Reklama

"Muzyka jest jedna"

Bob One to jeden z niekwestionowanych liderów polskiej sceny reggae/dancehall. Pod koniec 2008 roku ukazał się jego debiutancki album "Jeden". Płyta ta pokazała, że jest to artysta nie tylko dancehallowy.

Umiejętne czerpanie z różnych gatunków muzycznych oraz ich przeplatanie pozwoliło mu zdobyć uznanie fanów i przychylne recenzje krytyków. Występ w Poznaniu, podczas którego Bob One promował swój album, był okazją do rozmowy na temat jego dotychczasowej twórczości i związanych z nią oczekiwań. Rozmowę przeprowadził Marcin Danielewski.

Skupmy się na początkach twojej kariery muzycznej. Z polską sceną reggae/dancehall jesteś związany od 2001 roku, kiedy założyłeś soundsystem Rainbow Hi-Fi. Co wówczas cię skłoniło, żeby spróbować sił właśnie w tym gatunku muzycznym?

Reklama

W 2001 roku zacząłem ze swoją muzyką wychodzić bardziej do ludzi. Natomiast ja zajmuje się nią od kiedy pamiętam. Nigdy nie uczyłem się gry na żadnym instrumencie i nie chodziłem do szkoły muzycznej, ale już od dziecka interesowałem się muzyką.

Potem gdy miałem 15 lat, koniec szkoły podstawowej i początek liceum, "zajarałem" się bardzo hiphopem. Wtedy właśnie zacząłem robić jakieś amatorskie nagrania. Potem poznałem reggae i to był dla mnie ważny moment. W sensie takim, że wciągnęła mnie sfera duchowa tej muzyki.

Ja wpierw zacząłem słuchać polskiego reggae, głównie Izraela. Pierwszym numerem tego zespołu, który wywarł na mnie takie niesamowite wrażenie był "Wolny naród". Następnie zacząłem drążyć reggae i dotarłem do ważnego momentu. Okazało się, że elementy które wynoszę z hip hopu są także w reggae, i że z tej muzyki się one wywodzą.

Tym sposobem zainteresowałem się didżejami jamajskimi i sam też zacząłem grać imprezy. Na początku byłem selektorem czyli puszczałem muzykę, a z czasem zacząłem coraz bardziej aktywnie udzielać się na mikrofonie. Potem Jahdas dołączył do Rainbow Hi-Fi, soundsystemu który wtedy założyłem, a który zresztą do dzisiaj funkcjonuje i radzi sobie świetnie, z tym że już beze mnie. On wtedy zajął się płytami, a ja stwierdziłem, iż jest w tym lepszy ode mnie, wobec czego zabrałem się za nawijkę. Tym bardziej że doskonale się w tym czułem. Tyle mogę powiedzieć jeśli chodzi o początki, dalej już wszystko rozwijało się samoistnie.

Od 2003 roku zacząłeś współpracować z soundsystemem Rub Pulse. Tak naprawdę to ta decyzja pozwoliła wypłynąć tobie na szerokie wody i zaprezentować się szerszemu gronu publiczności, taka panuje opinia wśród fanów twojej muzyki. Czy zgadzasz się z nią?

Ja zawsze o tym mówię i będę to podkreślał, że nie byłbym w tym miejscu gdzie jestem, gdyby nie Adrian [Adrian Jędryka, jeden z założycieli Rub Pulse - przy. red.], który zaprosił mnie do współpracy.

Ja wtedy bardzo się tym "zajarałem" z dwóch powodów. Po pierwsze śpiewałem tam razem z Arkiem "Da Bassem" i to był pierwszy taki moment, kiedy zaczęliśmy śpiewać z rozbijaniem "kawałków" na głosy i partie wokalne. Po drugie z Rub Pulsem miałem spore możliwości, bo miał on już swoją uznaną pozycję, kiedy ja zacząłem z nimi współpracować. Wszystko też bardzo fajnie się rozwinęło, bo graliśmy dużo imprez, na które przychodziła publika.

Braliśmy też udział w Sound Clash'u. Między innymi tutaj w Poznaniu. Na pewno więc był to pewien moment przełomowy. Tym bardziej, że Adrian jest takim człowiekiem bardzo operatywnym, który bardzo mi pomógł czuwając nad wszystkim od strony organizacyjnej. Wydał moją siódemkę, w której nagraniu uczestniczył Tippa Irie.

Cały czas z Adrianem współpracujemy, chociaż jako Rub Pulse nie gramy teraz zbyt wiele. Każdy z nas trochę skupił się na swoich sprawach. Ja głównie nagrywam i gram solowe koncerty, a chłopaki zajmują się swoimi sprawami codziennymi. Cały czas jednak istniejemy, jako Rub Pulse. Adrian gra też imprezy regga'owe w Częstochowie i jako Rub Pulse Movement zaprasza regularnie artystów z Polski i nie tylko. Organizuje także doroczny Sound Clash selektorów, który w tym roku odbędzie się już za chwilę, bo 18 kwietnia.

Jak wspominasz rok 2004 i moment, kiedy dowiedziałeś się, że będziesz wspierał polską trasę gwiazdy europejskiego reggae, Gentlemana?

Słowo trasa to duże słowo, bo odbyły się dwa koncerty. Nie czułem żeby to był dla nas jakiś wielki przełom. Fajnie że mogliśmy z Rub Pulsem wystąpić. Natomiast nie uważam tego za jakiś przełom. Były to pozytywne imprezy z fajną energią i tyle.

Pozwolę sobie jeszcze podrążyć rozpoczęty temat. Nie miałeś wówczas obaw czy podołasz temu zadaniu? W końcu wtedy nie byłeś jeszcze znanym artystą i wiele osób zastanawiało się, kto to taki ten Bob One.

Wtedy miałem pięć lat mniej (śmiech). Teraz zaczynam się zastanawiać i myślę więcej nad swoją muzyką. Natomiast w tamtych czasach działałem na zasadzie, to co robię mi się podoba, a skoro tak, to pokaże te rzeczy innym. Wychodziłem ze swoją muzyką do ludzi. Nie miałem żadnych kompleksów podczas tych występów.

Zawsze robiąc swoją muzykę zdawałem sobie sprawę, że ta moja wersja dancehallu i reggae jest bardzo świeża. W reggae pojawia się dużo takich oklepanych tematów, gdzie pojawia się Jah, Babilon itd. Nie mogę powiedzieć żebym nigdy nie otarł się o taką typowo reggae'ową tematykę, bo też czasami to robię.

Ja jednak wyrosłem z hip hopu, gdzie teksty są zawsze o czymś, a dodatkowo mam taką wewnętrzną przekorę, że chcę o pewnych rzeczach mówić silnie i dobitnie. Dlatego wtedy kilka lat temu moja muzyka była bardzo oryginalna, bo śpiewałem takie teksty, których się nie pisało. Do tej pory jest to wyznacznikiem tego, co tworzę. Nie miałem więc wtedy obaw, a raczej cieszyłem się, że będę mógł zaprezentować się szerszemu gronu publiczności.

Jak doszło do współpracy z zespołem Wszystkie Wschody Słońca, formacją której muzyka jest określana "reggae epoki techno"?

Swego czasu dużo współpracowałem z Kadubrą. Nagrywaliśmy single, które wychodziły dla "Siódemek", zaczęliśmy też pracować nad albumem Kadubry, który niestety się nie ukazał. W końcu Wszystkie Wschody Słońca usłyszały moją muzykę. Ćwirek z WWS zrobił remiks mojego utworu "Salam", który bardzo mi się spodobał.

Wtedy też okazało się, że nadajemy na bardzo wspólnych muzycznych falach , bo ja tak naprawdę nie ograniczam się tylko do tego co gram. Słucham bardzo wielu rzeczy. Ja znałem Wszystkie Wschody Słońca z czasów dużo wcześniejszych, kiedy sam jeszcze nie byłem jeszcze częścią tej sceny. W sumie nawet nie pamiętam momentu, kiedy zaczęliśmy współpracować. To wyszło bardzo naturalnie i okazało się, że w tym wszystkim jest chemia.

Dobrze się czujemy na scenie, a dla mnie jest to też oddech od tego, co robię solowo. Oczywiście, występując ze Wszystkimi Wschodami Słońca cały czas uprawiam ten sam styl, bo śpiewam w sposób dancehallowy. Cała jednak muzyka determinuje nieco inne aranżacje.

Ważne jest to że świetnie się rozumiemy muzycznie. Dodatkowo okazało się, że w tym wszystkim bierze udział także Jarex. Ja uwielbiam go i współpracowaliśmy jako Bakshish Soundsystem, graliśmy wiele razy i przyjaźnimy się. Dlatego dla mnie był to idealny układ muzyczny i personalny, żeby robić wspólne rzeczy.

Bob One jako solista to artysta sceny dancehallowej, raggaowej czy może hip-hopowej?

Nie zastanawiam się nad podziałem gatunkowym. Ja robię swoją muzykę, na moje koncerty przychodzą ludzie słuchający i reggae, i hip hopu. Na pewno personalnie czuje się związany z polską sceną dancehall, bo znam się z tymi ludźmi i wspólnie ją tworzyliśmy. Natomiast to, jak jestem odbierany i jakiego rodzaju fani pojawiają się na moich koncertach, nie ma większego znaczenia. Muzyka jest jedna.

Dancehall to muzyka rodem z Jamajki o korzeniach sięgających jeszcze lat 60. XX wieku. Czy czerpiesz wzorce z tamtejszej sceny muzycznej związanej z tym gatunkiem?

Tak! Tylko od razu mówię, że chodzi tutaj o stronę muzyczną. Fascynuje się sposobem śpiewania Jamajczyków, podziałami rytmicznymi. Dla mnie, jeśli chodzi o scenę jamajską zawsze absolutnym numerem jeden i człowiekiem, na którym się trochę muzycznie wzoruję będzie Sizzla Kalonji.

Jeśli miałbym wymienić tylko jedną konkretną osobę, bez której nie byłoby dzisiaj mojego stylu, to z pewnością powiedziałbym Sizzla. Aczkolwiek nigdy też nie zacząłbym robić tej muzyki, gdyby nie na przykład Shabba Ranks czy Buju Banton.

Jest też wielu ludzi, którzy mnie inspirują, mimo że dopiero od jakiegoś czasu szturmują jamajskie listy przebojów, jak dajmy na to Mavado. Ja słucham dużo muzyki z Jamajki i ona cały czas mnie w pewien sposób inspiruje. Choć muszę też dodać, że dużo bardziej inspirujące są dla mnie brytyjskie mutacje tej muzyki i nowe brzmienia, które na Wyspach wymieszały się z wibracjami jamajskimi.

W listopadzie 2008 roku ukazał się twój debiutancki album "Jeden". Czy jesteś z niego zadowolony?

Tak! Powiem ci, że najfajniejsze w tym wszystkim jest to, iż jedyna krytyka, która powtarza się, jest związana z wykorzystaniem auto-tune'a. Ludzie nie krytykują tej płyty za inne rzeczy. Nikt nie mówi, że "Jeden" to płyta słaba, kiepska muzycznie czy nieciekawa tekstowo. Natomiast jest zwarta grupa ludzi, których auto-tune razi, co ja rozumiem, bo każdy ma swój gust.

Bardzo mnie wiec cieszy fakt, że jedyna szerzej powtarzająca się krytyka związana z tym albumem, dotyczy tylko tego jednego elementu. Ja jestem z płyty "Jeden" zadowolony. Oczywiście, w tym momencie nagrałbym ją inaczej, bo zaczynam powoli myśleć o kolejnym albumie, który z pewnością będzie odmienny od poprzedniego, ale każda płyta jest zapisem pewnego czasu.

"Jeden" zacząłem nagrywać na początku zeszłego roku, skończyłem w okolicach późnego lata i to jest zapis pewnego czasu, tego o czym myślałem, co czułem, co robiłem. Jestem z tego albumu zadowolony zwłaszcza pod względem brzmieniowym, bo chłopaki z JuniorBwoy [Mothashipp i Jahcob Junior z Vavamuffin, produkcja płyty - przyp. red.] zrobili kawał świetnej roboty.

Cieszy mnie także bardzo dobry mastering tego "krążka", za który odpowiadał Jacek Gawłowski. Ten album po pierwsze świetnie brzmi, po drugie jest dla mnie bardzo osobisty, a po trzecie podoba mi się muzyka na niej zawarta. Wcześniej nie zawsze do końca byłem zadowolony ze swoich nagrań.

Tak teraz chłopakom z JuniorBwoy dzięki swojemu doświadczeniu, udało się doprowadzić do tego, że na płycie zawarto tą energię, jaką uzyskuję podczas występów na żywo. Wcześniej wielu ludzi stawiało mi zarzut, iż to się nie udaje. Natomiast na albumie "Jeden" ta energia jest i ją słychać.

Trochę długo sympatycy Bob One'a musieli czekać na solowy album. Dlaczego tak się stało, że dopiero w ósmym roku twojej działalności doczekaliśmy się tej płyty?

Z kilku powodów. Głównie chodziło o to, że jestem trochę leniwym człowiekiem. Ja robiłem w domu muzykę, jeździłem na koncerty, grałem, a ludziom się to podobało, ale nigdy nie zabiegałem o wydawców. Nie chodziłem od wydawnictwa do wydawnictwa, nie wysyłałem demówek. Zwyczajnie nie robiłem tych rzeczy.

W zasadzie czekałem na konkretną i sensowną propozycję, która zadowoli mnie pod względem finansowym, kosztów produkcji itd. Po prostu miałem wymagania odnośnie brzmienia tej płyty, a to kosztuje.

Wobec czego czekałem, aż w końcu pojawił się Hirek Wrona. Chociaż już wcześniej się kontaktowaliśmy, kiedy on jeszcze nie miał własnej wytwórni. W końcu zadzwonił do mnie mówiąc, że otwiera własną wytwórnię i czy nie szukam wydawcy. On dał mi takie warunki, iż mam to co chcę pod względem artystycznym. Jestem "panem materiału", mogę nagrywać to co lubię. Nie ma tak, żeby wydawca decydował o tym jaka ma być tematyka utworów czy ich układ.

Hirek od początku za mną stał i był bardzo zadowolony z tego, co wychodziło w miarę nagrywania. Dla mnie był to wygodny układ, w sensie takim, że nie musiałem się o nic przejmować finansowo. Ja tak naprawdę nie dołożyłem złotówki do produkcji płyty. Miałem fajne studio, dobrych producentów, porządny mastering, czyli sytuacja dla mnie jako artysty była w pełni komfortowa.

Mówi się o tobie jako o "wizytówce" polskiej sceny danchall. Zgadzasz się takimi opiniami na swój temat?

Nie!

Czyżby wrodzona skromność?

Nie czuje się wizytówkę polskiej sceny dancehall. Ja jestem raczej odrębnym i charakterystycznym wykonawcą na tej scenie, mimo że przyjaźnię się z wszystkimi chłopakami i robimy razem niektóre numery.

Fajnie jeśli tak się o mnie mówi i jest to dla mnie miłe. Aczkolwiek wydaje mi się, że jest to bardziej takie powiedzenie dziennikarskie niż rzeczywiste. Ludzie po prostu potrzebują takich nazw, zwrotów, żeby pewne sprawy sobie przybliżyć. Używają takich określeń, że ten artysta to twarz polskiego reggae, a inny to legenda polskiego rocka. Ja akurat nie potrzebuję takich etykietek.

Ostatnio fani twojego głosu mieli okazję usłyszeć ciebie na albumie "Fandango Gang". Jak to do tego doszło, że wziąłeś udział w tym projekcie muzycznym?

Miłosz [Miuosh, jeden z twórców albumu, przyp. red.] mieszka tak naprawdę kilkaset metrów od mojego domu i tam też prowadzi studio. My przyjaźnimy się, działamy razem, widzimy się prawie codziennie i robimy wspólnie muzykę, więc wszystko wyniknęło dość naturalnie. Ja też teraz produkuję całą płytę Basa Tajpana.

Kiedy okazało się, że chłopaki będą nagrywać ze sobą płytę, to starałem się pomagać na ile to tylko było możliwe. Dużo chórków zaśpiewałem na tym albumie. W zasadzie od początku do końca byłem przy tym projekcie i myślę że to jest taki dobry początek naszej współpracy.

Dzięki za rozmowę.

(Listy do redakcji)

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: one | układ | Artysta | Phoenix Suns | koncerty | muzyka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy