Reklama

"Powiew świeżości nad otwartą mogiłą"

Dobre cztery lata fani Huntera czekali na nowy album swoich ulubieńców. Niebywale wielobarwny brzmieniowo "HellWood", którego premiera odbyła się w połowie kwietnia 2009 roku, wydaje się największym osiągnięciem formacji ze Szczytna, płytą kompletną nie tylko pod względem muzycznym. O wszystkim w rozmowie z Bartoszem Donarskim opowiedział nam lider, wokalista i gitarzysta w jednej osobie, spiritus movens całego zamieszania, jak zawsze wysoce elokwentny Drak.

Nowy album wydaliście dobre cztery lata od premiery jego poprzednika. Biorąc to pod uwagę, kiedy właściwie zaczęły powstawać numery na tę płytę? Program "HellWood" wydaje się być bardzo starannie opracowany, trudno więc uwierzyć by całość stworzono z marszu. Jak przebiegał ten proces?

W moim wypadku pierwsze pomysły pojawiły się około roku i pół od wejścia do studia. Łącznie zebrało się tego około 16 piosenek. Trzy spośród nich, czyli "$mierci$miech", "Strasznik" i "Zbawienie" graliśmy już na żywo blisko rok przed rozpoczęciem nagrań. Do tego kolejne pomysły i formy nadeszły w międzyczasie wraz z Saimonem, Jelonkiem i Picikiem. Niektóre finalnie dokończyliśmy wspólnie.

Reklama

Kilka spośród już nagranych wstrzymaliśmy ze względu na brak tekstu, czas produkcji i długość godzinnej już niemal płyty. Mamy więc spory zapas. Można zaryzykować stwierdzenie, że na "HellWood" weszły więc głównie te, które miały gotowe teksty. Właściwie w tej kwestii były one już tak rozbudowane, że miałem poważny problem, które fragmenty zostawić, a które wywalić.

Gdyby weszły w całości, to piosenki musiałyby mieć po pięć, sześć zwrotek, do tego refreny alternatywne. A to trochę chyba jednak przegięcie. Na koncertach również ciężko byłoby to rozhulać jak należy. Pieśni trwałyby po kilkanaście minut, a jak się okazało takie opowieści jak "Arges" muszą być bardzo mocno rozbudowane aranżacyjnie, żeby się wybronić, czyli nie znudzić. Produkcja takiej płyty trwałaby także dużo, dużo dłużej. A czuliśmy już dość wyraźnie lekki powiew świeżo odkopanej ziemi nad otwartą mogiłą (śmiech).

Masz rację. Piosenki były rzeczywiście porządnie przygotowane. Większość solówek, piano, część instrumentów etnicznych nagrałem dużo wcześniej. To głównie kosmetyczne sprawy, ale pochłaniające czas i budżet, więc warto takie rzeczy zrobić przed wejściem do studia, które jednak od cholery kosztuje.

Muzycznie album jest bardzo wielobarwny. Prawdę mówiąc znajduję tu zarówno ducha dawnego, wściekłego Huntera z minionej dekady, jak i zespół patrzący w przyszłość, szukający nowych rozwiązań, uwspółcześniający własne brzmienie o kolejne wymiary. Album ma naprawdę sporo rzeczy do zaoferowania. Słowem - nie spoczęliście na laurach. Jak oceniasz tę płytę pod tym kątem?

Lepiej chyba tego nie ujmę. Dokładnie tak uważam i po raz pierwszy nie czuję tego niedosytu, że coś zostało nie nagrane, że coś można byłoby dodać, poświecić więcej czasu. Oczywiście trochę kłamię, bo zawsze na coś tam zabraknie czasu, ale zazwyczaj było tego dużo więcej. Wciąż słucham tej płyty. I to w całości. I jestem szczęśliwy.

Gdyby to miała być nasza ostatnia płyta, to mógłbym się nią pożegnać bez wstydu, z poczuciem, że to dobre pożegnanie. To dość niesamowite uczucie. Do tej pory zawsze brakowało nam ostatecznego wykończenia, zwłaszcza w kwestii miksów. Tym razem chyba trwały najdłużej, biorąc pod uwagę wszystkie etapy produkcji studyjnej. I to słychać.

Miód na moje serce leje się strumieniami, gdy ktoś mówi, że nigdy jeszcze żadna płyta Huntera tak nie prała. I muzycznie, i tekstowo, i brzmieniowo, i wizualnie. Wiem, to nieskromne, ale ja też tak uważam i zajebiście mi z tym dobrze. A już zwłaszcza wtedy, gdy ktoś to potwierdza. To była miejscami mordercza praca, ale efekt daje tyle satysfakcji, że po prostu było warto.

Jestem pełen podziwu dla Jacka Miłaszewskiego, który ją zmiksował. Nowa gwiazda nam rozbłysła proszę Państwa. I całkowicie zasłużenie. Ogromny wkład w kontekście całości wniósł jak zwykle Andrzej Karp. Nagrywamy wspólnie płyty od lat, od debiutu "Kiedy umieram" i rozumiemy się doskonale. Aka szybko wbija się w klimat strzałów zza węgła, jakie serwujemy mu na kolejnych płytach. Tym razem był dość mocno zaskoczony. Ale w to mu graj. To świr i jesteśmy siebie warci. To daje fajne efekty.

Sam także zaangażowałem się mocno w produkcję. Obserwuję Andrzeja od samego początku naszej współpracy i wiele mnie drań nauczył. Tworzenie piosenek to jedno, ale szlifowanie ich i dodawanie wielowymiarowości to drugie. To było nie lada wyzwanie, ale jednocześnie bardzo inspirująca podróż. Przy okazji mocno go odciążyłem w wielu kwestiach, choćby ze względu na to, że płyta powstawała w czterech różnych miejscach i studiach. Nie wszędzie mógł być. To jednak rozrywany przez życie i zespoły producent. Właściwie więc, z kilkoma wyjątkami, byłem całą duszą i ciałem od pierwszego do ostatniego jej dźwięku. Jak za czasów "Requiem", tyle że z dużo większą świadomością. Czuję się za nią bardzo odpowiedzialny i przyjmuję na klatę wszelkie reklamacje.

Zachowanie swojego stylu to ważna sprawa dla każdej formacji, której zależy na własnych fanach, a tych Hunter ma wielu. Na przestrzeni lat muzyka Huntera ulegała przemianom, ale jakimś sposobem zawsze udaje się wam podkreślić własną tożsamość, z którą wasi zwolennicy mogą i chcą się utożsamiać. Przy całej postępowości, utrzymanie tego dziedzictwa jest chyba kluczowe?

Masz rację. To bardzo ważna sprawa. Ale w naszym wypadku to nie jest takie trudne, ponieważ nigdy nie potrafiliśmy grać czegoś wbrew sobie. I ponieważ każdy wkłada dokładnie to kim jest, więc siłą rzeczy nie staliśmy się aż tak innymi ludźmi, żeby to można było odczuć jako grę kogoś innego. Ale zapętliłem. To może prościej - nie ma się czym martwić. Póki co. To, o czym mówisz będzie zawsze słychać, nawet jeśli będzie kolejna zmiana scenerii i scenografii.

W wielu miejscach "HellWood" zionie wręcz ogniem. Taki, dajmy na to, "Duch Epoki" to naprawdę mocna, czasami ostro thrashowa rzecz. Zgodzisz się, że ta agresja to też jeden z wyróżników nowej płyty?

Na ten numer muzycznie miał ogromny wpływ Saimon, a on lubi rzezienkę, oj lubi. Forma

riffowa to jego dzieło. Ja uwielbiam horrory i kontrowersyjne dokumenty dotyczące religii, wiary, systemu, manipulacji. To musiało się odbić na linii wokalnej i tekście. Do tego obaj lubimy klimaty punkowe. I to wszystko zagrało elegancko właśnie w tej piosence. Jedna z moich najbardziej ulubionych na tej płycie. Daray również przesypał w niej kilka ton metalu. Jelonek dodał z Picikiem schizę i wyszedł "Zeitgeist". A agresja jest, bo i muzyka, i tekst nie należą do tematów miłych i przyjemnych.

Kolejnym takim numerem jest "Armia Boga". Mocne echa "Requiem", dużo ciężkich słów. Sporo traszerki, ale także nieco sentymentalna podróż w części solowej do czasów pierwszej płyty i suity ją wieńczącej.

Istotną cechą praktycznie wszystkich kompozycji na "HellWood" jest ich różnorodność. I nie myślę tu o albumie jako całości, a bardziej o poszczególnych utworach. W ramach każdego numeru jest co najmniej kilka "zwrotów akcji". Przyznam, że trudno się tym znudzić. I chyba o to chodzi?

Uwielbiamy to. Zauważ, że właśnie od czasów suity "Requiem", na każdej nowej płycie pojawiają się motywy ilustracyjne, takie - zaryzykuję bezwstydnie - malowanie dźwiękiem. Nawet jeśli to są czasem bazgroły. Różnorodność jest fajna, inspiruje, daje dużą radochę ze słuchania i grania takich rzeczy, zwłaszcza po latach. A to jest coś. Wrócić do płyty po jakimś czasie i cieszyć się nią jak za razem pierwszym. Kocham takie płyty. To czysta magia. I robimy wszystko, żeby ktoś mógł tak właśnie traktować naszą radosną twórczość.

"HellWood" ma też w sobie wiele detali, które wzbogacają jego brzmienie. Nie sądzisz, że również dzięki nim album ten rośnie wraz z każdym przesłuchaniem?

Diabeł tkwi w szczegółach. Zrozumieliśmy to już dawno i konsekwentnie brniemy w to szaleństwo dziwnych dźwięków, instrumentów, smaczków, szeptów. Uwielbiam odnajdywać w piosenkach smaczki, które umknęły mi przez, powiedzmy, pierwsze dwa lata ich słuchania. Nagle zakładasz słuchawki i słyszysz gdzieś w tle jakiś dziwny instrument, bądź szept. To zawsze daje dużo radochy. Sprawia, że chcesz do niej wracać. A nuż usłyszysz coś nowego, mimo że uważasz, że znasz każdy jej dźwięk. A tu proszę - niespodzianka.

Płyta nie miałaby też takiego uroku, gdyby oparto ją wyłącznie na tradycyjnym rockowym instrumentarium. Niektóre kompozycje mają niemal symfoniczną naturę, brzmią bardzo podniośle. To chyba kolejny wymiar "HellWood"?

Podniośle? Hmm... kojarzy mi się trochę z - patetycznie - a to złe, blaszane słowo. Z pewnością nie chcieliśmy, żeby coś brzmiało podniośle. Jeśli tak się stało to przepraszamy i jesteśmy gotowi na karę. Ale może używamy takiego określenia wtedy, gdy pojawia się klasyka? I wtedy właśnie wszystko wydaje nam się takie poważne i podniosłe? Muzyka poważna to i poważne podejście?

Muzyka poważna w swojej powadze zazwyczaj była dla mnie aż tak poważna, że aż trochę niepoważna. Ale pewnie to zasługa słabości do angielskiego humoru i szyderstwa z rzeczy wzniosłych i poważnych. Fakt. Skrzypce dodają specyficznego klimatu, ale wystarczy znać Jelonka czy zobaczyć na koncercie, czy po prostu posłuchać dokładnie wszystkich jego partii, by wiedzieć, jak bardzo kocha niepoważne traktowanie rzeczy poważnych. I przekłada to również na to, co i jak gra. Spójrz na to pod tym kątem a zapewniam, że już nie będziesz tego traktował podniośle.

Wspomniana wielowymiarowość muzyki Hunter umiejscawia wasz zespół nie tylko w świecie metalu. Na "HellWood" znajdujemy bowiem nie tylko ciężar, moc riffów, ale i balladowy liryzm rodem z hard rocka, nowoczesną pulsację rytmu ("TshaZshyC"), przebojową melodyjność, ale i pewną dozę patosu. Czy właśnie w tym operowaniu na przecięciu wielu różnych rzeczy nie należy upatrywać sukcesu Huntera? Wymykacie się jednoznacznym definicjom...

O matko... następne blaszane słowo... Patos... Z całej siły go nie lubię. Mam nadzieję, że się przekomarzasz i mnie podpuszczasz mówiąc, że słyszysz na tej płycie jakiś patos. Byliśmy i jesteśmy bardzo daleko od takich rzeczy. Patos jest śmieszny i należy się go wystrzegać. Albo jak w naszym wypadku szydzić nim, czy w przypadkach ekstremalnych, za jego pomocą.

Myślałem, że już przyzwyczailiśmy słuchaczy, żeby właśnie w ten sposób podchodzili do tego co robimy. Może to jest efekt tego wymykania się i braku reguł? Tak, to może być to. Tak częste balansowanie między rzeczami na serio a zwykłym nabijaniem się z rzeczy poważnych czy samych siebie może prowadzić do pewnej dezorientacji i gdy trzeba szybko przestawiać się pomiędzy tymi światami - czasem może być to zrozumiane zupełnie niezgodnie z tym, co autor miał na myśli.

Fakt, dużo się dzieje w tym co robimy, ale tacy chyba po prostu jesteśmy. To trochę skomplikowane i taka właśnie jest ta muzyka. Ale nadal konsekwentnie gramy dla ludzi inteligentnych i nie bojących się wyzwań i poszukiwania. To często oczywiście prowadzi do komplikacji, ale przynajmniej nie ma nudy. Qras - gość, który jest odpowiedzialny za grafikę na "HellWood" - powiedział mi w tajemnicy, że dotychczas nie przepadał za naszą twórczością i podszedł do tematu bez emocji. Nie wnikał w teksty i mówiąc szczerze dzięki temu dość opacznie je rozumiał. Dostrzegł jednak, że mamy albo zagorzałych fanów albo bezlitosnych wrogów. W sumie coś w tym jest. Zachęciło go w końcu to, że nasze ulubione filmy okazały się zupełnie także i jego ulubionymi.

Wniknął w treść i stwierdził, że ma to jednak jakiś sens. I patrz jaką grafikę stworzył! Klękajcie narody. Powiedział mi w końcu, w pewnym momencie: zazwyczaj jest tak, że mroczna muzyka to mroczny image, lajtowy - to i wygląd bardziej neutralny, sofcik - oznacza image bardziej dziewczęcy, a wy... same kłopoty. Nie ma prosto i łatwo. Nie wiadomo czy ci goście to tak na poważnie czy błaznują? Potraktowałem to jako komplement. Wydaje się, że dokładnie ujął sens tego co robimy. Sprzeczność prowokuje do myślenia, poszukiwania i wyciągania własnych wniosków, a więc drogi tato już Qrasie - i to, i to. Miło się z tobą siedziało po nocach na gg.

Czy prawdą jest, że raczej nie bardzo interesuje cię to, co dzieje się na scenie metalowej? Brak czasu, czy raczej nie znajdujesz tam nic ciekawego?

Nieprawdą. Interesuje mnie. Może nie śledzę non stop wszystkich nowości i nie jestem z tym super na bieżąco, co wynika z braku czasu, ale choćby w związku z Hunter Festem, przesłuchuję wszystkie materiały, które nadsyłają zespoły. Przysyłają je wszyscy ci, którzy tkwią w metalu po uszy. Mam tu na myśli młode zespoły, bo wiadomo, że Behemoth, Rootwater, Frontside, Virgin Snatch, Black River czy UnSun to już klasy same dla siebie, nie mówiąc o TSA, Acid czy Kacie, które są już od dawna na naszym metalowym panteonie.

Także w tym względzie raczej jestem bardziej na bieżąco niż nie na bieżąco. Robię to zresztą z przyjemnością ponieważ jest mnóstwo kapel grających ciekawą muzę. I co mnie najbardziej cieszy, grających oryginalnie.

Jest coraz mniej kopii zachodnich zespołów, co z kolei najbardziej mnie dobijało. I takie są właśnie kryteria mojej oceny. Jeśli ktoś gra trudną muzykę, może nie do końca dla mnie zrozumiałą, ale za to oryginalnie, wnosi coś swojego - ma mój głos. Stać nas w tym kraju już na takie rzeczy, okazuje się. Mimo że nie mamy lekko, biorąc pod uwagę naszą spuściznę narodową w postaci np. "Głębokiej studzienki", czyli folkloru, który dostaliśmy w spadku po przodkach. Dla mnie to tragedia. Broni się jakoś jedynie Podhale. Słuchając dajmy na to folku irlandzkiego i porównując go z folklorem kurpiowskim, widać wyraźnie jak wiele musieliśmy nadrobić mentalnie, żeby stworzyć coś nowego, oryginalnego. A nie tylko kwadratowo powielać nasze ulubione kapele z topu światowego. To może wpędzić w lekką depresję.

Ale jest lepiej. Słucham tych nadesłanych materiałów od lat kilku i naprawdę jest nadzieja. Zwłaszcza w młodych, którzy od dziecka wychowali się na muzyce ambitnej, oryginalnej, i nie naszej. To nie to, że mam coś do folkloru, choć mam. Ale jeśli chce się grać coś dorównującego poziomowi światowemu, jak choćby metal, to należy się tego wystrzegać i odciąć od tego jak najszybciej. Jest wiele zachodnich zespołów wykorzystujących folk w swojej muzyce, jak choćby kapele ze Skandynawii. Czy muzykę etniczną z Afryki, Wschodu czy Orientu, z której czerpią garściami największe sławy światowe. I to brzmi super!

A teraz imaginuj sobie polski zespół metalowy, który wpada na scenę i wplata "oj dyry dy rydy" w swoją kompozycję... Nic, tylko się pociąć. Na taki numer to i nas chyba nie byłoby stać. Taki żart byłby zbyt ekstremalny nawet dla takich kpiarzy jak Hunter.

"HellWood" ma też wyjątkowo mroczną aurę, niczym dobry film grozy w stylu, powiedzmy, "Lśnienia", gdzie sam klimat wywołuje przysłowiowe dreszcze, bez konieczności przelewania hektolitrów krwi. Odnosisz podobne wrażenia?

I to jest bardzo dobre drewniane słowo. I doskonały film! I jeśli faktycznie miałeś ciarki to znaczy, że wykonaliśmy naszą robotę dobrze. Jeśli pośmiałeś się przy "ojejku" zamiast natychmiast obrazić - to zrozumiałeś szyderczą stronę tej płyty i autoironię. Ale jeśli miałeś ciarki przy "Arges", to odkryłeś główne jej oblicze. Filmy były natchnieniem i inspiracją.

Zwłaszcza kino mocne, trudne, zaangażowane, dające bezceremonialnie po pysku i wyobraźni. I w tym wypadku tytuł "HellWood" nabiera właściwego znaczenia.

Oczywiście filmy były w większości piosenek punktem wyjścia do typowych dla nas filozoficzno-anarchistycznych rozważań na temat sensu życia, niemniej jednak to ewidentnie płyta filmowa. Taki nasz ukłon dla marzeń, ale i bardzo często twardego podejścia do niektórych tematów. Jak choćby wołającej o pomstę i właśnie do nieba - pedofilii wśród księży, co ma miejsce w "Armii Boga", czy kwestii religii i wiary w rzeczy nam przekazywane i wpajane od wieków w "Duchu epoki". Film filmem, ale gdy takie historie pojawiają się w życiu, zaczynamy się denerwować. I to bardzo.

Mając na uwadze koncept, na którym oparto płytę, myślę, że świetnie udało się wam oddać tę filmowość dźwiękami. I choć nie ma to zbyt wiele wspólnego ze ścieżką dźwiękową sensu stricto, muzyka ta posiada też sporą obrazowość. Przyznam szczerze, że pod tym względem album kojarzy mi się z niemal teatralnym charakterem dokonań Kinga Diamonda, który w tej materii, jest, rzec by można, mistrzem gatunku (i nie chodzi mi tu tylko o cylindry!). Czy zbudowanie tej filmowej atmosfery było dla was wyzwaniem?

Jestem wielkim fanem Kinga od lat. I o ile w tym wypadku nie sugerowałem się jego twórczością bezpośrednio, to gdzieś w głębi duszy twórczość Diamentowego Króla pozostawiła we mnie swe piętno na wieki i siłą rzeczy pozostawia jakiś ślad w tym co robię. Podobnie zresztą jak wczesny Scorpions, Pretty Maids, Leppard, Zeppelini, Purple, Sabbaci, Metallica, Iron, Accept i wiele, wiele innych. Na szczęście jest ich tak dużo i wszystkich tak uwielbiam, że nie ma szans na wzorowanie się tylko i wyłącznie na jednym z nich, na kimś konkretnym. To byłoby w złym tonie w stosunku do pozostałych. Więc są to w dalszym ciągu echa i punkt wyjścia oraz wypadkowa wszystkich ważnych dla nas artystów, inspirujące oczywiście własne przemyślenia i podejście do tego co robimy.

Swoją drogą, skąd pomysł na ten koncept? Genialna idea czy może rzecz, która dojrzewał przez lata?

Genialna idea, która dojrzewała przez lata - odparł skromnie (śmiech).

Jak wiadomo dobrych filmów jest wiele. Dokonywałeś zatem jakiejś selekcji, by klimat danego obrazu pasował do charakteru muzyki? Jak to wyglądało w praktyce?

Tak, trudno byłoby wymienić je wszystkie. Powiedzmy, że tekstowo oparłem się na tych, które dały mi najbardziej po głowie ostatnimi laty, a przy okazji ich klimat i temat pasował do naszej wizji muzyki. Trudno byłoby stworzyć utwór Hunterowi oparty np. o "Piratów z Karaibów", którą to serię notabene naprawdę lubię. To by przeszło u Running Wild, ale nie u nas. Mogłoby być trochę słabo. Oczywiście filmów, które warto przełożyć na muzykę jest mnóstwo. Jedna płyta tego nie załatwi.

Czasem przemycałem więc pojedyncze słowa nawiązujące do konkretnego obrazka. Przykładowo, w końcówce "Armii Boga" jest zwrot - Louis Cyphre's private hell - i jest to nawiązanie do filmu "Harry Angel" z De Niro w roli Lu(is)Cy(ph)Fe(re)Ra. I jest wiele takich krótkich wycieczek na "HellWood". Na szczęście dobre kino jest dobre i jest go dzięki temu dużo, więc może wrócimy do tego tematu jeszcze. Ja w każdym razie bardzo chętnie, jeśli Państwo pozwolą.

"Labirynt fauna", "Armia Boga", "Drakula", "Lot nad kukułczym gniazdem" - te tytuły przewijają się w utworach zawartych na "HellWood". O czymś jeszcze warto wspomnieć? Nawiasem mówiąc, czy absolutnie wszystkie teksty powiązane są z filmami?

Dwie piosenki nie są z nimi związane. To "Dura Lex Sed Lex" autorstwa Jelonka i "TshaZshyC", która jest lekko ironiczną, ale jednocześnie sentymentalną opowieścią o pewnej bliskiej mi osobie. Reszta w większym lub mniejszym stopniu nawiązuje do konkretnych filmów. Poza wymienionymi przez ciebie dodałbym jeszcze "Zeitgeist" i "Esoteric Agenda" - wyjątkowo ponure dokumenty, których nie znajdziesz w TV lub kinie. Ale bez histerii. Na szczęście w tym wypadku mamy Internet.

Pierwszy z nich można nawet znaleźć i obejrzeć online wraz z tłumaczeniem, wpisując jedynie w wyszukiwarce tytuł. Do tego doskonałe "The Boondock Saints", "Sleepy Hollow", "Full Metal Jacket" czy wspomniany wcześniej "Harry Angel". Ale muszę powiedzieć, że z każdym dniem uświadamiam sobie kolejne tytuły, nawet takie, z których nie zdawałem sobie sprawy, że mają odniesienie do "HellWood", a które gdzieś w podświadomości tkwią we mnie i znalazły swe odbicie w tekstach. To akurat wymknęło się spod kontroli, ale tak to już jest u mnie podczas pisania. Czasem nie do końca nad tym po prostu panuję.

Mimo iż ogólny koncept jest wyraźny, odnoszę wrażenie, że nie podszedłeś do tego w sposób dosłowny. Był to raczej punkt wyjścia do dalszych przemyśleń. Zgadza się?

Jedynie w trylogii dotyczącej Bram Stoker's Dracula arcymistrza Coppoli pozwoliłem sobie na sporą dosłowność, ale to jeden z moich najulubieńszych filmów, więc ma preferencyjne miejsce wśród pozostałych. Podobno mam na jego punkcie małego pierdolca. Możliwe, że nawet dużego. No ale co robić. Poświęciłem mu więc trzy piosenki. To sporo, przyznasz? Dla tych którzy nie oglądali i uważają go za film o wampirach spieszę z wyjaśnieniem, że są w głębokim błędzie. To według mnie jeden z najbardziej zajebistych filmów o tzw. miłości. Dość tragicznej w tym wypadku. Jest piękny.

Moja trylogia obejmuje trzy okresy filmu. Pierwsza jest zatytułowana "Arges" (po rumuńsku nazwa rzeki u stop filmowego zamku). Ta część jest wściekle mroczna, opowiada o 400-letnim zgorzkniałym gościu, który służył Bogu, masakrował pogan w imię Pana, a w zamian Pan zabrał mu ukochaną, za co tamten go konkretnie przeklął, a Bóg również nie pozostał na to obojętny. Piosenka trwa 10 minut, jest bardzo filmowa, są rumuńskie wstawki, których wymowę i pisownię konsultowałem z pewną szczytnianką mieszkającą od lat 20 w Bukareszcie. Jest więc bluźnierstwo, piekło i szatani.

Druga część, czyli "Londyn cztery wieki później", opowiada o tym jak główny bohater odnajduje po latach reinkarnacje swojej ukochanej, to go odmładza, płynie ku niej, do Londynu. Wierzy, że tam ich miłość zakwitnie na nowo. I tak się staje. I na tym ta piosenka się kończy. Z tym że wciąż jest potworem, to jego przekleństwo, ukochana jest zaręczona, i na dodatek wcale nie z nim. Van Helsing z dzielną ekipą vampire hunters bezwzględnie go prześladują i musi wracać do swego zamku.

Przychodzi kolej na ostatnią, trzecią część - "Zbawienie". Też dość mroczna. I to już wielki finał. Ona chce stać się taka jak on, żeby być z nim już na zawsze. On na to w pierwszej chwili pozwala, ale w momencie gdy uświadamia sobie, że będzie przeklęta i prześladowana jak on, nieco za późno jak się okazuje, powstrzymuje ją i sam wraca do Rumunii, nad przełęcz Borgo. Jednak ona już zaczęła się zmieniać, więc w finale wraz z grupą dzielnych tropicieli wszyscy spotykają się w jego magicznym zamku, gdzie ona za jego namową zabija go, żeby zbawić i ją i jego. The end.

Czyż to nie wzruszająca historia warta trzech piosenek? Pasja, pożądanie, zachłanność, mroczna erotyka, miłość - mnóstwo tego w filmie. Jest też bardzo plastyczny. Na zamku znajdujemy gwiaździste niebo pod schodami, zaburzoną geometrię pomieszczeń, odwrócone przyciąganie ziemskie, proste patenty z otwieraniem perfum, a krople wylatują do góry itd. itp. Moim zdaniem majstersztyk. I muzykę zrobił do niego Wojciech Kilar, genialną zresztą.

Uuuu... poniosło mnie. Wybacz. W każdym razie, żeby dobrze zrozumieć nieoczekiwaną dosłowność w "Arges", sens "Czterech wieków" w kontekście całej płyty czy klimat "Zbawienia", należy obejrzeć film. On rozjaśni bardzo mocno wszelkie wątpliwości i niejasności tych piosenek. Polecam. Zdziwisz się.

Skoro oparłeś tę płytę o ulubione dokonania X muzy, co w takim razie znaczy dla ciebie dobry film?

Po tylu obejrzanych chyba to, że go pamiętam. To może zabawne, ale z taką ilością filmów na karku po prostu słabsze, w moim oczywiście odczuciu, natychmiast zapominam. Najważniejsze są emocje. Jak bardzo potrafimy się w to wciągnąć, a często pogrążyć i dać oszukać. Zabawny i uroczy jest dla mnie fakt, że na własną prośbę dajemy się tak oszukać. A im większy kłamczuch, tym lepszy aktor. Iluzja, oszustwo, fantasmagoria. I to jest właśnie cudowne. I za to właśnie je kochamy, prawda? Być dobrze oszukanymi. To, czego nie jesteśmy w stanie zaakceptować na co dzień. E tam. Grunt to bujać w obłokach. Tak powiedział Roman Polański. I ja się z nim zgadzam.

Myślisz, że sprawdziłbyś się w roli aktora? Przyznam, że twój sposób śpiewania jest niezwykle obrazowy, że nie wspomnę o jego różnorodności. Po obejrzeniu teledysku do "Labiryntu Fauna", myślę, że marnujesz się tylko w roli muzyka.

I znów lejesz miód na moje serce, niedobry... Chciałbym, nie przeczę, to moje ciche marzenie, ale obawiam się, że przerosłoby mnie to natychmiast, że jestem na to za cienki. Telefon też jakoś nie dzwoni z propozycjami... Wiesz... to daje do myślenia. Nie chcę i nie lubię się pozbawiać złudzeń, ale pozostanę raczej takim pseudoaktorem muzycznym. No chyba, że ktoś ma jakąś propozycję? Tylko proszę... nie do kreskówki! Chociaż z drugiej strony...

Ważną zmianą na tej płycie wydaje się być również bardziej... radykalna praca perkusji. Czy twoim zdaniem osoba Daraya wniosła do ugruntowanej przecież muzyki Huntera coś nowego?

Jasne! Daray to Terminator perkusyjny. Trzeba tu zaznaczyć, że raczej nie pi**doli się w tańcu. I jest dzięki temu bardzo skuteczny. Ale także, na szczęście, otwarty na eksperymenty. Błędem byłoby nie wykorzystanie jego umiejętności. Piosenki i wstępny aranż bębnów był już co prawda faktem zanim się pojawił, ale wiele rzeczy zagrał po swojemu, urozmaicił, doaranżował i wyszło wszystko jak należy, czyli jest moc, zło i niedobro.

Produkcja "HellWood" nie pozostawia wątpliwości, że mamy tu do czynienia z wysoce profesjonalną robotą. Brzmienie jest idealnie wyważone, z właściwie wysuniętym wokalem, całość ciężka, a przy tym krystalicznie czysta. Sądzę, że są powody do zadowolenia?

No cóż... naprawdę się staraliśmy.

O ile pamiętam część produkcji miała się odbyć w Nowym Jorku. Tak się faktycznie stało?

Okazało się, że mastering w wykonaniu Jacka Miłaszewskiego załatwił sprawę całkowicie. Porównywaliśmy go z najnowszymi w tym czasie produkcjami światowymi, jak choćby Slipknot, Disturbed i kilkoma innymi i wszystko się zgadza. Nie było sensu ryzykować i czekać przestępując z nogi na nogę, jak sobie poradzą za oceanem z naszymi polskimi szrzczśźąężżńszczeniami. Dla nich to egzotyka. Nie zauważyliby z pewnością, a raczej nie potrafiliby właściwie ocenić, czy polskie szeleszczenia brzmią dobrze, czy nie są za głośno aby?

To byłaby loteria, mnóstwo poprawek, kupa czasu, pieniędzy, a dla samej otoczki, że coś zostało zrobione w New York nie było sensu się w to pakować. Ważniejszy jest dla nas efekt niż efekciarstwo. Jest super jak jest. W przypadku wersji angielskiej można wrócić do tematu, chociaż Jacek robi to tak dobrze, że niekoniecznie musi to być konieczne.

"HellWood" ukazał się w barwach nowego wydawcy. Jak oceniacie tę współpracę?

Współpraca jest mystic-zna. Tu też wszystko się zgadza. Troska o produkcję, okładkę, dosłownie o detale i w końcu wiara, zaufanie i wsparcie są tak duże, że stawia ich poza wszelką konkurencją. Widziałeś pewnie okładkę i to jak jest zrobiona. Tłoczenie, wypukłość drzewa i węża z drugiej strony.... aż się chce wziąć do ręki. Różnica między Mystic a Metal Mind to przepaść. Zresztą co tam Metal Mind. Miałem kontakt także z kilkoma tzw. majorsami, czyli przedstawicielami największych światowych firm fonograficznych w naszym kraju i to jak traktuje swoich artystów Mystic może być dla nich nauką.

To właśnie jest przyszłość i jeśli ktoś tego nie zrozumie to supremacja Mysic stanie się faktem. Właściwe - staje się faktem. I nie ukrywam - bardzo się z tego cieszę. Poza podejściem Basi i Michała, czyli głównodowodzącymi w firmie ujęła mnie dodatkowo aura, podejście i zaangażowanie Piotrka Miecznikowskiego i Marcina Pawlaka, czyli chłopaków z promocji. O Qrasie wspomniałem już. Te wspólne rozmowy dotyczące klimatu i image'u metalowców XIX wieku, nieśmiertelnej klasyki w osobach Oscar Wilde czy Gary Oldman... Chylę głowę przed Panią i Panami. Jesteście wszyscy zupełnie wyjątkowi i cóż... zrobiliśmy wspólnie kawał dobrej, światowej, nikomu niepotrzebnej roboty. Hunter - Liga Niezwykłych Dżentelmenów wielbi was za to po stokroć. I teraz proszę wszystkich czytelników o gromkie brawa. Jeśli oczywiście się zgadzacie. Jeśli nie będzie braw to znaczy, że jesteście niewdzięcznikami, ludźmi bez serca! I już dalej nie czytacie za karę.

Długo poczekamy na następcę "HellWood"?

Obawiam się, że nie. W końcu zostało nam drugie tyle piosenek. I to z tego samego okresu twórczego. Podopisuję tylko trochę lekkociężkich słów i możemy ciąć dalej. Przecież nie będziemy leżeć i błogo gapić się w sufit, jak to bywało zwykle przez ostatnie cztery lata. Aż w końcu ciemność wezwie nas przed oblicze swe i skarci? O nieee... Tszeażyć!

Dzięki za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: teksty | filmy | nowy album | metal | szczęście | klimat | piosenki | film | muzyka | NAD
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy