"Moja miłość kręci się wokół mężczyzn"
Katarzyna Groniec to obdarzona charakterystycznym głosem wokalistka, którą mieliśmy okazję poznać dzięki roli w musicalu "Metro". W 1997 roku zdobyła pierwsze miejsce na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. W 2000 r., po latach współpracy ze Studiem "Buffo", zdecydowała się nagrać swój pierwszy solowy album. Z tej okazji o mężczyznach i sukcesach, z artystką rozmawiał Konrad Sikora
Swoją karierę rozpoczynałaś śpiewając repertuar jazzowy. Czy wtedy przypuszczałaś, ze twoja kariera tak się potoczy?
Śpiewaliśmy standardy jazzowe i wydawało nam się, że to jest to, co chcemy robić. Wtedy nie zastanawiałam się nad robieniem kariery.
Co w twoim życiu zmieniło dostanie się do „Metra”?
To był początek poważnego i profesjonalnego traktowania przeze mnie występów. Była to dla mnie nauka zachowania na scenie i szkoła samodyscypliny, skupienia i wszystkiego, co się z tym wiąże. Miałam wtedy 18 lat. Taki sukces bywa bardzo demoralizujący. Trzeba być naprawdę mądrym człowiekiem, aby nie dać się zwariować. Nie ukrywam, że przez moment myślałam o sobie bardzo dobrze. To wszystko zweryfikowało życie i bardzo szybko znalazłam swoje miejsce i swoja drogę.
Kolejnym twoim sukcesem było zwycięstwo podczas Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu 1997 roku.
To zabrzmi może kretyńsko, ale ja tam w ogóle nie chciałam jechać. Nie przepadam za wyścigami i rywalizacją. Ale tak się stało, że w końcu pojechałam. Kiedy podjęłam tę decyzję, obiecałam sobie, że wygram, no i jakoś się udało. Myliłby się ten, kto myśli, że po wygranej we Wrocławiu otworzyły się przede mną wszystkie drzwi. Nie, ale coś drgnęło i małymi kroczkami mogłam ruszyć do przodu.
A jak dużym wyzwaniem jest dla ciebie śpiewnie w spektaklu „Trzy razy Piaf” w reżyserii Artura Barcisia?
To bardzo trudny materiał wymagający ogromnego skupienia. Kostium i peruka powodują, że chcąc nie chcąc trzeba próbować zagrać Piaf z tamtego okresu i tym samym zmierzyć się z legendą. Byłabym z góry na straconej pozycji, gdybym nie pozostawiła sporo miejsca dla siebie.
Jak w ogóle trafiłaś do tego spektaklu?
Zadzwoniono do mnie z teatru „Ateneum„ z taką propozycją. Nie ukrywam, że bardzo mnie ucieszyła i zgodziłam się bez namysłu.
Na rynku ukazała się właśnie twoja płyta „Mężczyźni”. Jak praca z Grzegorzem Ciechowskim różniła się od pracy z Januszem Józefowiczem?
Każdy z nich pracuje w inny sposób. Praca z Januszem to codzienne próby i wykonywanie poleceń reżysera. W jego rękach jestem tworzywem. Moja wolność jest wpisana w temat i estetykę spektaklu. Z Grzegorzem praca polegała głównie na rozmowie na temat: jak płyta ma wyglądać, jak ją sobie wyobrażam, jaki rodzaj muzyki jest mi miły, o czym mają być teksty. To były godziny rozmów i słuchania różnych gatunków muzyki.
Płyta powstawała bardzo długo, dlaczego?
Długo trwało znalezienie odpowiednich piosenek. Ich selekcja była ostra. Kiedy wreszcie się znalazły praca ruszyła z kopyta.
W jakim repertuarze czujesz się lepiej, tym, który można usłyszeć na twej płycie czy tym, który śpiewasz w „Buffo”?
Te piosenki mają wspólną płaszczyznę – teksty. Jeśli nie posłuchasz tekstu, tracą swoją moc.
Nie zdecydowałaś się na ta płytę napisać żadnego tekstu sama. Dlaczego?
Mam ich całą masę w szufladzie, ale po pierwsze są tak osobiste, że nie mogłabym odpowiednio się do nich zdystansować, a po drugie są osoby, które robią to lepiej.
W jednej z piosenek pojawia się głos Olafa Lubaszenki. Jak to się stało?
Poprosiłam go, aby powiedział parę słów. W kontekście tej piosenki jest to bardzo żartobliwe, to był taki żarcik.
Czy to w jakiś sposób wpłynęło na tytuł płyty?
Nie. Zastanawiając się nad tytułem tego albumu miałam świadomość, ze jest to kolejna płyta o miłości, dlatego określenie jej jakimś miłosnym tytułem zdawało mi się wtórne. Jako, że moja miłość nadal, mimo wszystko kręci się wokół mężczyzn to wydawało mi się naturalne nadanie tej płycie takiego tytułu.
Który utwór na tej płycie wydaje ci się najbliższy i dlaczego?
Nie ma jednego, który najlepiej mi odpowiada. Wszystkie one są bardzo różne, utrzymane w różnych stylach. Każda z nich ma w sobie coś specjalnego.
Jak doszło do tego, ze zdecydowałaś się nagrać „Godzinę miłowania” Marka Grechuty?
Wychowywałam się na Grechucie. Znam praktycznie wszystkie jego piosenki. Grzegorz mnie zaskoczył, bo to on zaproponował „ Godzinę miłowania „ i okazało się, ze tej piosenki nie załam. To jest wyjątkowo urokliwa piosenka.
Na płycie pojawia się także utwór „Przyznaję się do winy” - motyw znany wszystkim fanom Obywatela G.C..
Tak, to ja nalegałam, aby Grzegorz pozwolił mi to zaśpiewać. Bardzo mi się ten utwór podoba. Ten tekst zrobił na mnie ogromne wrażenie. Każdy chyba szukał nowej miłości i odchodził od niej. Grzegorz się na to zgodził, przypuszczam, że z ciekawości jak zabrzmi ten utwór w wersji kobiecej.
Czy wiążesz jakieś nadzieje z powstaniem polskich odmian MTV i VIVA?
Oglądam obydwie te stacje i musze przyznać, ze strasznie się nudzę. Bardzo mało jest piosenek zapadających w pamięć.Za dużo ciał, za mało osobowości. Jesteśmy zalewani dużą ilością modnej sezonowej muzyki.
Co myślisz o Internecie?
To jest świetna rzecz, choć nie jestem wielka internautką. Dopiero od niedawna mam do niego stały dostęp. Mam nadzieję, że wkrótce bardziej się w to wszystko zagłębię. Biorąc po uwagę fakt, ze używa go tak wielu ludzi jest to dobry sposób na promowanie muzyki. Wiem, ze istnieje cos takiego jak mp3, ale bardziej obawiam się regularnego piractwa. Mam nadzieję, ze nie uda się mi go doświadczyć na własnej skórze. Jest to zmora artystów i okradanie ich z ich pracy.
Dziękuje za rozmowę.