"Każdy marzy o lataniu"
„The Dark Ride”. Takiej płyty po Helloween, weteranach melodyjnego metalu z Niemiec, nikt chyba się nie spodziewał. Nowa wytwórnia, nowi producenci i nowa muzyka – bardziej dynamiczna i ciężka niż jakiekolwiek wydawnictwo tego zespołu w ciągu ostatniej dekady. Czyżby autorów „Keeper Of The Seven Keys” czekała druga młodość? Z gitarzystą Rolandem Grapowem i basistą Markusem Grosskopfem rozmawiał Jarosław Szubrycht.
Czy staliście się nagle pesymistami?
Markus Grosskopf: Nie, jesteśmy tylko trochę sfrustrowani i trochę wkurzeni. (śmiech) Prawda jest taka, że chcieliśmy tym razem zrobić coś całkowicie innego. Poza tym, nie musisz brać „The Dark Ride” całkiem serio, wcale nie chcieliśmy nikogo nastraszyć. Zauważyłem tylko, że pojawiło się mnóstwo młodych zespołów, które brzmią podobnie do nas. Postanowiliśmy więc zrobić coś nowego, przenieść naszą muzykę na inny pułap i dlatego zatrudniliśmy dwóch nowych producentów – Roy’a Z. i Charlie Bauerfeinda. Podczas sesji nagraniowej okazało się, że nowy materiał zmierza właśnie w tym kierunku, że wszyscy mówią – „Kurde, ale to mroczne!”. Wtedy nasz menedżer wpadł na pomysł by nazwać płytę „The Dark Ride”. Teksty nie były wtedy jeszcze skończone, więc również mogliśmy je dostosować do tej koncepcji.
Roland Grapow: Nawet Andi zaśpiewał znacznie bardziej agresywnie niż kiedykolwiek wcześniej.
No więc, jak z tym w końcu jest? Mam traktować te teksty serio czy nie?
Roland: No cóż, w niektórych jest dużo powagi, w innych mniej, ale nie jest to album koncepcyjny. To raczej zbiór pojedynczych historii, które łączy jedynie atmosfera. Na przykład najbardziej groźnie brzmiący utwór na płycie, czyli „Escalation 666”, jest historią o pewnym moim przyjacielu, który przestał być przyjacielem... Najpierw tytuł brzmiał po prostu „Escalation”, ale dla lepszego efektu postanowiłem dodać te trzy szóstki. Spytałem tylko Roy’a czy to nie brzmi zbyt chamsko, ale stwierdził, że jest OK.
Markus: Trochę pobawiliśmy się też metalowymi stereotypami, zrywając przy tym boki. Wiesz, chcieliśmy żeby niektóre teksty, jak na przykład „Mr. Torture”, były po prostu śmieszne.
Zmieniliście również okładkę. Dynia pozostała, ale tym komiksowy, kolorowy rysunek ustąpił miejsca wizji dość przerażającej.
Roland: Kiedy nazywasz płytę „The Dark Ride”, nie możesz zamieścić na okładce roześmianego od ucha do ucha gościa. Na początku chcieliśmy nawet zatrudnić tego artystę co zawsze. Miał namalować szaloną jazdę kolejką w wesołym miasteczku. W końcu jednak zdecydowaliśmy, że lepiej będzie jeśli tym razem zrobi to ktoś inny. Nasz stały grafik być może wróci na następnej płycie.
Album promował singel zatytułowany „If I Could Fly”. Jak to możliwe, że każdy zespół powermetalowy ma swoim repertuarze kilka piosenek o lataniu?
Markus: Ludzkość od wieków marzyła o lataniu. Sam miewam sny związane z lataniem... Stoję na skraju dachu olbrzymiego budynku. Nagle gzyms usuwa mi się spod nóg i zaczynam spadać. Boję się, ale tuż przed uderzeniem w ziemię, kiedy jestem niemal pewien, że się zabiję, odkrywam że potrafię latać. I lecę nad miastem... (śmiech)
Roland: Wybraliśmy „If I Could Fly” na pierwszy singel promujący „The Dark Ride”, bo wiedzieliśmy, że musi to być coś, co puszczą bez oporów w radiu. „If I Could Fly” jest najbardziej melodyjnym i chwytliwym numerem na płycie. Dodatkowo zrobiliśmy specjalny miks, z myślą o stacjach radiowych, w którym wycięliśmy część solówki i przyciszyliśmy nieco partie gitary rytmicznej. Okazało się jednak, że mimo naszych zabiegów i tak nikt w radiu „If I Could Fly” nie puszcza. (śmiech) Udało nam się za to trafić na listy przebojów dzięki teledyskowi. Jak pewnie sobie wyobrażasz, jest o lataniu. (śmiech) Andi lata tam na specjalnej maszynie.
Markus: To ogromna konstrukcja, długa na 15 metrów. Coś w rodzaju mechanicznego orła. Andi leży w klatce, która umieszczona jest pomiędzy skrzydłami. Machinę zbudował artysta z Hiszpanii i wypożyczył nam ją do teledysku. Przypomina trochę dużą wersję drewnianego ptaszka, którego możesz kupić na straganach, kiedy jesteś na wakacjach. Wiesz, takiego który wisi na sznurku i macha skrzydłami.
Super byłoby, gdybyście mogli wziąć to ustrojstwo na trasę?
Roland: Pewnie, że super, ale spróbuj przekonać do tego pomysłu naszych technicznych. (śmiech) Podejrzewam poza tym, że ten ptak nie zmieściłby się w większość sal w których będziemy grać. Może uda nam się namówić Andi’ego żeby latał w jakiś inny sposób? (śmiech)
Dlaczego „The Dark Ride” produkowało aż dwóch ludzi? Nie baliście się, że ich wizje mogą nieco się różnić?
Roland: Na długo przed sesją byliśmy zdecydowani na zmianę producenta, pozostała tylko kwestia wyboru odpowiedniej osoby. W końcu doszło do tego, że poważnie rozpatrywaliśmy tylko dwie kandydatury – Charliego i Roy’a. Nie mogliśmy się zdecydować... Bardzo się od siebie różnią. Charlie jest doskonałym inżynierem i specem od komputerów, natomiast Roy jest bardziej kreatywny, zajmuje się aranżacjami, daje mnóstwo wskazówek związanych z grą na gitarze. Zaprosiliśmy więc do współpracy obu. Nie przeszkadzali sobie, a wręcz przeciwnie – doskonale się uzupełniali, często konsultując się i podsuwając sobie nawzajem co lepsze pomysły. Fajnie było siedzieć pomiędzy nimi z gitarą na kolanach i słuchać, co mają do powiedzenia na temat mojej gry. Robili rzeczy, które zawsze do tej pory należały do naszych obowiązków. Producenci z którymi współpracowaliśmy do tej pory dbali tylko o to, czy stroi gitara i czy trzymamy się rytmu. Tymczasem Roy i Charlie brali udział w budowaniu utworów od podstaw, pomagali nam w aranżacjach.
Markus: Tym razem postanowiliśmy się otworzyć na sugestie z zewnątrz, na pomysły ludzi spoza zespołu. Naszym zadaniem było tylko utrzymanie ducha Helloween w tym wszystkim.
Roland: Nic nie działo się przypadkiem. Roy na samym początku sesji stworzył imponujacy plan, który realizował krok po kroku. Do tego doszły eksperymenty w trakcie sesji, które wniosły wiele nowych elementów do naszej muzyki.
Jak doszło do podpisania kontraktu z Nuclear Blast?
Markus: Nasza umowa z Castle Communications wygasła i postanowiliśmy rozejrzeć się za czymś innym. Ze zdziwieniem odkryliśmy, że w Nuclear Blast pracują długowłosi ludzie w skórzanych kurtkach, prawdziwi fani tej muzyki. Doszliśmy do wniosku, że kto jak kto, ale oni muszą wiedzieć jak promuje się taką muzykę. Wszystko wskazuje na to, że nie pomyliliśmy się.
Roland: Poza tym Castle Communications nie radzili sobie zbyt dobrze z wydawaniem nowych płyt. Ich działalność sprowadza się głównie do publikowania kompaktowych reedycji tytułów z lat 70. Na początku współpraca między nami przebiegała o tyle dobrze, że zajmowali się nami naprawdę fajni ludzie, którym zależało na wspieraniu Helloween. Jednak kiedy oni odeszli, nie było w Castle nikogo, do kogo moglibyśmy się zwrócić. Kiedy więc na horyzoncie pojawiła się Nuclear Blast, nie zastanawialiśmy się długo. Są najlepsi!
Promocyjne egzemplarze „The Dark Ride”, czyli te które trafiły do dziennikarzy, zawierają jedynie dwuminutowe wersje poszczególnych utworów. Ciężko się tego słucha...
Markus: To była decyzja wytwórni, o której dowiedziałem się dopiero od samych dziennikarzy. Po prostu ludzie z Nuclear Blast nie chcą, żeby album był dostępny w Internecie na miesiąc przed jego oficjalną premierą.
Roland: Internet to teraz wielki problem każdego artysty. Jeżeli chcesz ściągać wszystko z sieci całkowicie za darmo, to być może wkrótce przestaniemy nagrywać płyty, bo będziemy musieli poszukać sobie innej pracy. Nagranie takiego albumu jak „The Dark Ride” to bardzo kosztowna sprawa i firma musi te pieniądze odzyskać. W tym przypadku był to olbrzymi budżet, wynoszący około pół miliona marek. Druga rzecz to ciągle powtarzające się pytania – kiedy pojedziecie na trasę? Jeżeli nie sprzedamy płyt i nie zarobimy pieniędzy, które moglibyśmy w trasę zainwestować, to zostaniemy w domu.
Markus: Internet i w ogóle świat komputerów rozwija się w bardzo szybkim tempie. Dzieją się rzeczy nieoczekiwane i potrzeba trochę czasu na wypracowanie pewnych procedur, sposobów radzenia sobie z tym wszystkim. Zwróc uwagę na sprawę Napstera – to wymknęło się spod kontroli! Mam jednak nadzieję, że wkrótce wszystko wróci do normy.
Niektórzy artyści twierdzą, że Napster nie jest żadnym zagrożeniem, przeciwnie – to doskonały kanał promocyjny.
Roland: Nie wydaje mi się. Dobra promocja jest wtedy, kiedy możesz sobie ściągnąć minutę utworu, ale nie kiedy ktoś znajdzie w sieci całą płytę.
Markus: Internetowa promocja powinna działać w ten sposób, że po usłyszeniu fragmentów płyty idziesz do sklepu i kupujesz album, bo chcesz nacieszyć się oprawą graficzną, zobaczyć zdjęcia muzyków, poczytać teksty.
Powiedzmy, że mnie przekonaliście. Ale dlaczego musieli wyciszać numery dokładnie wtedy, kiedy zaczyna się solówka?
Roland: Zrobili to specjalnie z myślą o radiostacjach. (śmiech) Żadna niemiecka radiostacja nie zagrała nigdy do końca naszej solówki. Zawsze twierdzili, że solówki są nudne i wyciszali je w połowie. Teraz narzekają i krzyczą, że najbardziej kochają nasze solówki. (śmiech)
W przeszłości mieliście sporo problemów ze składem Helloween, ale wydaje się, że obecny jest dość trwały?
Markus: To prawda. Zamierzamy razem grać przez następne 120 lat...
I projekty uboczne, którym co jakiś czas poświęcacie się z lubością nie zagrożą karierze Helloween?
Roland: Skłamałbym, gdybym powiedział, że nigdy się z tego powodu nie kłóciliśmy, że dogadujemy się zawsze idealnie. Na szczęście zawsze dochodziliśmy jakoś do porozumienia. Problem w Helloween polega na tym, że cała piątka komponuje i każdy chciałby przepchnąć na płytę jak najwięcej swoich pomysłów. „The Dark Ride” zawiera dwa moje utwory i mówię ci, nie było łatwo przeforsować nawet te dwa. Prawie dochodziło do rękoczynów. (śmiech) Tym bardziej, że Andi’emu komponowanie przychodzi z równą łatwością jak pierdnięcie. (śmiech) Napisał kilkanaście utworów z myślą o „The Dark Ride”, potem nagrał płytę solową, a z tego co wiem ma już parę następnych numerów dla Helloween.
Która płyta w historii Helloween przywołuje w was najgorsze wspomnienia?
Markus: Pod względem muzycznym nie potrafiłbym się wyrzec żadnej płyty. Nawet „Chameleon” jest bliska mojemu sercu, chociaż bardzo różni się od pozostałych.
Roland: Tak, wszyscy spodziewają się, że w takiej sytuacji wymienimy „Chameleon”, który nie spotkał się z uznaniem większości fanów Helloween. Jednak czasami na trasie dochodzi do sytuacji, kiedy ludzi podsuwają nam do podpisu okładki „Chameleon”, twierdząc że to najlepsza płyta w naszej karierze. Nie wiem jak zareagować, ale to miłe... Poza tym sesję nagraniową „Chameleon” wspominam jako jedyne w swoim rodzaju doświadczenie. Pierwszy i jedyny raz w naszej karierze nagrywaliśmy wtedy z sekcją dętą, w prawdziwym kościele nagraliśmy prawdziwe kościelne organy... To była również wspaniała produkcja, chociaż bardzo inna od „The Dark Ride”.
Problemy zaczęły się dopiero kilka miesięcy po wydaniu tej płyty. Nasz poprzedni wokalista chciał śpiewać lżejsze rzeczy, marzył o kontynuowaniu kierunku zapoczątkowanego na „Chameleon”. Ja natomiast czułem się bardzo źle, kiedy stawałem na scenie i nie grałem tego, co ludzie ode mnie oczekiwali, ale materiał, który akurat musieliśmy promować.
Iron Maiden dał swoim fanom grę komputerową „Ed The Hunter”. Może stworzylibyście coś podobnego z waszą Dynią w roli głównej?
Markus: Nawet się do tego nie przymierzamy, bo wiem, że kosztowałoby to fortunę. Trzeba byłoby wynająć sztab ekspertów komputerowych, którzy zajmowaliby się tym co najmniej przez rok. Tym bardziej, że gdybyśmy decydowali się na coś takiego, chcielibyśmy jak najlepszej jakości. Nawet gdyby udało się znaleźć fanów Helloween, nie pracowaliby przecież za darmo...
Roland: Chociaż moglibyśmy później każdemu z nich dać kopię tej gry. Oczywiście promocyjną, w połowie wyciszoną... (śmiech)
Dziękuję za wywiad.