Reklama

"Kolory farb na palecie"

- Tworzenie albumu "Uninvited Dreams" nie było dla nas koszmarem - podkreśla Łukasz Lisiak, wokalista i basista rockowej grupy Osada Vida. Wydana w połowie listopada 2009 roku nowa płyta kwartetu z Piekar Śląskich opowiada o snach, które chcemy jak najszybciej zapomnieć.

Frontman Osady w rozmowie z Michałem Boroniem opowiedział o stylistycznym rozbuchaniu zespołu (m.in. prog rock, metal, jazz/fusion, elektronika, a nawet funky), sennych koszmarach, hiszpańskim diable i kondycji rynku muzycznego w Polsce.

Skoro płyta jest już na rynku, to chyba w końcu się wyspaliście? (śmiech)

No co Ty? Teraz dopiero zaczęły się koszmary! (śmiech). A bardziej serio - cieszymy się, że wreszcie nasza nowa płyta ma możliwość rozpłynięcia się po odtwarzaczach w Polsce i na świecie. Włożyliśmy w nią mnóstwo serca, pracy, zaangażowania i mamy nadzieję, że to zaprocentuje, że będzie odczuwalne dla słuchaczy. Na pewno tworzenie albumu "Uninvited Dreams" nie było dla nas koszmarem (śmiech). Jesteśmy z niego bardzo zadowoleni.

Reklama

Jakie zatem męczą was koszmary senne? Czy ten materiał powstawał podczas bezsennych nocy? Zastanawiam się, na ile ten materiał jest oparty na waszych osobistych doświadczeniach?

Musimy tu mocno rozgraniczyć jednak sposób powstawania muzyki i powstawania tekstów. Teksty z reguły tworzy Adam Podzimski, nasz perkusista. Tym razem także on był pomysłodawcą całego konceptu, opartego na wątku niechcianych snów. Muzykę tworzyliśmy już w momencie, kiedy znaliśmy ogólną tematykę płyty, co pozwalało nam skupić się na konkretnych klimatach muzycznych, które nas interesowały, a które powstawały podczas naszych improwizacji.

Wszystkie nasze próby nagrywaliśmy, co dawało nam możliwość wyłapywania z tych improwizacji tych motywów, które w naszym odczuciu miały potencjał, aby stać się piosenką. Oczywiście podczas tych zabaw dźwiękowych każdy z nas przemycał motywy, które gdzieś tam zapisał wcześniej, być może także podczas bezsennych nocy (śmiech).

Jeśli jednak chodzi o teksty, to raczej nie doszukiwałbym się w nich naszych osobistych doświadczeń. Po pierwsze dlatego, że człowiek ma taką naturę, że wypiera ze swojej świadomości to, co nieprzyjemne. A po drugie i tak nigdy nie przyznalibyśmy się do tego, że coś nas w nocy przestraszyło - jesteśmy prog - macho - rockerami (śmiech).

Nie zwalniacie tempa, niemal rok w rok pojawia się nowy materiał Osady, ponownie to jest koncept-album, ponownie mocno rozbuchany... Łatwo to wszystko tak ogarnąć?

Szczerze mówiąc, z jednej strony jest to bardzo trudne do ogarnięcia, bo każdy z nas, oprócz grania w Osadzie, ma regularne zajęcia, zabezpieczające byt - takie czasy... Z drugiej strony, gdybyśmy mieli czas tylko i wyłącznie na sprawy muzyczne, to moglibyśmy wydawać płyty co rok na wielkim luzie, bo pomysłów mamy aż nadto (uśmiech).

To było bardzo odczuwalne chociażby przy okazji naszej poprzedniej płyty "The Body Parts Party". Kiedy słucham jej z dzisiejszej perspektywy, to mam wrażenie, że było nam żal odrzucać niektóre riffy czy motywy, czego konsekwencją jest lekkie "przeładowanie" poszczególnych utworów ilością dźwięków, zmian tempa itp. Choć pewnie gdybyśmy wtedy analizowali te kompozycje z takiego właśnie punktu widzenia, to dziś mielibyśmy przeładowane "Uninvited Dreams" (śmiech).

A tak - moim zdaniem - udało nam wyciągnąć pewne wnioski i nowa płyta jest bardziej przestrzenna, co często jest podkreślane w ukazujących się recenzjach nowego albumu.

Pozazdrościć wam fantazji, bo czego tu nie mamy: prog rock / metal, funky, klasyczny rock, wstawki jazzowe, elementy fusion, flamenco... Powiedz czy nie macie jednak odczucia, że trochę dużo tych dźwięków?

Bardzo dziękuję (uśmiech). Jak wspomniałem powyżej, nie mamy uczucia przesady czy przeładowania. Owszem, tworząc naszą "osadową mieszankę", miksujemy bardzo wiele muzycznych stylistyk. Ale postawiliśmy na bezkompromisowość - nie będziemy się przejmować długością utworów. Tym razem staraliśmy się, aby każdy z dźwięków czy motywów miał swój czas na wybrzmienie, na wykorzystanie przeznaczonej mu przestrzeni.

To tak, jak z kolorami farb na palecie i tworzeniem obrazów: Kandinski tworzył piękne obrazy, ale dla niektórych to tylko abstrakcyjne połączenie barw, bałagan, mówiąc prościej (śmiech). My poszliśmy tym razem w stronę czegoś bardziej impresjonistycznego. Jest sporo barw, ale każda ma swoje miejsce.

Pewnie taki był wasz zamysł, bo znając życie recenzenci będą namawiać, by płyty przesłuchać co najmniej kilkanaście razy? Nie masz obaw, że słuchacz zostanie przytłoczony na pierwszy raz i po prostu odłoży album na półkę? Jak byś go próbowali przekonać, by tego nie robił?

Ortodoksyjnych metalowców nie przekonam. Podobnie ortodoksyjnych jazzmanów (śmiech). Powiem tak: wydajemy trzecią, oficjalną płytę, zagraliśmy parę koncertów tu i ówdzie, pojawiło się kilkadziesiąt recenzji w różnych językach - moim zdaniem, słuchacz, który sięga po płytę Osady Vida wie już, a przynajmniej podejrzewa, czego może się po naszej muzyce spodziewać.

Wierzymy, że nasi odbiorcy to w pełni świadomi słuchacze, poszukujący świeżości, oryginalności i eklektyczności w muzyce, mający otwarty umysł na nową muzykę. My staramy się bardzo im to zapewnić. Nie zamykamy się w jednej stylistyce, myślę, że nie można nas zamknąć w jednej szufladzie z napisem "prog rock" lub "prog metal". Nie silimy się na sztuczne kombinowanie - wszystko wypływa z nas naturalnie, nie ma w tym żadnej chłodnej kalkulacji.

Jak wygląda u was proces komponowania? Czy zaczyna się od pomysłu na np. płytę o koszmarach sennych i do tego zaczynacie szukać dźwięków, czy powstający szkielet muzyczny niejako wymusza tematykę tekstów?

Bardzo różnie to wyglądało do tej pory. Wcześniej najczęściej pracowaliśmy nad gotowymi utworami, które ktoś z nas przynosił na próby. Prace te sprowadzały się do aranżowania danych dźwięków "pod siebie", bo w zasadzie wszystkie nuty były zapisane.

Jeśli zaś chodzi o fabuły konceptów, to najczęściej były one wynikiem swoistej burzy mózgów. Ale najogólniej mówiąc wygląda to tak, że znamy wszyscy ogólną tematykę danej płyty i pod tym kątem tworzymy muzykę. Konkretne teksty dołączane są na samym końcu, kiedy wreszcie okrzepną i poukładają się w Adasiowej głowie. A co najważniejsze, w Osadzie nic nie powstaje na zasadzie jakiegokolwiek wymuszenia.

Jak się odnajdujecie na rodzimej scenie powiedzmy szeroko pojętego neo-prog rocka, wśród takich nazw, jak choćby Riverside, Believe, After... czy Votum? Gracie dla w sumie podobnego odbiorcy, nie ma między wami konkurencji?

Nic mi na temat jakiejkolwiek konkurencji nie wiadomo (śmiech). Każdy z nas robi swoje, jedni sobie pomagają bardziej, inni mniej i tyle. Czy my należymy do jakiejś konkretnej sceny? Nie wiem, nie czuję tego.

Nawet Tomek Kamiński, redaktor naczelny portalu Artrock.pl, w recenzji "Uninvited Dreams" napisał, że tak naprawdę to nie wiadomo, co ta Osada gra : Wiesz, tu nie chodzi o sprzedaż ogórków kiszonych czy długopisów, nie wydzieramy sobie nawzajem "klientów". Proponujemy słuchaczom naszą wizję muzyki i liczymy, że znajdzie ona swoich odbiorców.

Wydaje mi się, że z tego grona - poza muzycznymi akcentami w stylu jazz/fusion - wyróżnia was twój głos, dość nietypowy jak na progowe stereotypy. Moje skojarzenie poszło w kierunku nieco zapomnianej grupy Lizard. Czujecie jakieś pokrewieństwo?

Poza uwielbieniem dla King Crimson, to trudno nam mówić o pokrewieństwie z Lizardem. Osobiście bardzo żałuję, że ten zespół zamilknął, bo był jednym z mocniejszych punktów polskiego rocka, i to nie tylko progresywnego.

Bardzo mnie natomiast cieszy fakt, że odczuwasz to, że trochę odstajemy od wymienionych wcześniej kapel, że coś nas wyróżnia - bardzo Ci dziękuję, to dla nas spory komplement. Co do mojego głosu - cóż... Bardzo chciałbym brzmieć jak Peter Gabriel, ale Bozia nie dała (śmiech).

"Uninvited Dreams", tak jak wasze poprzednie wydawnictwa, ciężko rozpatrywać w kategorii poszczególnych utworów, skoro w założeniu stanowią one pewną całość, jak na koncept-album przystało. Zastanawiam się zatem, czym się kierowaliście, że na wersji rozszerzonej znalazły się akurat te bonusowe utwory: "2304" i "S.L.E.E.P." (celowo nie wymieniam innej wersji tytułowego nagrania)?

"S.L.E.E.P." - utwór instrumentalny - znalazł się jako bonus na rozszerzonej wersji albumu, ponieważ na jego standardowym wydaniu są już dwa utwory instrumentalne. Biorąc pod uwagę fakt, że partii wokalnych i tak nie ma zbyt wiele na tej płycie, stwierdziliśmy, że trzy utwory instrumentalne, to byłaby lekka przesada (śmiech). A "2304"? Trafił tam drogą losowania. A poza tym to sprawa numerologii...

Pewną niespodzianką (trzeba przyznać, że na plus) jest gościnny udział młodej wokalistki Natalii Krakowiak. Jak do tego doszło, że laureatka tegorocznych Debiutów na festiwalu w Opolu trafiła na waszą płytę, która niewiele ma wspólnego z popem?

Cieszę się, że udział Natalii spotkał się z tak pozytywnym odbiorem. Aczkolwiek pewnie tu Cię zaskoczę, bo "nasza" Natalia, to nie "ta" Natalia Krakowiak (śmiech). Nasza Natalia Krakowiak to pochodząca z Piekar Śląskich młoda, bardzo zdolna wokalistka, która uczy się śpiewu u zawodowców i uczestniczy w kilku projektach.

W jednym masz rację - Natalia niewiele ma wspólnego z prog rockiem, a przynajmniej nie miała do tej pory. Raczej gustuje w klimatach jazzowych i gospel. Ale u nas wprowadziła sporo "klimaciku" i przestrzeni, za co jesteśmy jej bardzo wdzięczni.

Czy diabeł waszym zdaniem pochodzi z Hiszpanii? Chyba tą deklaracją nie zapewnicie sobie przychylności potencjalnych słuchaczy z tego kraju (śmiech)?

Dlaczego? Przecież Hiszpania to taki ogniście się kojarzący kraj (śmiech). Póki co, jest dokładnie odwrotnie - w mailach, które otrzymujemy z Hiszpanii wyrażane są radość i ubaw z faktu, że pozwoliliśmy sobie zamieścić nazwę tego pięknego kraju w tytule.

A sam tytuł jest dziełem Bartka Bereski, naszego gitarzysty, który sam zaszył się w studio, stworzył i nagrał "Is This Devil From Spain?", po czym wyszedł i oznajmił nam, że właśnie nagrał nam flamenco na płytę i taki będzie tytuł. Po jego minie wywnioskowaliśmy, że lepiej z nim nie dyskutować na ten temat... (śmiech).

No właśnie, a jak z wojażami zagranicznymi stoicie? Akurat tak się składa, że grupy prog rockowe obok przedstawicieli ciężkich odmian metalu to najlepsi ambasadorowie polskiej muzyki za granicą.

Coś w tym jest... I powiem Ci w czym problem. W Polandzie nie ma normalnego rynku muzycznego. Przedstawiciele stylów muzycznych, które nie mieszczą się w ogólnie pojętym mainstreamie, nie mają szans zaistnienia i zaprezentowania się w obecnie istniejących mediach.

Muzyki metalowej lub prog rockowej nie usłyszysz w radio przed północą, o telewizji nie wspomnę. Wyjątkiem jest radiowa Trójka. Tam można liczyć jeszcze na to, że będzie doceniona muzyka, a nie portfel osoby, która daną muzykę przynosi.

W każdym zakątku świata każdy rodzaj muzyki znajduje swoich zwolenników, ale na zachodzie każda muzyka ma swoje źródła prezentacji: stacje radiowe, pisma lub czasopisma (śmiech).

Na "muzyczne" wojaże zagraniczne w naszym przypadku trzeba będzie niestety poczekać. Bo choć otrzymujemy mnóstwo zaproszeń na koncerty z Europy Zachodniej, a także z USA, to nas po prostu na tą chwilę na to nie stać... Nie możemy sobie pozwolić na jednorazowy wypad do któregoś z krajów i powrót. To wymaga odpowiedniego nakładu finansowego, logistyki i wsparcia. Zobaczymy co w tej kwestii zadziała płyta "Uninvited Dreams".

Najgorszy koszmar Osady to...?

Jola Rutowicz wygrywająca "Mam talent" (długi śmiech).

A wspaniały sen, który się spełnił?

Udzielanie wywiadu dla portalu Interia.pl (uśmiech). Pozdrowienia dla wszystkich "Osadników", którzy zdecydowali się zagościć lub, co więcej, zamieszkać w naszej Osadzie.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Osada Vida
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy