"Dać z siebie sto procent"
Discharge, Entombed, Motörhead, Damnation AD, Cro-Mags, Neurosis, High On Fire, Bongzilla... Mieszanka muzycznych inspiracji warszawskiej grupy Daymares jest tyleż zacna, co osobliwa, zwłaszcza na tle innych, młodych zespołów na krajowej scenie.
Nie tworzą ballad, nie rapują, nie grają popularnego metalcore'a, emo czy banalnego rocka, nie chcą być drugim Green Day lub Slipknot. Może właśnie dlatego ich debiutancki album "Can't Get Us All" - wydany w maju 2007 roku - zjednuje mi zarówno fanów hardcore'a, punk rocka, jak i metalu? Może to właśnie dzięki Daymares polska scena hałaśliwej muzyki wreszcie znormalnieje na kształt sąsiedniej Skandynawii czy Ameryki, gdzie słuchanie jednego gatunku nie zakłada nienawiści do drugiego?
Na te i wiele innych pytań Bartosz Donarski starał się znaleźć odpowiedź w rozmowie z wokalistą Patem.
Wasz debiutancki album jest już na rynku. Jak samopoczucie?
Dziękujemy, świetnie. Wszystko poszło tak, jak chcieliśmy, aby poszło. Płyta wyszła na czas, tzn. mieliśmy ją ze sobą na trasie, co było dla nas najważniejsze.
Zaczynaliście działać na początku 2006 roku. Nieco ponad 12 miesięcy później na sklepowych półkach jest już pierwsza płyta Daymares. To tempo was nie przeraża? Swoją drogą, jak oceniasz dotychczasowe losy waszego zespołu?
Nie działaliśmy pod presją czasu, ani kogokolwiek. Zaczynając z Daymares, wiedzieliśmy, że chcemy działać najlepiej jak tylko potrafimy, w miarę naszych możliwości rzecz jasna. W momencie, gdy przekazaliśmy Karolowi / Selfmadegod nasz materiał, rozpoczęliśmy przygotowywanie trasy, tak aby dotrzeć z płytą do ludzi bezpośrednio. Gdy kończymy jedną rzecz, to zazwyczaj od razu bierzemy się za kolejną, bo pomysłów jest masa, podobnie jak możliwości ich realizacji.
Założyliśmy sobie, że nagramy materiał w jakimś tam czasie i prawie nam się to udało. Chcieliśmy wykorzystać zimowo-jesienny czas na to, aby dokończyć materiał i potem go nagrać. W zimie dość lewo jeździ się na gigi. Jest zima to musi być zimno, takie jest odwieczne prawo natury. Wcześnie się ściemnia i jeszcze często jest to zasrane błoto. Syf. Nie leniliśmy się w ogóle, ale nie było też ciśnienia. Ostatnia rzecz jaka nam potrzebna do grania, to jakiekolwiek ciśnienie.
"Can't Get Us All", podobnie jak wasze wcześniejsze dokonania stanowi wysoce energetyczną mieszankę hardcore'a, punk rocka i death'n'rolla. I w tym chyba należałoby upatrywać atrakcyjności tej płyty, w której core'owy groove przeplata się z punkowym gruzem w brzmieniu, rockową motöryką, metalowym ciężarem... Jak to widzisz?
Nie będę się specjalnie sprzeczał (śmiech). Ogólnie gramy to, co chcielibyśmy usłyszeć przede wszystkim my, a że lubimy wszystkie rodzaje grania, które wymieniłeś, to siłą rzeczy słychać to w tym, co robimy. I bardzo nas to cieszy.
Co ważne, przy tak różnorodnych wpływach, "Can't Get Us All" jest materiałem spójnym jako całość. Skutecznie udało się wam uniknąć efektu "zbieraniny nie pasujących do siebie kawałków", co przy debiucie nie jest rzadkością. To wynik pewnej roztropności, wewnętrznego planu?
To raczej wynik tego, co przychodziło do głowy Marcinowi i Grześkowi w danym momencie, bo to oni ułożyli riffy. Całemu zespołowi pasowało to, co jeden albo drugi przynieśli na próbę, bo wizja tego, co ma grać Daymares była spójna. Lubimy raz wolno, raz szybko, raz w średnim tempie, więc wyszło jak wyszło.
Prawdę mówiąc, pod względem ogólnego klimatu, "Can't Get Us All" jest albumem, który powinien zainteresować głownie fanów hardcore'a. Tak jednak nie jest. Również scena metalowa pozytywnie reaguje na nazwę Daymares. Przyznasz, że w Polsce jest to zjawisko tyleż osobliwe, co niezwykle pozytywne.
Prawdę powiedziawszy to nie wiem za bardzo, jak reaguje na naszą płytę scena metalowa, bo nie mam z nią praktycznie kontaktu. Wiem, że kilku znajomym Arka płyta podeszła, a metalowe recenzje, które do tej pory czytałem, nie pochodziły z Polski. Jeżeli tak jest, to fajnie, bo my się nie ograniczamy do jakiegoś zuniformizowanego grona słuchaczy. Hardcore, punk i metal zawsze ze sobą miały wiele wspólnego, więc dla mnie to jest zupełnie logiczne, że ktoś lubi Black Flag, Slayer i Discharge.
Nie wiem czy się ze mną zgodzisz, ale słuchając tej płyty odnoszę wrażenie, że są to po prostu piosenki do dobrej zabawy. Co ty na to?
Znowu się nie będę z tobą specjalnie spierał. Nasze kawałki oparte są raczej na prostej konstrukcji, nie potrzebujesz matematycznych wzorów, aby dokonywać wyliczeń, które pomogą ci stworzyć swoją opinię. Albo ci się to podoba, albo nie i chce ci się "wyjść z kina".
Nie zabrakło tu jednak... niech będzie - złowrogiej, mroczniejszej aury. To bujanie mam w sobie sporo gniewu. Bo choć płyta idealnie sprawdza się na rock'n'rollowej imprezie, jest samochodowym dopalaczem, to nie ma tu robienia sobie ze wszystkiego jaj. Racja?
Nie jesteśmy ponurakami, nie traktujemy siebie przesadnie poważnie, ale Daymares absolutnie nie jest cyrkiem. Teksty nie są na pewno zbiorem rubasznych dowcipów, są jak najbardziej poważne i zawierają bardzo konkretne obserwacje i opinie. Mamy kontakt z ludźmi, możemy mówić do nich ze sceny, możemy wysyłać do nich przekaz w tekstach. Oczywiście, że skorzystamy z tej szansy. Mało co ma taką siłę jak muzyka i związane z nią doznania estetyczne. Dobry kawałek, z dobrym tekstem i paroma słowami powiedzianymi na koncercie - na mnie to już nie raz miało wpływ. I to dużo większy niż polityczno-religijna paplanina, grube tomy, czy naukowe wymądrzanie się.
Jeżeli grasz w zespole i możesz coś powiedzieć do innych ludzi, to cała twoja siła opiera się na tym, że słuchacz ma świadomość tego, że mówi do niego taka sama osoba jak on sam, a nie ktoś wyjątkowo "ważny", "mądry", czy "święty". Pół godziny, ktoś trzyma w ręku mikrofon, ale zaraz po tym wtopi się w publiczność jak reszta, więc przez możliwość mówienia ze sceny i pisania tekstów, artykułujemy nie tylko swoje myśli, ale pomagamy też w tym jakoś innym.
Kto "nas wszystkich nie dostanie"
Cokolwiek robisz, ktoś chce na tym położyć łapę. Masz jakiś talent, stworzysz własną kulturę - znajdą się setki specjalistów, którzy ci "pomogą" to wypromować, "odkryją" cię, wmówią ci, że ich potrzebujesz i że jeżeli robisz coś dla siebie i jest ci z tym dobrze, to jesteś wariatem. Tak umiera wszystko to, co autentyczne, niezależne, by nie powiedzieć, że ludzkie. W zamian dostajemy coś, co można kupić. Wszystkie aspekty naszego życia stają się częścią rynku. Jesteśmy coraz mniej samowystarczalni, za to coraz bardziej zależni od pieniędzy. Tak skonstruowane społeczeństwo bardzo łatwo kontrolować. Wszystko to, co obecnie oferuje główny kierunek rozwoju tego świata, to konsumpcja na odpowiednim dla twojej kieszeni poziomie, która ma zastąpić prawdziwe życie; posiadanie przyjaciół, doświadczenia, czy pomysły. Na pewno nie chce mi się pakować w to gówno. Widziałem już wystarczająco dużo tych, którzy w to wpadli i zniknęli na amen. Chcę być jak najdalej od tego szamba, w którym rozmowa sprowadza się do gadania o pierdołach, a wartościami to nic nie znaczące brednie, których znaczenia nie są w stanie wytłumaczyć ci, którzy je paplają.
Nigdy nie podobała mi się perspektywa dorosłego życia, które będzie nudne, przewidywalne, w którym będę robił dokładnie to samo, co moi rodzice, popełniał te same błędy i tak samo będę się frustrować. Jeżeli miałbym robić to tylko dlatego, bo "tak trzeba i tak było zawsze", to nie są to dla mnie żadne argumenty.
Wielu osobom to oczywiście wystarcza i nie kwestionują w swoim życiu szeregu problemów, bez których mogłyby one spokojnie się obyć, gdyby odważyli się iść trochę inną drogą. Nawet ci, którzy początkowo zbaczają z tej głównej i udeptanej przez miliony ścieżki, często po kilku latach na nią wracają, wybierając akceptację większości, zamykając oczy na to, co udało im się zobaczyć i próbując zapomnieć, to co zapomnieć bardzo trudno - prawdę. Niemniej, jest ciągle grupa osób, których nie da się kupić i które nie są zainteresowane udziałem w całym tym cyrku, który oferuje świat propagandy reklam i polityki. To, co obserwuję to walka o ludzkie dusze, nasze wybory, nasze gusta - i ma to miejsce już od najmłodszych lat. I nic tutaj nie dzieje się przypadkowo - aby wygrać kolejnych konsumentów, wydaje się zyliony dolarów, nie przebierając po drodze w środkach.
Trudno też nie zauważyć, że muzyka Daymares jest wręcz stworzona do grania na żywo. Nie jest to czasem jedno z podstawowych jej założeń?
Koncerty to podstawa. Po to nagraliśmy płytę, aby ludzie znali materiał przed koncertami, przez co odbiór muzyki jest znacznie lepszy. Widok publiki, która bawi się przy twoim zespole to jedna z najlepszych rzeczy na świecie. Uwielbiamy koncerty, uwielbiamy na nie jeździć, mieć kontakt z ludźmi, spotykać inne zespoły, spać w domach u znajomych i mieć potem z czego się śmiać, wspominając te wyjazdy kilka tygodni później.
Z jakimi reakcjami spotyka się Daymares poza granicami naszego kraju? Wiesz może jak na Zachodzie przyjmowany jest "Can't Get Us All"?
Trochę jeszcze za wcześnie, by o tym mówić, bo do tej pory graliśmy poza granicami niewiele koncertów, a płyta jeszcze nie dotarła we wszystkie miejsca. Poza tym jedna uwaga - nie ograniczamy się tylko do Zachodu, jeżeli mówimy o zagranicy. Byliśmy ostatnio na Wschodzie i Północy i bardzo nam się podobało. Kilka naszych koncertów tu i ówdzie było bardzo dobrze przyjętych: Berlin, Ryga, Helsinki, Dornbirn. Docierają do nas sygnały z różnych stron, o tym, że ludziom podoba się Daymares, ale musimy jeszcze sporo pograć, abym na takie pytanie mógł odpowiedzieć bardziej wyczerpująco.
Czytałem, że macie już w planach kolejne wydawnictwo. Tym razem split-album. Co to będzie?
Split Daymares z berlińskim Moenster (motorpunk as fuck) jest już gotowy i czeka na wydanie. To będzie winylowy singel. Obecnie próbujemy ogarnąć kwestie, kto to wyda i kiedy to nastąpi. Miejmy nadzieję, że na jesieni ta 7-calówka będzie już w dystrybucji.
Na uprawianym przez was poletku nie macie w Polsce chyba w ogóle konkurencji. Ta sytuacja przypomina mi trochę Corruption i stoner rocka / metal, którego w kraju nad Wisłą praktycznie nie ma. Taki układ to plus, czy wręcz przeciwnie?
Nie zastanawiamy się nad takimi sprawami w ogóle. Nie czujemy się wyobcowani, jest masa dobrych zespołów, z którymi gramy koncerty i się przyjaźnimy, są to bardzo różne stylowo pakiety: Elvis De Luxe, Sixpack, The Black Tapes, The Fight, Calm The Fire i inne. Brak takich rozterek wynika też z tego, że my specjalnie nie zabiegamy o to, aby wrzucić nas do jakiejś szuflady z takim czy innym napisem. Jesteśmy po prostu zespołem hardcore / punk i albo się komuś podoba, to, co gramy, albo nie. I do tego to wszystko się raczej sprowadza niż do myślenia nad kwestią konkurencji.
Daymares zyskuje na popularności praktycznie z dnia na dzień. Rok temu ludzie nie bardzo wiedzieli jak wymawiać waszą nazwę, a teraz gracie coraz częściej, często u boku cenionych nazw, jest wokół was sporo pozytywnego szumu. Podejrzewam, że gdy po raz pierwszy zagraliście wspólną próbę, taki układ spraw był dla was odległym mirażem. A jednak!
Zaczęliśmy grać wspólnie z tego względu, że mieliśmy podobną wizję tego co ma grać zespół i jak ma funkcjonować. Staramy się, by wszystko co robimy miało ręce i nogi i nie zaczynało się od dupy strony. Jeżeli już zdecydowaliśmy się to robić, to chcieliśmy dać z siebie sto procent i tyle też z zespołu wyciągnąć. Skoro były pomysły na kawałki i teksty, trzeba było je nagrać, Karol z Selfmadegod zainteresował się ich wydaniem. Jest płyta, więc trzeba pojechać z nią na trasę. Fajnie jest robić coś razem, z przyjaciółmi, z którymi łączy cię o wiele więcej niż tylko próby i koncerty i jeszcze fajniej, gdy przynosi to jakieś rezultaty.
W takim razie życzę dalszych sukcesów. Dzięki za rozmowę.