Reklama

"Jesteśmy jak małżeństwo"

Fear Factory to już w pewnym sensie legenda industrialnego metalu. Ciężko to sobie wyobrazić, ale prekursorzy tego właśnie gatunku w tym roku obchodzić będą okrągłą dwudziestą rocznicę działalności. Dla fanów zespołu, rok 2010 poza faktem wielkiego jubileuszu przejdzie do historii z uwagi na nowy, świetny album studyjny zatytułowany "Mechanize".

Ostatnie lata nie były łaskawe dla Fear Factory: konflikty między muzykami, rozstania i powroty nie wróżyły dobrze. Mimo to udało się i dziś możemy znów podziwiać zespół w doskonałej formie.

Rozmówcą Piotra Brzychcego z magazynu "Hard Rocker" był Dino Cazares, który w chwale powrócił do zespołu. Pulchny gitarzysta, którego z całą pewnością wizualnie kojarzycie, nie był łatwym rozmówcą. Udało się jednak wydusić z niego kilka istotnych faktów dotyczących zespołu.

Witaj! Co słychać w obozie Fear Factory?

Reklama

- Wróciliśmy właśnie z trasy. Jakiś czas temu skończyliśmy prace nad klipem promującym najnowsze nagrania, stąd problemy z czasem. Nie możemy się doczekać efektów, myślę, że powinno być dobrze. Wcześniej okres świąteczny, każdy z nas chciał jak najwięcej czasu spędzić z rodzinami.

Wasz najnowszy krążek "Mechanize" jest pełen agresji. Jest jednak bardzo świadomym poruszaniem się po metalowym firmamencie. Zgodzisz się ze mną?

- No cóż, niektórzy mówią, że jest agresywna i surowa brzmieniowo, ale dobrze wyprodukowana. A niektórzy mówią, że jest super kremowa, dopieszczona. W przeszłości praca nad płytą zajmowała nam ponad rok. Teraz zajęło nam to mniej niż 6 miesięcy. Produkcja jest niesamowita. Brzmienie na pewno zostało odświeżone i czuć świeżą, a jednocześnie bardzo naszą energię.

Jaki panował klimat w zespole kiedy nagrywaliście i tworzyliście tą płytę?

- Atmosfera była niesamowita. Pracowaliśmy dość szybko. Burton wprowadził się do mojego domu na jakieś pięć miesięcy i mocno skupialiśmy się nad materiałem. Właściwie jedyną presją jaka nam towarzyszyła był czas. Kiedy weszliśmy do studia z materiałem, wszystko szło wręcz idealnie. Świetnie nam się grało z pozostałymi członkami zespołu. Kolejnym sekretnym składnikiem, jakiego dodaliśmy był nasz producent Rhys Fulber. To gość, który dokładnie wiedział, co chcemy uzyskać, wiedział jak brzmi Fear Factory, sam nawet dograł w studio kilka dźwięków na klawiszach. Generalnie mieliśmy bardzo zgrany i sprawnie pracujący kolektyw.

A czy to prawda, że wśród utworów na nowej płycie wykorzystaliście pomysły Christiana? Czy to tylko internetowe plotki...?

- Nie mam pojęcia, jakie są jego pomysły, nie rozmawiałem z nim od 7 lat... Nie wiem nawet, o jakich pomysłach ludzie mogą mówić. Może źle zrozumiałeś i chodziło o to, że to on użył kilku moich pomysłów na albumie "Archetype", po tym jak odszedłem w 2002 roku. Tak czy inaczej ja z nim nie rozmawiałem i nie chcę mieć z nim nic wspólnego.

Ostatnio Raymond Herrera, który nie znalazł się w obecnym składzie ogłosił światu, że będzie walczył o nazwę Fear Factory. Kto tak naprawdę ma prawa do tej nazwy?

- My czterej. To jakieś kolejne nieporozumienie. Członkowie zespołu posiadają pełne prawa. Raymond Herrera nie stworzył Fear Factory, jest częścią korporacji zwanej Fear Factory, ale to my wszyscy czterej posiadamy prawa, ja, Burton, Christian i Raymond.

A propos nazwy, zawsze ciekawiło mnie, czy była jakaś kolizja miedzy wami, a producentami popularnego reality show, które nazywa się tak samo?

- Tak, jakieś 8-10 lat temu było takie show tu w Stanach. Bodajże w telewizji Fox, nie pamiętam, w każdym razie jedna z dużych głównych firm to produkowała. Chcieliśmy żeby zmienili nazwę, bo zbyt przypominała nazwę zespołu, ale oni mieli więcej pieniędzy, żeby walczyć. Odpuściliśmy.

Jak trafiliście na nowego pałkera - Gene'a Hoglana? To facet, który obskoczył sto tysięcy zespołów. Czy liczysz na to, że z Fear Factory pozostanie na dłużej, czy nie myślisz w tym względzie przyszłościowo?

- Nie wiem. Tak naprawdę Fear Factory to ja i Burton. Jesteśmy głównymi twórcami w zespole. Słysząc nowy materiał, ludzie mówią, że to właśnie jest to. My dwaj jesteśmy tym, co tworzy dźwięk. Większość ludzi po przesłuchaniu płyty powie, że to właśnie klasyczne brzmienie Fear Factory. Innymi słowy Gene i Raymond nie mają większego wpływu na brzmienie zespołu. Jeśli Gene pójdzie grać gdzie indziej, damy radę go zastąpić.

W pewnym momencie pokłóciliście się z Burtonem i przestałeś grać w Fear Factory. Co tak naprawdę sprawiło, że doszło do kłótni i że znów jesteś w zespole?

- W sumie to było wiele powodów, ale na dobrą sprawę nic naprawdę ważnego. Trochę chodziło o bycie razem przez 13-14 lat. Kiedy opuściłem zespół, nagrali parę rzeczy, ale Burton zdał sobie sprawę, że czegoś brakuje, a brakowało mnie. Jesteśmy jak małżeństwo. Zadzwonił do mnie z propozycją, chciał całą naszą czwórkę z powrotem. Raymond i Christian byli przeciwni pomysłowi Burtona, byli przeciwko jego pomysłowi, żebym wrócił... A Burton powiedział, że ma dość 2 ostatnich albumów i chce żeby Dino wrócił, z nimi czy bez nich. Kiedy Burton chciał żebym wrócił, Raymond chciał temu zapobiec, był bardzo zazdrosny, nie chciał mnie w zespole. Teraz dla niego jest już za późno, a my nagraliśmy płytę.

Więcej w magazynie "Hard Rocker".

Hard Rocker
Dowiedz się więcej na temat: małzeństwo | F.E.A.R. | małżeństwa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy