Reklama

"Na płycie powinno się coś dziać"

- Lubimy eksperymenty. Muzyka powinna być różnorodna na płycie i powinno się coś dziać - mówi Bartłomiej Zaborowski, wokalista gitarowego zespołu The Poise Rite.

Obok Zaborowskiego pochodzącą z Rzeszowa, a od 2003 roku przebywającą w Wielkiej Brytanii, formację tworzą Olegs Samsonovs i Krystian Kwolek. Z liderem The Poise Rite w Krakowie rozmawiała Agnieszka Łopatowska.

Zespół The Poise Rite dopiero wschodzi na polskiej scenie muzycznej, a świetnie radzi sobie na scenie brytyjskiej. Czy wy nie jesteście rozgoryczeni taką sytuacją?

Nie, w zupełności nie. To nie do końca jest tak. Znaczy: wszyscy uważają, że sobie dobrze radzimy na scenie brytyjskiej, że zrobiliśmy różne rzeczy, które zaowocowały różnymi sukcesami. W zupełności nie jestem rozgoryczony sytuacją w Polsce, w której jesteśmy mniej rozpoznawalni.

Reklama

Po wydaniu płyty "Passagalia" zrobiliśmy sobie trochę przerwy, pracowaliśmy nad nowym materiałem, więc trochę zniknęliśmy. Teraz dopiero zaczynamy wracać. Zawsze tak jest, że nazwa zespołu troszeczkę przygasa, a z drugiej strony zawsze byliśmy zespołem alternatywnym, z undergroundu. Nigdy nie byliśmy mainstreamowym zespołem, więc nie ma nas tak często w mediach i ludzie nie znają do końca jego nazwę.

Jesteś w stanie porównać polski i brytyjski rynek muzyczny? Czy one się jakoś specjalnie od siebie różnią?

Różnią się. Polski rynek ma tę skłonność, że goni zachodnie rynki, ale jest jeszcze duża przepaść. Rynek zachodni to jest biznes, rządzi się swoimi prawami. Wszystkie gałęzie, które tworzą rynek muzyczny łączą się, zazębiają. Są managementy, agenci, jest prasa muzyczna.

W Polsce mamy może dwa tytuły, które piszą o muzyce trochę więcej, a tam jest tych tytułów cała półka. Choć wydaje się, że to szczegół, to jest dużo. Ale wydaje się, że Polska idzie do przodu. Bardzo podoba mi się sytuacja z internetem. Powstaje dużo stron muzycznych, dużo też się pisze o tej muzyce. Coraz więcej jest jej też w telewizjach. Jest ona oczywiście różna, jest tam dużo mainstreamu, popu.

W Polsce żyje się głównie z koncertów, sprzedaż płyt jest minimalną częścią dochodów artysty. Czy w Wielkiej Brytanii jest tak samo?

Ogólnie wydaje mi się, że na całym świecie sprzedaż płyt spadła i te zespoły, które dają dużo koncertów żyją z koncertów, ze sprzedaży koszulek, gadżetów. Myślę, że płyta jest tylko dopełnieniem w promocji, w kreowaniu wizerunku i kolejnym etapem, który ten zespół przekracza.

Wy właśnie na tym etapie jesteście - przygotowujecie materiał na nową płytę, która ukaże się we wrześniu.

Z tym wrześniem to ktoś wyskoczył przed szereg, bo my mamy miliony pomysłów i to nas tak opóźnia, że pracujemy nad nią już prawie dwa lata. Ciągle nam się pojawiają nowe, więc ich realizacja trwa. Mamy dużo ekstremalnych pomysłów, o których nie powinienem mówić jeszcze. Jeżeli one wyjdą, to będą bardzo fajne, bardzo spektakularne, bardzo nowe na polskim rynku, co wydaje mi się, będzie bardzo znaczące.

Możemy już słuchać waszego nowego singla "Głową do góry", z nietypowym gościem. Skąd pomysł i czy łatwo dał się namówić?

"Głową do góry" to singel z gościem - Olą Kwaśniewską. Olą Kwaśniewską z Londynu, nie z Warszawy. Olę poznaliśmy w Londynie, dokąd przeniosła się z Belgii. Tam zaczęła pracować, zaczęła śpiewać, miała zespół zawodowych muzyków z Belgii, często z nimi występuje w Londynie. Poznaliśmy się gdzieś na jakimś koncercie, ktoś nam dał płytę, później był kontakt większy, szerszy, głębszy i powstał pomysł, że fajnie byłoby, żeby zaśpiewała z nami. Taka konfrontacja trochę inna, bo ona ma cieniutki głos, bardzo jazzujący. Z naszą muzyką to mogło ciekawie wyjść i wydaje mi się, że fajnie wyszło.

Jest ciekawym dopełnieniem.

Lubimy eksperymenty. Niektórym się to nie podoba, my to lubimy robić. Uważam, że muzyka powinna być różnorodna na płycie i powinno się coś dziać, a nie kiedy wszystkie 10 numerów pod rząd jest w tej samej tematyce.

Myślę, że nazwisko Oli będzie dobrym zabiegiem marketingowym - jak się z tego wybronicie?

Nie muszę się bronić, niech się muzyka broni. Tylko fora internetowe walczą z tym, że to Aleksandra Kwaśniewska i sobie tam psioczą za przeproszeniem. Myślę, że numer się sam obroni i już się broni, bo jak patrzę na frekwencję odsłuchań tej piosenki np. na Myspace, to jesteśmy bardzo zaskoczeni i wiem, że ludzie tego naprawdę słuchają. Wiem, że grają to rozgłośnie studenckie, większe lokalne. Może ze względu na tekst, gdzie jest parę słów troszeczkę innych (o platynowych dziwkach - red.), nie grają tego ogólnopolskie stacje. Mieliśmy taki pomysł. Zrealizowaliśmy go jak chcieliśmy i tak zawsze robimy.

Od 6 lat "stacjonujecie" w Wielkiej Brytanii. Myślisz, że gdybyście odnieśli sukces, gdyby ta płyta odniosła sukces, wracalibyście do kraju?

Cały czas egzystujemy na zasadzie: trochę tu, trochę tam. Teraz jest pomysł taki, że nagrywamy płytę po polsku, ale ten sam materiał będziemy robić po angielsku - do Anglii, na Zachód. Zatem cały czas skupiamy się na tym, żeby działać na obu frontach.

Jakie są wasze muzyczne korzenie? Na kogo się powołujecie w kształtowaniu swojego stylu?

Wszystko się zaczęło 12 lat temu, na studiach. To był okres buntu - tak to nazwijmy. Ale zawsze byłem dosyć zainspirowany angielską sceną muzyczną, ale tą mniej znaną, niekomercyjną, tzw. zimną falą brytyjską z lat 70. i 80., zespołami Joy Division, Bauhaus... To były nasze inspiracje i myślę, że je słychać. Nawet jak robimy nowe numery, po 10 latach, ludzie mówią nam, że słyszą w nich echa zimnofalowych rzeczy.

Co poradziłbyś ludziom, którzy chcą się wybrać do Wielkiej Brytanii i posłuchać dobrej muzyki - gdzie powinni iść w pierwszej kolejności?

Jest mnóstwo klubów muzycznych, w Londynie i każdym mieście, gdzie są ogromne trasy koncertowe. Ale najlepszym strzałem na wyjazd, najszybszym, żeby ogarnąć jak najwięcej jest po prostu wyjazd na festiwal jak Reading Festival, Leeds Festival czy Glastonbury Festival, gdzie jest wszystko, każdy rodzaj muzyki: od sceny dj-skiej, rock&rollowej, jazz, dance...

Dwa lata temu w Glastonbury można było zobaczyć też The Poise Rite. Jak było?

To było fenomenalne przeżycie. Nie powiem, że nie stresujące. Było naprawdę nieźle. Było mnóstwo błota, ale to jest ogromne przeżycie. Tego się nie da tak opowiedzieć na szybko. Mieliśmy problemy techniczne na scenie, nie z naszej winy, cały koncert się trochę pogruchotał, ale wyszliśmy z tego obronną ręką. Ale to i tak przeogromne przeżycie. Tam trzeba być, żeby wiedzieć o czym się mówi. Jest duża specyfika tego festiwalu i ludzi tam przyjeżdżających, zespołów tam grających, organizacji tego wszystkiego. To jest po prostu wielkie święto w Anglii.

Jeździliście też na Off Festival w Mysłowicach. Czy w tym roku was tam zobaczymy - prywatnie albo "służbowo"?

"Służbowo" na pewno nie. "Służbowo" odpuściliśmy w tym roku festiwale. Skupimy się na tym w przyszłym roku, po wydaniu płyty. W tamtym roku byliśmy na Offie, faktycznie było bardzo fajnie. Polecam wszystkim tę imprezę, jest naprawdę zawodowa.

Od strony muzyka muszę przyznać, że jest bardzo fajnie zorganizowana. Organizuje ją muzyk, więc rozumie wszelkie potrzeby innych muzyków, bo Artur sam to już na własnej skórze przeżył. Jest to bardzo dobre miejsce i bardzo odznacza się już na festiwalowej mapie Europy.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: eksperymenty | festiwal | muzyka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama