"Natalia, nie znasz się, nic nie mów"
W bardzo młodym wieku Natalia Lesz wyleciała do Stanów Zjednoczonych, by uczyć się w szkole średniej, a później na wydziale teatru muzycznego prestiżowej nowojorskiej uczelni. Wiedziała, że chce śpiewać, jednak jej pierwsze płyty demo nie znajdowały uznania. Kiedy na swojej drodze spotkała Grega Wellsa, wszystko się odmieniło. Kanadyjski producent, odpowiedzialny m.in. za sukcesy Pink czy Natashy Bedingfield, zachwycił się Natalią i postanowił umożliwić jej wydanie albumu. O historii niczym z "Kopciuszka" rozmawiała z Natalią Lesz Emilia Chmielińska.
Trema, radość, niepewność - jak się czujesz z okazji premiery twojego debiutanckiego albumu?
Natalia Lesz: Jestem głodna (śmiech).
Pomijając głód fizyczny... (śmiech)
Natalia Lesz: Czuję się super. Na pewno z okazji premiery mam zamiar zorganizować jakąś prywatkę.
A masz jakieś obawy związane z odbiorem tej płyty przez ludzi?
Natalia Lesz: Każda piosenka ma jakiś konkretny przekaz. Mam nadzieję, że pomimo języka angielskiego, moje utwory zostaną zrozumiane. Nie wiem, czy anglojęzyczna płyta jest jeszcze czymś trudnym dla polskich słuchaczy czy już nie.
Jaka muzycznie jest twoja płyta? Czy singel "Fall" dobrze odzwierciedla to, co się na niej dzieje?
Natalia Lesz: Wydaje mi się, że "Fall" dobrze przedstawia płytę. Dużo dzieje się tam w warstwie akustycznej, ale jest też sporo elementów elektronicznych. I taka też jest płyta. Inspirowały mnie takie zespoły jak Massive Attack, Portishead. Wychowałam się na triphopowej muzyce. Album jest popowy z elementami mniej popowymi. Jest bardzo dużo klawiszy, takich malutkich detali i smaczków.
Zapowiadałaś, że będziesz chciała szokować bezpośredniością i otwartością swoich tekstów.
Natalia Lesz: Nie zgadzam się z pewnymi stereotypami, z konwencją. Sztukę tworzy się po to, by budzić w ludziach jakieś emocje. A one pojawiają się wtedy, kiedy coś wychodzi poza konwencję. W moich tekstach jest bardzo dużo kobiecości, zmysłowości, trochę bólu.
Czy teledyski do twoich utworów będą to odzwierciedlały?
Natalia Lesz: Pierwszy teledysk był bardzo spokojny, to jest najspokojniejszy utwór na płycie i chyba najmniej kontrowersyjny. Drugi klip będzie już ostrzejszy, pokażę w nim swoją prawdziwą naturę.
Twoja droga do wydania albumu nie była łatwa...
Natalia Lesz: Jest nudno, jak jest łatwo. Nie było też tak, że miałam potwornie wyboistą drogę. Tak naprawdę dużo czasu spędziłam w najrozmaitszych szkołach.
Ale nagrałaś trzy dema, z których nic nie wyszło.
Natalia Lesz: Wyszły wartościowe doświadczenia. To były próby, szukanie własnego głosu, własnej drogi. Zaczynałam od r'n'b, przeszłam przez pop dance'owy, w końcu zatrzymałam się na tym, czym jest ta płyta. Nie byłabym w stanie stworzyć tego albumu, gdybym nie miała takich doświadczeń. Artysta powinien być równorzędnym partnerem do współpracy dla producenta, powinni nawzajem się inspirować.
Nawiązanie współpracy z Gregiem Wellsem było chyba dla ciebie przełomowym momentem.
Natalia Lesz: To prawda. Greg jest moim muzycznym guru. Jest niesamowicie utalentowanym facetem. Gra na wszystkich instrumentach, więc nie ma potrzeby zatrudniania muzyków sesyjnych. Bardzo chętnie będę z nim współpracowała po raz kolejny.
Jak wyglądała wasza współpraca?
Natalia Lesz: Wyglądało to tak, że przychodziłam z gotowym pomysłem tekstowym i nie do końca sprecyzowanym pomysłem muzycznym. Pamiętam pierwszą piosenkę, którą razem pisaliśmy. To był utwór pod tytułem "Woman". Przed sesją z Gregiem siedziałam w restauracji i pomyślałam sobie, że fajnie by było, gdyby w refrenie było tylko: "Jestem kobietą". Nic więcej. Poszłam do Grega i poprosiłam, żebyśmy napisali taką kobiecą piosenkę. On się od razu zapalił i jak to on, zaczął od wymyślania pojedynczych ścieżek. No i "Woman" trafiła na album.
Czyli nie było między wami tarć i upierania się przy swoich pomysłach?
Natalia Lesz: Nie było aż tak dobrze. Zdarzało mi się powiedzieć: "Greg, wiesz, ten dźwięk mi tu kompletnie nie pasuje", na co Greg odpowiadał: "Natalia, nie znasz się, nic nie mów" (śmiech). Ale zaufałam mu i bardzo się z tego teraz cieszę.
W twoim życiu przez długi czas ważny był balet. Postanowiłaś jednak śpiewać. Nie spełniałaś się w balecie?
Natalia Lesz: Spełniałam się do pewnego momentu. Chodziłam do szkoły baletowej przez osiem lat. To były dzień w dzień próby. Wystąpiłam w wielu przedstawieniach w Teatrze Wielkim. Doszłam do momentu, w którym poczułam, że czas na zmianę.
To była szkoła w Stanach Zjednoczonych. Dlaczego nagle zapragnęłaś wyjechać?
Natalia Lesz: To był czas na to, żeby się usamodzielnić, a wyjazd do Stanów wydawał mi się przy okazji bardzo atrakcyjny. Wzięłam jedną torbę, nie miałam nawet zarezerwowanego hotelu. Znalazłam się nagle w środku Manhattanu. Szukałam studenckich hosteli, lokali. Miałam tam skończyć tylko szkołę średnią, ale zostałam na dłużej. Dostałam się na wymarzoną uczelnię.
Co dała ci Ameryka?
Natalia Lesz: Ameryka dała mi na pewno wykształcenie, to poczucie samodzielności i możliwość współpracy z fantastycznymi ludźmi. Nie stałam się jednak bardziej amerykańska. Przeszkadza mi to, że ludzie wyjeżdżają na dwa, trzy lata i nagle zapominają języka polskiego. Dla mnie to jest dziwne, żeby nie powiedzieć śmieszne.
Żeby zarobić na życie po skończeniu szkoły zostałaś wykładowcą. To była szkoła życia?
Natalia Lesz: Jak najbardziej. To było zresztą stosunkowo niedawno. Udzielałam często lekcji ludziom dużo starszym od siebie, co jest dla mnie zabawne. Jeszcze przez jakiś czas będę się tym zajmować podczas moich pobytów w Nowym Jorku. Najfajniejsze jest, kiedy dostaję sms-y, że lekcja była świetna i że ten ktoś nie może się doczekać następnej. Na zajęciach rozdaję monologi czy teksty piosenek, razem to ćwiczymy, sama utrwalam sobie też pewne rzeczy.
Dziękuję ci za rozmowę.