"Rutyny nie da się uniknąć"
Dzięki przebojowi "Butterfly" wdarli się na większość list przebojów na całym świecie, a ich płyta "Gift Of Game" święci spore sukcesy po obu stronach Oceanu Atlantyckiego. Już wkrótce muzycy formacji Crazy Town rozpoczną pracę nad swym kolejnym dziełem, wcześniej jednak opowiedzieli o swej debiutanckiej płycie, kręceniu teledysków i udziale w festiwalu Ozzfest. Z Shifty Shelshockiem, wokalistą zespołu rozmawiał Maciek Rychlicki (Sony Music Polska).
Jesteście świeżo po ogromnym sukcesie kawałka "Butterfly" na całym świecie. "Butterfly" to jednak dopiero trzeci singiel promujący waszą płytę "The Gift Of Game". Naprawdę nie spodziewaliście się, że będzie on aż tak popularny?
Jeżeli mam być szczery, to wszystko potoczyło się zgodnie z planem. Można nawet powiedzieć, że byliśmy niemal pewni takiego przyjęcia tego singla. Już nagrywając płytę czułem, że ten kawałek ma w sobie spory potencjał. Ale tak czy inaczej - sytuacja, w której twój singel ląduje na pierwszym miejscu, a płyta trafia do pierwszej dziesiątki list przebojów w kilkudziesięciu krajach jest - i musi być sporym zaskoczeniem. Nie inaczej było w naszym przypadku.
Na ile zmieniło się wasze życie po odniesieniu sukcesu? Jak oceniacie te zmiany?
Najbardziej odczuwalne jest chyba to, że przez cały ten szalony okres czasu nie mieliśmy ani chwili, żeby usiąść i tak naprawdę w to wszystko uwierzyć. Teraz pracuję tak ciężko, jak nie pracowałem jeszcze nigdy i to jest chyba największa zmiana. Nie starcza nam teraz czasu na nic, co nie jest związane z graniem lub pisaniem nowego materiału, ale... cieszę się z tego - sprawia mi to nieopisaną frajdę!
Z tego co słyszałem, na nowym albumie nie zamierzacie iść na łatwiznę i kopiować tego samego brzmienia, które przyczyniło się do waszej popularności.
Nowy materiał będzie przede wszystkim o tym co myślimy "tu i teraz". Dosłownie. Wczoraj na przykład spędziłem cały dzień w pokoju hotelowym pisząc i komponując nowe piosenki. Nowa płyta powstaje głównie w trasie, pracy nad nią poświęcamy każdą wolną chwilę. Ale nie staramy się za wszelką cenę zmienić naszego brzmienia - chodzi o to żeby było ono tylko lepsze! To, co dobrze wyszło nam za pierwszym razem, teraz chcemy doprowadzić do percepcji.
Czy ulegacie już pokusie, żeby każdy następny singiel ponownie doprowadzić na szczyty list przebojów?
Tak... choć to uczucie to bardziej presja, niż pokusa. Z drugiej strony ważne jest, żeby nie dać sobą kierować, szczególnie jeśli ktoś próbuje wpłynąć na twoją twórczość. Skoro firmujesz ja własnym nazwiskiem, to nikt nie może ci dyktować jak i co masz grać, ani zmieniać twojej wizji artystycznej. I przyznaję, że to dla nas teraz prawdziwa walka - nie ulec wpływom zewnętrznym, dalej się rozwijać. Teraz występujemy w ramach Ozzfest Tour - jest to heavy-metalowy festiwal, z gdzieniegdzie pobrzmiewającym tylko hip-hopem. A ponieważ w porównaniu z występującymi tu kapelami jesteśmy bardziej hip-hopowi, niż metalowi, to musieliśmy wybrać tylko te najmocniejsze kawałki, żeby nie zawieść publiczności nastawionej na 'prawdziwy czad'! A ponieważ - jak już mówiłem - cały czas przygotowujemy nowy materiał, nie możemy tez ulec wyłącznie mocnej muzyce, żeby pozostać tymi, jakimi naprawdę jesteśmy. To bardzo trudne wyzwanie!
Z planu waszej trasy koncertowej wynika, że w ramach Ozzfest gracie ponad 20 koncertów miesięcznie! Na ile jest to dla was męczące i jak znosicie jeszcze w ogóle występy na żywo?
Obecna trasa jest dla nas bardzo przyjemnym doświadczeniem. Bardzo często jestem pytany, jak znosimy tak napięty rozkład zajęć i dochodzę do wniosku, że weszliśmy w pewien rytm pracy: gramy koncert za koncertem nawet nie specjalnie zdając sobie sprawę ile już zagraliśmy, a ile nas czeka. Nie chcę przez to powiedzieć, że wszystkie nasze występy są takie same, ale nie da się uniknąć pewnej rutyny, jeżeli - tak jak my - jest się na trasie już od sześciu miesięcy.
Podczas tej trasy zagraliście taki koncert, o którym możecie powiedzieć, że był najlepszy w całej waszej dotychczasowej karierze?
Taki koncert miał chyba miejsce w Berlinie. Zagraliśmy tam specjalnie dla niemieckiego oddziału MTV. Pamiętam, że podczas tego koncertu filmowało nas ok. 45 kamer - poustawiano je pod i nad sceną, poprzyczepiano do mikrofonów i wszędzie gdzie się dało. Występowaliśmy wtedy na ruchomej, okrągłej scenie, a dookoła otaczały nas tysiące dzieciaków, śpiewających z nami prawie każde słowo. Cały zespół chyba się zgodzi, że był to chyba nasz najbardziej udany show.
Porozmawiajmy teraz o teledysku do waszego najnowszego singla - "Revolving Door". Jedna wielka impreza, mnóstwo dziewczyn ubranych tylko w skąpe bikini - chyba przyjemnie wspominacie jego kręcenie?
Pewnie, było super! Chociaż nie wiem, czy wiesz, ale kobieta, która jest przy mnie przez większość tego klipu jest... moją żoną! Razem brzdąkamy coś na gitarze, potem całujemy się nad basenem i sam rozumiesz, że na planie to głównie na nią musiałem zwracać uwagę... Ale to prawda, kręciliśmy ?Revolving Door? z masą pięknych dziewczyn. Natomiast główną ideą tego wszystkiego było pokazanie ludziom, że nie traktujemy się zbyt serio. Te ujęcia w których jesteśmy cali obwieszeni biżuterią, kapiemy się w wannie z całym wianuszkiem kobiet lub gonimy je po domu - to jeden wielki żart! Przecież ani sami nie mieszkamy w podobnych rezydencjach, ani nie nosimy takiej ilości biżuterii itd. itp. Chcieliśmy zostać potraktowani z przymrużeniem oka, a tymczasem nie do końca mam pewność, czy aby wszyscy zrozumieli nasz dowcip. Jeżeli ktoś uważa, że w tym klipie chcieliśmy zaszpanować, to po prostu nie załapał o co chodzi!
Wracając do żony - po przeczytaniu scenariusza wyczuła co się święci i sama się wprosiła na plan?
Masz racje, sama postanowiła, że musi wystąpić w tym klipie... Jest modelką i urodą wcale nie ustępowała statystkom ale i tak zabroniła mi się za nimi oglądać! Chociaż muszę przyznać, że cieszyłem się z jej obecności. Bardzo ją kocham i naprawdę staram się dochować jej wierności.