Reklama

"Prosto i skutecznie"

Powstanie szwedzkiego death metalu 20 lat temu było jednym z najbardziej spontanicznych ruchów w historii muzyki. Z kilkunastu małolatów spotykających się na stacjach sztokholmskiego metra do ogólnoświatowej sławy, pokoleniowej inspiracji i najwyższego szacunku. I to nie w pełnej blichtru Ameryce, a w zaledwie 9-milionowej Szwecji, znanej wcześniej jedynie z prosocjalnej idylli, bezpiecznych samochodów i tanich mebli. Z okazji do przypomnienia tamtych czasów skorzystał w rozmowie z wokalistą szwedzkiego Grave Olą Lindgrenem Bartosz Donarski. Dobrym powodem do wspominek stała się 20. rocznica działalności Grave, jednej z najważniejszych grup szwedzkiego death metalu, która pod koniec kwietnia 2008 roku oddała w ręce wiernych fanów oldskulowy do bólu album "Dominion VIII". Wszystkiego najlepszego!

Jak dobrze wiadomo, szwedzki death metal eksplodował na przełomie lat 80. i 90. w Sztokholmie, gdzie sceną rządził Nicke Andersson i jego Nihilist. Chlubnym wyjątkiem w innych częściach kraju był przede wszystkim Merciless, niebawem pojawił się też goeteborski Grotesque (pre-At The Gates) i właśnie Grave, pochodzący z miasta Visby położonego na dość wyludnionej Gotlandii, wyspie Morza Bałtyckiego.

Może właśnie z racji oddalenia od sztokholmskiej mekki death metalu, brzmienie Grave cechowała większa surowość, bezpośredniość i prostota?

Reklama

Trafiłeś w sedno. Na początku lat 90. powstało wiele kapel i szczerze mówiąc sporo z nich brzmiało właściwie tak samo. Jednocześnie staraliśmy się znaleźć własne brzmienie, i tak też się stało. Z tamtych lat wyrasta fundament Grave i tego nie da się ot tak zniszczyć. Pochodzimy z Visby, nie Sztokholmu, więc i pewnie z tego powodu widoczna jest drobna różnica. W tamtych czasach scena nie była taka duża, więc skorzystaliśmy z okazji (śmiech).

Wasza przygoda z metalem nie zaczęła się jednak od ekstremy.

Na samym początku wszyscy słuchaliśmy głównie tradycyjnego heavy metalu, ale rzecz jasna nie umieliśmy tak dobrze grać na instrumentach. W tym samym czasie pojawiło się sporo zespołów z USA, które grały ten ciężki, mroczny thrash metal. Zainspirowała nas ta naprawdę mrocznie brzmiąca muzyka. Próbowaliśmy zrobić to samo. Byliśmy młodzi i pełni marzeń.

Jak zaczął się dla was death metal?

W pewnym momencie chyba doszło do nas, że idziemy bardziej w stronę Possessed i Bathory. Nie było w tym nic nadzwyczajnego, skoro obniżyliśmy wówczas strój gitar i coraz częściej spoglądaliśmy na scenę amerykańską. O czymś takim jak death metal "powiedziały nam" też pierwsze zespołu stamtąd; Morbid Angel, Ripping Corpse, Death, Massacre. "Death metal" był super szyldem do rozpracowania w tamtych czasach, więc skorzystaliśmy z zaistniałej okoliczności i zaczęliśmy go używać.

Od powołania do życia Grave mija właśnie 20 lat. Z tej właśnie okazji uraczyliście nas nową płytą "Dominion VIII", planujecie jubileuszowe trasy i koncerty. Jak to jest nosić na sobie taki bagaż ekstremalnych doświadczeń?

Mówiąc szczerze, czuję się całkiem dobrze. Te lata były wspaniałą przygodą dla nas wszystkich. Nic z tego nie chciałbym stracić. Muzyka ekstremalna od zawsze była dla mnie czymś wspaniałym, a Grave był i jest narzędziem, za pomocą którego mogę to wyrazić. Kiedy patrzę na to wszystko, na trasy i wszelkie doświadczenia, mogę powiedzieć, że przeżyliśmy wspaniałe chwile.

Zapewne z tego względu właściwie nigdy nie kwapiłeś się do udziału w innych projektach muzycznych.

Grave zawsze była dla mnie priorytetem, i prawdę mówiąc nigdy nie czułem potrzeby posiadania innego zespołu. Death metal od początku jest wspaniałą organizacją i uważam, że ten rodzaj muzyki będzie istniał dłużej niż nam się obu wydaje. Podeszliśmy do brzmienia po swojemu i podobnie zrobili inni. To dość naturalne, że Grave zawsze pozostanie oldskulowy, bo my jesteśmy ucieleśnieniem oldskula (śmiech).

"In my dominion blood will always reign" - jak mówią słowa tytułowego numeru z "Soulless" (1994), jednej z najcenniejszych zdobyczy w historii szwedzkiego death metalu. Zresztą z wydanym niemal 15 lat temu albumem, "Dominion VIII" ma sporo wspólnego.

Nowy album to trochę takie spojrzenie w naszą przeszłość. Jest na tym materiale sporo z "Soulless". Staraliśmy się wydobyć to, co najlepsze z wszystkich naszych poprzednich płyt i zabrać to na jednym albumie. Płyta jest straszliwie mroczna, brutalna i ciężka jak diabli. Osobiście uważam, że "Dominion VIII" to istota Grave ze swoimi wszelkimi barwami. Prawdziwa do bólu i jak ch** oldskulowa.

Co prawda, to prawda. Grave to jeden z tych zespołów, który nie wymiękł, do dziś trzymacie się dobrze sprawdzonej formuły. W oczach zwolenników klasycznego szwedzkiego death metalu jest to z pewnością rzecz godna najwyższej pochwały, ale każdy kij ma dwa końce. Bark tzw. muzycznego postępu bywa niekiedy przedmiotem dziennikarskich narzekań.

Według nas to ma być proste i skuteczne. O to właśnie chodzi w Grave. W dupie mamy wysoki poziom rozwoju. Uważam, że prosta piosenka może być bardzo interesująca i znacznie bardziej przełomowa niż kompozycja nafaszerowania zmianami tempa, wyśrubowanymi solówkami i mnóstwem postępowych detali. Grave nie jest zespołem technicznym. Kochamy proste rozwiązania i muszę przyznać, że jesteśmy w tym całkiem nieźli.

Od pewnego czasu wygląda na to, że Grave ma coraz więcej wspólnego z krajem nad Wisłą. Okładki przygotowuje wam Jacek Wiśniewski, to w Polsce nagraliście swoje pierwsze i jak na razie jedyne DVD, w końcu od niedawna organizowaniem waszych występów na żywo zajmuje się polska agencja koncertowa. Rozważyliście już przeprowadzkę do Polski?

(Śmiech) Wiem, o co biega. To, że współpracujemy z wszystkimi tymi trzema firmami jest całkiem naturalne. Do tej pory jesteśmy z nich bardzo zadowoleni. Ale wiesz co, myślę, że zostaniemy tutaj w Szwecji, choć Polska to doprawdy piękny kraj.

Dzięki, za wywiad też.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: śmiech | 20 lat | metal | prosto
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama