Reklama

"Dziecko moich marzeń"

Bez oglądania na mody, działająca od 1969 roku śląska grupa SBB po prostu robi swoje - nagrywa kolejne płyty, które sprawiają wiele radości fanom nie tylko rockowego grania. Takim materiałem, prawdziwym, pełnym swobody i klasy, jest wydany pod koniec stycznia album "Iron Curtain".

Przed koncertem w Warszawie z Józefem Skrzekiem, liderem, wokalistą, basistą, klawiszowcem i kompozytorem sporej części materiału, spotkała się Justyna Tawicka.

Cofnijmy się o "parę" lat, kiedy mały Józef podglądał organistę w kościele św. Michała. Co zostało w tobie z tamtego chłopca?

(śmiech) Ręce, dusza, serce też... Ciekawość mnie bardzo kusiła, żeby zobaczyć co on tam z tymi nogami robi. Były to ciekawe, brzmienie było fantastyczne, a ja byłem wtedy ciekaw świata.

Później przyszedł też czas na muzykę filmową, współpraca z m.in. Jerzym Skolimowskim, Piotrem Szulkinem. Ja chciałabym zapytać, co jest pierwsze: obraz czy dźwięk?

Reklama

Jeśli robi się dla filmu, to obraz musi być - nie ma siły. Większość reżyserów, z 99 proc., wtrąca się do tego, jak to ma być. Niektórzy mówi nawet jaka to ma być tonacja itd. Dlatego niezbyt lubię pracować z reżyserami.

Za sprawą utworu "Rozmowa z mistrzem" można cię przypisać do nurtu chrześcijańskiego rocka. Jak się z tym czujesz?

Jestem przypisywany nie wiadomo gdzie, a ja jestem cały czas taki sam. Niektórzy mówią o mnie kosmita, ale to nie ma znaczenia, bo ja się czuję bardzo dobrze w różnych orientacjach sztuki.

A skąd tytuł "Iron Curtain"?

To jest jak kurtyna w teatrze - może odgradzać, może być bezpieczeństwa... Żelazna kurtyna, która zrodziła się w Europie, moim zdaniem zaistniała niepotrzebnie. To był taki sztuczny potwór, który spowodował, że niektórzy jeszcze do dzisiaj nie mogą się pozbierać, chociaż tego nie widzą.

Dlatego młodzi ludzie muszą jechać do Irlandii, żeby pracować w jakiejś tam paczkowarni, a jakiś znakomity zespół polski mógłby być na arenie światowej, a jest ciągle gdzieś za żelazną kurtyną sztucznie wytworzoną dawno, dawno temu.

SBB jest do dziś znane w świecie, ale nikt sobie nie zdawał sprawy, że my mamy inny układ niż oni. Klaus Schulze, który słyszał koncert z św. Krzyża w Warszawie, na początku lat 80., powiedział, że to jest "great", "genius" i że będę bogatym człowiekiem. Ale nie zauważył, że u nas w sklepach nie ma towaru. Oni pewnych rzeczy nie zauważali i nie odczuwali tak jak my.

To jest takie coś, że niby gramy razem, ale wy gracie z przodu, jako support. I tak jest do dzisiaj.

Deep Purple patrzyło nam na palce, jak my tu sobie gramy. Ja grałem ten koncert w Spodku [24 lutego 2006 roku] tylko dlatego, by dedykować go gołębiorzom [w styczniu 2006 roku zawaliła się hala Międzynarodowych Targów Katowickich, gdzie odbywała się międzynarodowa wystawa gołębi pocztowych - zginęło wówczas 65 osób - przyp. red.], a oni robili wielkie tournee na 7 tirów i 5 autobusów. I na tym polega taki dziwny układ w społeczności, którą nazywamy Unią Europejską. Ale może kiedyś to jeszcze się zmieni...

Jaka jest filozofia SBB, biorąc pod uwagę całość doświadczeń?

To jest dziecko, które powstawało w moich marzeniach, jak byłem bardzo młodym człowiekiem. A teraz, w nowym wieku, okazało się, że ten skład istnieje i ta dekada jest bardzo istotna. To dowód na to, że my mamy siłę, że potrafimy przetrwać różne dziwactwa, upadłości - gramy dalej! Teraz jest jeszcze Węgier [perkusista Gabor Nemeth] i jest fajnie. Przesłanie jest proste - trzymajmy się i nie lękajmy się!

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Po prostu | Warszawa | dziecko
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy