzi wartości są jak kamienie u nogi, są niewygodne i stają się niepotrzebne. Widzę to chociażby na przykładzie własnego podwórka. Brak jakichkolwiek konstruktywnych działań, często brak perspektyw, powoduje, że ludzie stają się agresywni, każdy chce być ponad każdym. Mimo to ciszę się, kiedy widzę w tych ludziach zapał do czegoś pozytywnego. Nie mam misji umoralniania słuchacza, ale myślę, że dobrze jest mówić o wartościach.

Tak, dobrze mówić o wartościach, ale ważne jest też chyba to, w jaki sposób się o nich mówi. A rzecz, która bardzo spodobała mi się w waszej płycie to stosunkowy brak przekleństw. Dużo mówicie o Bieszczadach, o miejscu, z którego pochodzicie. Cisza, spokój, sielanka, bliski kontakt z naturą, "dookoła lasy"... Środowisko, w jakim żyjecie ma wpływ na waszą twórczość i powiedzmy "kulturę osobistą" i spokojne uosobienie, czy należy szukać przyczyn gdzie indziej?

Mait: Jeśli mówimy o kulturze osobistej, to chyba jest to kwestia wychowania, czyli domu i rodziny, przyjaciół, mniej regionu Polski. Nie muszę w co drugie słowo wplatać "k**wy" kiedy to np. nie wnosi dobrych emocji do konkretnego tekstu, ale nie mamy w tej kwestii żadnych ustaleń i nie robimy sobie autocenzury (śmiech). Czasem coś dobitniej zabrzmi, czy konkretniej dotrze, kiedy się użyje przekleństwa, tak zresztą jak w życiu, "doprawiasz mięso tak jak lubisz".

Jeśli chodzi o reprezentowanie miejsca, z którego pochodzimy, a jest to Lesko i Polańczyk, to wydaje mi się to zupełnie naturalne. Mówimy o różnych aspektach życia tutaj, wiadomo, że nie jest wcale laurkowo, chociażby kwestia bezrobocia na obszarze Bieszczadów, itp. Ale przecież wszędzie a na pewno w naszych okolicach jest również coś pozytywnego o czym można napisać i warto o tym pisać. Zdecydowanie moim ulubionym miejscem w Bieszczadach jest Jezioro Solińskie, zapraszam wszystkich! To środowisko to też ludzie, nasi znajomi, na pewno wpływa to na naszą twórczość.

Bajob: My to w ogóle porządne chłopaki jesteśmy (śmiech). Faktem jest, że u nas jest nieporównywalnie spokojniej niż w wielkich aglomeracjach. Czasem ta cisza aż boli, ale jak codziennie możesz pogapić się na las i jezioro, czy wręcz istnieć w tym środowisku to łatwiej jest zrobić sobie porządek we łbie. Przynajmniej w moim przypadku tak jest. Chociaż akurat w okresie, kiedy powstawała płyta ja przebywałem w Krakowie i może właśnie to też jest jedną z przyczyn "pomroczności" naszej produkcji (śmiech).

Dobra, kończymy wywiad, bo zaczynacie dissować moje miasto (śmiech). Chcecie coś dodać na koniec, kogoś pozdrowić?

Mait: Na koniec chcielibyśmy dodać, iż pracujemy nad nowym materiałem, który chcielibyśmy zakończyć na wiosnę tego roku. Po za tym ogarniam bitowo i masteringowo płytę projektu "Szyfry", która jako nielegal ukaże się około lutego, zachęcam do sprawdzenia! Chcielibyśmy pozdrowić wszystkich naszych przyjaciół i ludzi, którzy pomogli i pomagają nam przez cały czas.

Bajob: Pozdrawiamy braci Czupakabra, Silę, Jaszyna, studio Haos i braci Pasjonatów!

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: przyznać się | doświadczenia | debiut | obraz | studio | wydawcy | wydawca | śmiech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy