"Choroba naszych czasów"

Płytą "Particles" śląska Osada Vida debiutuje jako kwintet. Do grupy dołączył wokalista Marek Majewski i to właśnie on opowiedział nam m.in. o nowych wyzwaniach, ortodoksyjnych fanach Metalliki i utracie zdolności do wyrażania własnych opinii.

Osada Vida w pięcioosobowym składzie (Marek Majewski w środku)
Osada Vida w pięcioosobowym składzie (Marek Majewski w środku)fot. Tomasz Bereska

Za sprawą twojej osoby Osada rozrosła się do rozmiarów kwintetu. Jak do tego doszło, kto na kogo trafił? Chyba w każdym zespole stanowisko wokalisty można uznać za newralgiczne?

- To chyba los tak chciał (śmiech). A tak poważniej, kiedyś podczas trasy koncertowej promującej płytę Osady "Uninvited Dreams" spotkaliśmy się na wspólnym koncercie we Włocławku. Ja wtedy jeszcze jako wokalista Acute Mind. Nie ukrywam, że duże wrażenie wywarła na mnie muzyka, a przede wszystkim bardzo wysokie umiejętności chłopaków oraz sposób zachowania na scenie. Z punktu widzenia wokalisty i gitarzysty zwróciłem głównie uwagę na niesamowite popisy Bartka [Bereski, gitarzysty Osady].

- Jak się okazało, mój wokal chyba też przypadł do gustu chłopakom, bo po koncercie podszedł do mnie Łukasz [Lisiak, wokalista i basista Osady] i zapytał, czy nie chciałbym zaśpiewać gościnnie na kolejnej płycie Osady. Ucieszyłem się bardzo, bo to była dla mnie wielka rzecz, a nie ukrywam, że lubię wyzwania. Po tej rozmowie upłynęło sporo czasu, kiedy to Osada pracowała nad swoim DVD, a ja zająłem się różnoraką, czasem bardzo popową formą muzykowania. Pod koniec 2011 roku Łukasz jednak zadzwonił i zaproponował mi zaśpiewanie trzech utworów. W międzyczasie okazało się, że rozstałem się z Acute Mind i chłopaki wykorzystali to, proponując mi stały angaż, z czego się bardzo cieszę.

Pamiętam, jak Łukasz Lisiak mówił, że tak naprawdę Osada potrzebuje dobrego wokalisty, bo za takiego się nie uważa. To właśnie dlatego poprzedni album "Uninvited Dreams" był w dużej mierze dziełem instrumentalnym. Zmiana w tej kwestii - więcej partii wokalnych - to twoja sprawka?

- Ja to uważam za naturalną kolej rzeczy. Skoro Łukasz tak twierdził i zaprosili mnie do zespołu, mieli oczekiwania czysto wokalne. Ja z racji pełnionej przeze mnie funkcji w zespole zamierzam głównie skupić się właśnie na tej kwestii. Czasem być może na koncertach wspomogę delikatnie Bartka na gitarze, ale to będzie bardzo fragmentaryczny udział. Generalnie moja działka, to śpiewanie, więc co za tym idzie, jest i będzie tych partii wokalnych więcej.

Na ile miałeś do powiedzenia przy tworzeniu nowego materiału? Czy Łukasz (obecnie zajmujący się tylko basem) sugerował ci jakieś rozwiązania jako bardziej pasujące do Osady?

- Nie. Na polu wokalnym, podczas tworzenia nowego materiału miałem pełną swobodę. Dostałem zielone światło na wyrażenie mojej wokalnej i tekstowej osobowości w tych utworach. Nie ukrywam, że było to dla mnie niezwykle komfortowe rozwiązanie, które pozwoliło mi na uwolnienie umysłu i większą otwartość w układaniu linii wokalnych. Słuchając nowych kompozycji, byłem zachwycony ich niekoniecznie prostymi konstrukcjami, co dawało mi dodatkowo kopa do szukania nowych dla mnie rozwiązań wokalnych i uwalniało moją kreatywność.

- Dużą rolę w tym procesie odegrali również moi przyjaciele, Czarek Socha i Sławek "Guadky" Gładyszewski, którzy pomogli mi oszlifować moje pomysły. Ze Sławkiem pracowaliśmy już tworząc płytę Acute Mind i wiedziałem, że jest on jedyną osobą z którą chcę pracować nad wokalami. Drugą osobą był Czarek, z którym wspólnie pracowaliśmy nad interpretacją wokalną utworu "Master of Puppets". Jeszcze raz wielkie podziękowania chłopaki.

"Particles" reklamujecie jako odejście od mrocznych klimatów na rzecz bardziej przestrzennych kompozycji. Czyj to był pomysł? Z tego co pamiętam, to podobny manewr już stosowaliście wcześniej ("Uninvited Dreams" po "The Body Parts Party").

- To pomysł chłopaków z zespołu. Kiedy zaczęliśmy rozmowy o moich wokalach oraz ogólnym charakterze nowej płyty, od razu usłyszałem, że fajnie byłoby odrobinę odejść od dotychczasowej konwencji zespołu i zrobić materiał, który będzie właśnie bardziej piosenkowy. To miało być również w pewnym sensie moje zadanie, ponieważ utwory, jak się przysłuchamy, nie należą mimo wszystko do prostych. Nadal jest dużo tak charakterystycznych dla Osady zmian rytmiczno-klimatycznych, a same struktury utworów również nie należą do najłatwiejszych. Jak dla mnie jest to ogromna siła i zaleta zespołu. Ja z poziomu wokalisty miałem za zadanie zaśpiewać tak, żeby to wszystko spiąć w melodie, które można sobie nucić, niekoniecznie koncentrując się na zawiłych formach utworów. Słowem - większa otwartość na różne grupy słuchaczy.

"Particles" to waszym zdaniem również album "pełen radości z grania", choć jeśli chodzi o teksty to raczej o hurraoptymizm trudno. Co chwilę trafiam na takie słowa jak ból, nienawiść, smutek czy utrata.

- Tak, w tekstach nie jest już tak pięknie. Nie każdy to zauważa, a to bardzo dobre pytanie i spostrzeżenie. Może nie będę oryginalny w tym, co powiem, ale żyjemy w takich czasach, kiedy ból, cierpienie, bądź złe nastroje otaczają nas zewsząd. Wiem, że może powinno to być bardziej radosne dla słuchacza, ale sami sobie odpowiedzcie, jak wokalista, piszący też teksty miałby zareagować chociażby w przypadku, kiedy w krótkim odstępie czasu na podobne dolegliwości związane z rakiem umierają dwie osoby z jego rodziny? Napisałby o tym tekst. I o tym jest chociażby "Stronger", który mimo wszystko zawiera pewną dozę mobilizacji do tego, aby całkowicie się nie załamywać i walczyć do końca. A takich przypadków jest niestety coraz więcej. Rak to choroba naszych czasów. Nie możemy przechodzić koło tego tematu obojętnie. To jest oczywiście jeden z przykładów, ale ogólnie i tak, pomimo w pewnym sensie smutnych kwestii, uważam, że każdy może w tych tekstach odnaleźć część siebie. I to niekoniecznie tą smutną część.

Jesteście kojarzeni przede wszystkim ze sceną prog-rockową tymczasem moim zdaniem za sprawą "Particles" coraz trudniej was zamknąć w tej szufladce. To ty ciągniesz zespół w stronę, której symbolem może być uwielbiany przez ciebie zespół Toto?

- Faktycznie Toto jest jednym z zespołów, które najbardziej cenię. Ale ci którzy znają ten temat wiedzą, że ten zespół to nie tylko ładne melodie, ale miejscami ciężki rock, jak również prog-rock w najczystszej postaci (polecam utwór "Better World" - piękna, trzyczęściowa suita, która kończy płytę "Mindfields"). Ale nie tylko Toto jest wzorcem. Wszyscy w zespole interesujemy się i słuchamy wielu odmiennych stylistycznie zespołów i artystów, co ma swój wspólny mianownik właśnie na "Particles". Podczas jednej z rozmów o muzyce, doszliśmy z Łukaszem do wniosku, że uwielbiamy Alter Bridge. Co się później okazało, nie tylko my w tym zespole lubimy taką muzę. To są czynniki, które w dużym stopniu zdeterminowały nasze ambicje muzyczne na "Particles".

Pokazaniem nieco innego oblicza jest też bonus track na "Particles" - jazzująca wersja "Master Of Puppets". Nie baliście się gniewu zatwardziałych fanów Metalliki?

- Szczerze mówiąc, rozważaliśmy takie scenariusze, że zostaniemy pobici za rogiem, przez jakiegoś ortodoksyjnego fana zespołu Metallica (śmiech). Ale mamy nadzieję, że tak nie będzie. Zawsze powtarzam, że grunt to otwartość na muzykę. Jeśli odniesiemy to również do różnych interpretacji tego, co już zostało stworzone, niezależnie czy jest to Metallica, czy inny zespół, to może dać to bardzo ciekawe efekty.

- Z tego samego założenia wychodzą również chłopaki z Osady. Stąd powstał taki , a nie inny pomysł. Nie sztuką jest przecież odegrać po raz milionowy taki hymn, jakim jest dla odbiorców heavy metalu "Master of Puppets". Zespołów, które tak robią są właśnie setki albo tysiące. My chcieliśmy podejść do tematu stworzenia własnej, zupełnie innej wersji, co świadczy o otwartości na muzykę oraz oryginalnym podejściu do jej interpretacji. Jeśli można zagrać Chopina na rockowo lub jazz-rockowo, czego przykład mieliśmy już w naszym kraju, a co przyjmuje się rewelacyjnie na całym świecie, to dlaczego nie tworzyć chociażby innych (odmiennych) wersji takich utworów jak "Master of Puppets"?

W utworze "Shut" gościnnie pojawił się Sivy z Tuff Enuff. Jak do tego doszło, to jakaś towarzyska akcja, bo przecież hardcore to dość odmienna bajka od waszej?

- Łukasz kiedyś grał w Tuff Enuff. Znają się z Sivym jak łyse konie. "Shut" to jest wynik wcześniejszych założeń formy, jaką miała przyjąć płyta "Particles". Czyli gościnne pojawienie się kilku wokalistów, wśród których byliśmy również ja i Sivy. Tak, to odmienna bajka, ale jaki fantastyczny daje efekt. Dlatego można to nazwać towarzyską, ale zamierzoną i przemyślaną akcją.

Wiadomo już, że w tym roku pojawicie się na Ino-Rock w Inowrocławiu. W sumie można powiedzieć - nareszcie, bo chyba nie ma lepszego festiwalowego miejsca dla was?

- Ogromnie się cieszymy, że wreszcie jest nam dane pojawienie się na tym festiwalu. Ino-Rock, to już, śmiem powiedzieć, legendarny festiwal w Polsce, dlatego na wieść, o zaproszeniu nas do zagrania w tym roku dostaliśmy gęsiej skórki.

Graliście na ProgStage w Izraelu (2012) i RosFest w USA (2011) - jak wygląda kwestia porównania popularności takiego grania na świecie i u nas? W Polsce sprzedażowo rządzi Riverside, ale inni raczej o takim poziomie sprzedażowym mogą chyba tylko pomarzyć?

- Ze swojej strony mogę tylko powiedzieć, jak przyjmowani są goście z zagranicy w Izraelu, ponieważ dane mi było pojawić się z Osadą jak dotąd właśnie w tym kraju. Oczywiście chłopaki zagrali na RosFest i wspominają to bardzo ciepło. Sądzę, że dla każdego muzyka możliwość koncertowania za granicą jego kraju, to świetna przygoda, fantastyczne doświadczenia zarówno te muzyczne, jak i pozamuzyczne oraz szansa na szerszą promocję tworzonej przez niego muzyki. Jak już wspomniałem, ja doświadczyłem tego w Izraelu. I to był jak dotąd najcudowniejszy koncert, jaki zagrałem. Nigdy nie spotkałem tak żywiołowo reagującej i licznie zgromadzonej publiczności. Granie dla kilkutysięcznej widowni, która zna prawie każdy tekst, chodzi w koszulkach twojego zespołu, to niesamowite przeżycie. Doprawdy - bezcenne.

Zobacz nakręcony w Izraelu teledysk "Those Days":

- Polacy też tak potrafią reagować, tylko zastanawiam się dlaczego mamy taką idealną publiczność jedynie w przypadku koncertów muzyków z zachodu? Sądzę, że jest to wynik braku możliwości uczestniczenia w koncertach swoich ulubieńców w czasach, kiedy mieliśmy wiele zakazów. Cały czas jednak liczę na to, aż wreszcie polska publiczność, słuchająca nieco bardziej ambitnej muzyki, zacznie szanować również swoich, rodzimych artystów. Na razie udało się to właśnie jedynie zespołowi Riverside, co jest fenomenem, ale fenomenem, który wziął się z tego, że zespół najpierw zyskał bardzo duże uznanie za granicą.

- A my, parafrazując słowa wieszcza, niestety staliśmy się jak gęsi i zatraciliśmy gdzieś swój język, swoją zdolność do wyrażania własnych opinii. I jeśli coś jest wyśmienicie postrzegane na zachodzie, wówczas przyjmuje się również w Polsce. Niestety dla nas, na zachodzie jest dokładnie odwrotnie. W pierwszej kolejności promuje się własnych artystów, potem promuje się ich szerzej za granicami, a potem okazuje się, że dany artysta jest gwiazdą światowego formatu. Zespołowi Riverside się udało zostać taką gwiazdą w tych trudnych dla polskiej muzyki czasach. Życzę wszystkim zespołom, aby miałby przynajmniej możliwość szerszego zaistnienia, a polskim odbiorcom i mediom większej otwartości na to, co dzieje się w naszym, polskim ogródku.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas