"Rywalizuję sam ze sobą"
Darren Hayes, po zakończeniu działalności grupy Savage Garden, rozpoczął karierę na własny rachunek. W 2002 roku ukazał się jego solowy debiut "Spin". Od jego wydania minęły dwa lata, kiedy w połowie września do sklepów trafiła kolejna płyta Hayesa, zatytułowana "The Tension And The Spark". Z tej okazji z muzykiem rozmawiał Maciek Rychlicki z Sony Music Polska.
Nowa płyta "The Tension And The Spark" różni się wyraźnie od twoich poprzednich dokonań solowych i od płyt Savage Garden. Dążyłeś do takiego brzmienia przez lata, czy jest ono może dziełem przypadku?
Jedno i drugie. Zawsze byłem fanem elektronicznych brzmień, tylko nigdy nie było okazji, żeby specjalnie z nich korzystać. Na szczęście spotkałem Roberta Conley"a, nie związanego z żadną wytwórnią artysty, który tworzył eksperymentalną muzykę elektroniczną, inspirowaną m.in. Depeche Mode i The Chemical Brothers. On dokładnie wiedział, jaką płytę chciałem nagrać. Dodatkowo współpraca z Marcusem De Vriesem i Mike"m "Spike"m" Stentem, który produkował płyty Björk czy Massive Attack, była dla mnie niczym spełnienie marzeń. Wszystkie emocje trzeba było przełożyć na język syntezatorów.
Nagrałeś bardzo nowoczesną płytę, przy użyciu bardzo tradycyjnych środków, m.in. przy całkowitej rezygnacji z wykorzystania sampli. Czy była to świadoma decyzja?
Tak, bo tworzenie muzyki jest w dzisiejszych czasach często pójściem na łatwiznę. Ktoś kupuje nowe klawisze w sklepie i po naciśnięciu jednego guzika ma już np. perkusję z kawałka, który właśnie króluje na listach przebojów. Nie chciałem w ten sposób nagrywać swojej płyty.
Musiałem mieć pewność, że wszystko co robimy jest świeże i nowe. Stworzyliśmy z Robertem własne brzmienie, z którego jesteśmy szalenie dumni.
Czy zostaniesz przy tym sposobie tworzenia nagrywając kolejne płyty?
Z pewnością. Ostatnio rozmawiałem przez telefon ze "Spikem", który jest teraz moim dobrym kumplem i nawet zaproponował mi, żebyśmy następnym razem też ze sobą pracowali. Jeżeli chodzi o nagrywanie wokali, to wolę robić to w swoim zaciszu domowym, niż w drogim, nowoczesnym studiu, w którym nie czuję się swobodnie. Wydaje mi się, że jeszcze długo będę się trzymał tego sposobu nagrywania.
Z tego, co mówisz, można odnieść wrażenie, że przez te wszystkie lata ukrywałeś swoje "prawdziwe ja" za nazwiskami słynnych producentów i tak naprawdę nie śpiewałeś tego, co chciałeś.
To zawsze byłem ja. Ale ponieważ jestem perfekcjonistą, to nieraz w toku pracy oddalałem się od oryginalnego pomysłu na utwór i rzadko kiedy do niego wracałem. A gdy postawić koło mnie Waltera Afanasieffa [producent poprzedniej płyty Darrena "Spin" - przyp. MR], który również jest artystą, to często zdarzało nam się kompletnie zamęczyć naprawdę ciekawe bity i fragmenty, z których w końcu rezygnowaliśmy. Przy nowej płycie udało nam się bardziej wyluzować, przestaliśmy analizować każdy dźwięk. Nareszcie pracowałem z ludźmi, którzy potrafili wydobyć ze mnie to, co najlepsze. W przeciwieństwie do pracy przy wcześniejszych albumach, które nie były dla mnie takim wyzwaniem.
A teraz przyszło to bardzo naturalnie: nagle okazało się ze jestem w stanie zrobić o wiele więcej, niż tylko napisać piosenkę wolną czy szybką. Zaangażowałem się w jej powstawanie od początku do samego końca. I to było najlepsze.
W wywiadach wspominasz, że praca w domowym studio była dla ciebie na początku zabawą, a nie nagrywaniem nowej płyty. W którym momencie zorientowałeś się, że może warto to jednak wydać?
Wówczas gdy poczułem, jak głęboko emocjonalnie zaangażowałem się w tworzenie tego materiału. Nagle stwierdziłem, że to, co robię, warte jest pokazania innym ludziom. Dopiero po sześciu czy siedmiu piosenkach okazało się, że tworzę jedną całość.
Masz na swoim koncie miliony sprzedanych płyt. Czy wydanie kolejnej jest dla ciebie jeszcze stresujące?
Nie tym razem. Kiedy wydawałem pierwszy album solowy, czułem rywalizację z przeszłością, czyli dokonaniami Savage Garden. Teraz rywalizuję sam ze sobą. Wtedy oczekiwano ode mnie ogromnej sprzedaży płyt, a teraz... nikt już niczego ode mnie nie oczekuje! (śmiech).
Mam ten psychiczny komfort, że nie muszę już nikomu dorównać.
I to jest chyba recepta dla innych artystów na pokonanie syndromu "drugiej płyty": zamknąć się w domowym studio i nagrywać dla zabawy.
Dla zabawy, dla własnej przyjemności. Nie myśleć o sprzedaży mnóstwa płyt, radiowych playlistach czy zaimponowaniu komukolwiek. Wtedy tworzy się zupełnie inaczej.
Czy wydając na pierwszym singlu bardzo taneczny kawałek "Pop!ular" nie bałeś się, że reszta płyty może zaszokować tych wszystkich, którzy będą oczekiwać na niej kolejnych takich piosenek? Przyznasz, że jest to mało reprezentatywny kawałek dla całej płyty.
O to chodziło! Chciałem jasno dać wszystkim do zrozumienia, że zmieniłem kierunek artystyczny. Na drodze, którą podążam jako twórca pojawiło się rozwidlenie i domyślam się, że nie każdy zdecyduje się pójść tam gdzie ja. A quot;Pop!ular" to dość ostre przejście między pewnym etapami mojej kariery. Jest inne od wszystkiego, co robiłem wcześniej i jeżeli ktoś przyzwyczai się do niego, to na pewno nie będzie miał już problemów z zaakceptowaniem reszty płyty.
Jak już wspomniałeś, na płycie czeka na słuchaczy parę niespodzianek. Jedną z nich - choć mówię tu o warstwie tekstowej - jest choćby "Sense Of Humor" ["Poczucie humoru"], która jest... jednym z poważniejszych utworów na płycie.
Poważniejszy, sarkastyczny, cyniczny... To bardzo krytycznie nastawiony utwór, mówiący o tym, jak trudno zdefiniować siebie w krótkim trzyminutowym utworze. Ludzie mają tendencję do oceniania innych bardzo pochopnie - wystarczy jedno spojrzenie, jeden gest, żeby kogoś pokochać lub znienawidzić.
I nieważne, czy z tym kimś idzie się na randkę, widzi się przez chwilę w jednym pomieszczeniu czy słucha w radiu - wszędzie powinniśmy prezentować się od najlepszej strony. A przecież nie da się ani mnie, ani nikogo innego poznać w tak krótkim czasie. Można ulec złudzeniom na czyjś temat i o tym staram się opowiedzieć w "Sense Of Humor".
Dlaczego zdecydowałeś się nazwać album "The Tension And The Spark" ["Napięcie i iskra"]?
To fragment tekstu z piosenki "I Like The Way", ale idealnie oddaje kontrasty zawarte całej płycie: ciemność - światło, zło - dobro, smutek - radość, zabawa - powaga... Napięcie i iskra idealnie oddają te ekstrema.
Płycie towarzyszy też dość dziwna, hotelowa sesja zdjęciowa. Skąd pomysł na wykonanie jej w korytarzach i pokojach hotelowych, skoro cała płyta powstawała przecież w twojej własnej sypialni?
Pokój hotelowy był w tym przypadku symbolem zamkniętej komórki, hermetycznego pokoju, wnętrza samego siebie do którego zapraszam każdego słuchacza mojej płyty.
Istnieje teoria, że nasze ciała są jak dom - kiedy puka do niego jakaś nowe doświadczenie, to powinniśmy wpuścić je do środka. Nawet jeżeli jest to coś smutnego czy destrukcyjnego, to tworzy nieraz podwaliny dla nowych uczuć: radości czy miłości. Ten motyw rozpoczęty sesją zdjęciową będzie miał swoją kontynuację w klipie do drugiego singla z płyty, "Darkness" ["Ciemność"]. W pokoju ukrywa się człowiek, który unika światła, chowając się w ciemności kontempluje swoje dotychczasowe życie.
Czy ta ciemność symbolizuje również pesymizm?
Nie, ten teledysk ma ostatecznie bardzo pozytywny wydźwięk. Przez cały czas unikam światła, jednak na końcu nie udaje mi się zostać w ciemności i muszę stawić mu czoła. To bardzo metaforyczny klip, na pewno bardzo ci się spodoba. Jest w nim bardzo ciekawa scena, kiedy z ciekawości otwieram przymkniętą walizkę, w której coś się kryje - i wypada z niej światło, przed którym tak się ukrywałem. To symbol zmiany, która nastąpiła w mojej twórczości.
Niedługo ruszasz w trasę koncertową. Jak udało ci się przetworzyć te wszystkie osobiste piosenki na język piosenek stadionowych? Mówię chociażby o utworze "Feel", nagranym tylko w towarzyszeniem klawiszy...
Ten utwór akurat będę śpiewał po prostu sam z towarzyszeniem fortepianu. Co do reszty - całą oprawę sceniczną przygotowujemy wraz z Willem Williamsem, który pracował m.in. dla U2. Tym razem udało nam się stworzyć bardzo teatralną oprawę dla moich piosenek, ze specjalnie nakręconymi materiałami filmowymi i niezwykłą grą świateł. Każdy koncert będzie jak zaproszenie widowni do dużego studia nagraniowego. Ponieważ nagrałem płytę elektroniczną, to musi być ona przedstawiona też w sposób elektroniczny, co wcale nie oznacza zimny czy chłodny. Trasa ta nazywa się "The Dark Light Tour" i zaczyna się w listopadzie od koncertów w Wielkiej Brytanii.
Do singla "Pop!ular" powstało bardzo dużo tanecznych remiksów. Czy to też jakaś wskazówka dla fanów, w jakim kierunku udasz się w przyszłości?
Nie sądzę, są przeznaczone po prostu na parkiety i do klubów, to wszystko. Kierunek jaki wybrałem jest i tak bardzo elektroniczny, więc te utwory często same się proszą, żeby je zremiksować. Taneczne miksy utworów to przetłumaczenie ich jakby na inny język, dla publiczności, która niekoniecznie należy do grona twoich odbiorców. To jest już muzyka taneczna, ale ciągle ma w sobie duszę oryginału.
Na koniec chciałem poprosić się o skomentowanie informacji, jaka ostatnio pojawiła się w Internecie: podobno Backstreet Boys na swój nowy album, planują nagrywać cover jednego z twoich utworów? Czy to prawda?
Tak, ten utwór to "Lift Me Up", który ukazał się na stronie B jednego z moich singli. Ktoś w wytwórni płytowej zakochał się w tym numerze i zaproponował chłopakom nagranie go na ich własną, przygotowywaną właśnie płytę. Z tego, co wiem, numer już jest nagrany i bardzo cieszę się, że będą wykonywali go właśnie oni. Są utalentowani i bardzo ich lubię. Nigdy nie pisałem utworów dla innych artystów, ale trzeba w końcu z czegoś płacić czynsz! (Śmiech).
Dziękuję za rozmowę.
(Na podstawie materiałów Sony Music Polska)