"Potrzebujemy wolności"

Trzej rodzeni bracia o ponurych facjatach, wykonujący jeszcze bardziej ponurą muzykę - to Krisiun, zespół w którym wielu znawców gatunku dopatruje się odnowicieli deathmetalowej sceny. Nie bez powodu. Takie płyty, jak "Black Force Domain" czy "Conquerors Of Armgeddon", już dziś uznawane są za klasykę muzyki ekstremalnej. Nowy album Brazylijczyków - "Ageless Venomous" - podzielił dotychczasowych zwolenników grupy, wyznaczając nowy kierunek rozwoju zespołu, łącząc deathmetalową ekspresję z krystalicznie czystym brzmieniem i elementami muzyki klasycznej. Dokąd zmierza Krisiun, jaka jest kondycja brazylijskiej sceny, po co Kerry King przychodzi na koncerty - o tym wszystkim opowiedział Jarosławowi Szubrychtowi gitarzysta i Moyses Kolesne, w przeddzień trasy Krisiun po Polsce, w ramach festiwalu Thrash'em All.

article cover
INTERIA.PL

Dlaczego zdecydowaliście się nagrać "Ageless Venomous" w Brazylii, rezygnując przy tym z potencjalnej współpracy jakiegoś znanego producenta?

Doszliśmy do wniosku, że tym razem potrzebujemy więcej wolności, że lepiej będzie, jeśli sami zadbamy o brzmienie płyty. Dzięki temu nasza muzyka nabrała oryginalności, teraz wiadomo, że to w stu procentach album Krisiun! Poza tym nagrywanie w Sao Paolo było dla nas najbardziej wygodnym rozwiązaniem, bo byliśmy blisko domów, do których mogliśmy wracać na noc i czuliśmy się naprawdę komfortowo. Gdy nagrywaliśmy w Europie, ciągle mieliśmy jakieś problemy. Nie mogliśmy przywyknąć do innej strefy czasowej, do tamtejszego żarcia, do komunikacji... Traciliśmy czas i energię na walkę z przeszkodami, których w Brazylii mogliśmy uniknąć, bo tu czujemy się jak u siebie w domu. Po nagraniu czterech płyt i zagraniu kilku tras koncertowych, doszliśmy więc do wniosku, że umiemy już wystarczająco dużo, by wziąć sprawy w swoje ręce. Nie musieliśmy już słuchać producentów, którzy mają umowę z wytwórnią płytową i zobowiązani są dostarczyć im produkt, który będzie się dobrze sprzedawał. Podczas sesji nagraniowej "Ageless Venomous" liczyła się muzyka i tylko muzyka.

Nie uważasz, że Andy Sneap i Eric Rutan, którzy produkowali "Conquerors Of Armageddon", waszą poprzednią płytę, to prawdziwi fachowcy od nagrywania death metalu? Kto lepiej od nich wie, jak powinna brzmieć ta muzyka?

Andy to najlepszy w Niemczech specjalista od modnego dzisiaj, nowoczesnego metalu, z kolei Eric wie wszystko o amerykańskim death metalu. To mądrale potrafiący wyprodukować album, który spodoba się ludziom... Tym razem jednak chcieliśmy nagrać materiał, który zadowoli przede wszystkim nas samych. Chcieliśmy osiągnąć brzmienie najczystsze z możliwych, dalekie od deathmetalowych standardów rodem z USA czy Europy. Chcieliśmy, by słyszalna była każda nuta, każde uderzenie perkusji. Bez zbędnego hałasu, bez komputerowych sztuczek i niezliczonych nakładek - oto jak powinien brzmieć Krisiun.


Nie sądzisz, że brzmienie "Ageless Venomous" jest zbyt krystaliczne jak na death metal?

Zdaję sobie sprawę z tego, że dla wielu ludzi może być zbyt czyste, ale tego właśnie chcieliśmy. Brzmienie większości deathmetalowych płyt jest tak brudne i nieczytelne, że często trudno się zorientować, co tak naprawdę zespół gra. Słucham tych wszystkich nagrań i w ogóle nie słyszę nut, wyłącznie brzmienie. Czy tak powinno być? "Ageless Venomous" przypomina płyty z muzyką klasyczną - wszystko jest ostre, nie ma żadnych przekłamań. Podobny eksperyment zrobił kiedyś Slayer, na płytach "Reign In Blood" i "South Of Heaven". Pamiętam, że kiedy ukazały się te albumy, wielu fanów metalu nie mogło zaakceptować ich brzmienia, ale ostatnie słowo należało do Slayera - dotarli ze swoją muzyką do ludzi, do których nie dotarł wcześniej żaden zespół metalowy. Oczywiście, nie można porównać Slayera z Krisiun na płaszczyźnie muzycznej, ale podobnie jak oni w połowie lat 80., chcieliśmy zrobić coś innego niż wszyscy. Zaznaczam przy tym, że "Ageless Venomous" to nasz najszybszy, najbardziej brutalny i techniczny album.

Bardzo niezwykłe, jak na płytę deathmetalową, są dwa utwory instrumentalne - "Serpents Spectres" oraz "Diableros".

Mamy w muzyce wiele do powiedzenia i zamierzamy wyznaczyć w metalu nowe standardy. Nie chcemy kopiować Morbid Angel, Nile, Cryptopsy, bo znaleźliśmy styl charakterystyczny wyłącznie dla Krisiun. Polega na graniu muzyki bardzo zaawansowanej technicznie, nie ograniczającej się wyłącznie do następujących po sobie deathmetalowych riffów. Od dziesięciu lat gram na gitarze akustycznej, więc obecność na "Ageless Venomous" takich kompozycji jak "Diableros" jest jak najbardziej uzasadniona i naturalna. Chciałem przy tym, by ta akustyczna miniatura była nie mniej brutalna, niż pozostałe kompozycje. To zresztą najszybsza rzecz jaką skomponowałem i jaką kiedykolwiek w życiu udało mi się zagrać. Bez żadnych sztuczek, bez efektów - po prostu gitara i ja. Jestem wielkim fanem takich instrumentalistów jak Al Di Meola, John McLaughlin oraz Paco de Lucia, ale uwielbiam też muzykę tworzoną przez brazylijskich Indian. W "Diableros" udało mi się połączyć oba światy.


Nie myśleliście o poszerzeniu składu o drugiego gitarzystę? Znacząco zyskalibyście na potędze brzmienia, szczególnie na koncertach.

Dwóch gitarzystów przewinęło się już przez Krisiun, ale nie wnieśli do zespołu zbyt wiele. Może kiedyś spotkam odpowiedniego kandydata... Nie szukamy jednak drugiego gitarzysty za wszelką cenę, bo Alex, nasz basista, gra coraz lepiej. Na koncertach używa rozmaitych efektów i kiedy ja gram solówkę, on doskonale imituje gitarę rytmiczną. Granie we trzech to prawdziwe wyzwanie. Większość zespołów deathmetalowych ma większy skład i w ten sposób wypełnia próżnię w kompozycjach. My chcemy być bardziej surowi, bardziej prawdziwi! Jak Jimi Hendrix Experience, Venom, Motorhead...

Krisiun to zespół złożony z trzech braci, co nie może pozostać bez wpływu na muzykę...

To prawda. Porozumiewamy się bez słów, za pomocą muzyki, która pomiędzy nami przepływa. Zawsze kiedy w zespole grał jakiś człowiek z zewnątrz, mieliśmy problemy z porozumieniem. Nie zazdroszczę zespołom, w których gra pięciu czy sześciu obcych sobie ludzi. Oprócz sporów natury czysto muzycznej, zawsze dochodzi do jakichś spięć, do konfrontacji różnych osobowości. Dla nas ten problem nie istnieje. Nasze życie poświęciliśmy w pełni zespołowi i nie musimy się martwić o problemy personalne. Nawet kiedy się kłócimy i wyzywamy od najgorszych, bo tak również się zdarza, żaden z nas nie bierze sobie tego do serca. Po kilku minutach nie pamiętamy już słów wypowiedzianych w gniewie. Po prostu jesteśmy braćmi.

Słyszałem, że Kerry King, gitarzysta Slayera, jest fanem Krisiun. To prawda?

Nie wiem, czy jest naszym fanem, ale kiedy ostatnio graliśmy trasę po Ameryce, pojawił się na trzech koncertach. Poprosił nas o wpisanie go na listę gości, dostał naszą płytę, dostał koszulkę i chyba podobały mu się nasze występy. Ale to dziwny koleś, trudno usłyszeć od niego dobre słowo. Ja natomiast cenię Kinga za pierwsze płyty Slayer, za wszystko co nagrali do "Season In The Abyss". Kerry King z tamtych lat to mój muzyczny bohater, jeden z gitarzystów, którzy ukształtowali mój styl gry i byłoby bardzo miło, gdyby docenił naszą muzykę. Znajomi z Ameryki powiedzieli mi jednak, że Kerry często przychodzi na koncerty tylko po to, by się rozerwać i wypić parę darmowych drinków. (śmiech)


Pod koniec lat 80. w Brazylii istniała imponująca scena deathmetalowa. Potem nastąpiło kilka lat kompletnej ciszy i... pojawił się Krisiun. Wielu twierdzi, że jesteście odpowiedzialni za odrodzenie death metalu w waszym kraju, że Krisiun to Sepultura lat 90. Nie przeszkadza ci taka nalepka?

Rzeczywiście, w połowie lat 90. byliśmy niczym iskra, która rozpaliła deathmetalowy ogień w Brazylii. Byliśmy jedynym zespołem, który grał wtedy death metal. Sarcofago właśnie się rozpadło, Sepultura zaczęła się zmieniać nie do poznania, wydawało się, że brazylijska scena przestała istnieć. Pierwsze demo nagraliśmy w 1991 roku, by udowodnić, że death metal w Brazylii jeszcze nie umarł, a "Black Force Domain", album nagrany w 1994 roku, został uznany przez muzyków Morbid Angel za przykład, jak powinno się grać tę muzykę. Oni sami się wtedy trochę zagubili, byli na etapie "Domination", Cannibal Corpse też stracili nieco impet, a my pokazaliśmy światu, że death metal ma być agresywny i brutalny do granic możliwości. Potem pojawiły się takie grupy jak Angelcorpse, Hate Eternal, Rebaelliun, Abhorrence... nowa fala death metalu, odwołująca się do lat 80., do korzeni gatunku. Myślę, że odegraliśmy w tym wszystkim ważną rolę, co zresztą wiele zespołów z Brazylii otwarcie przyznaje.

Jakie jest twoje zdanie o decyzji amerykańskiej firmy Roadrunner, która kilka miesięcy temu pożegnała Sepulturę?

Myślę, że to wyjdzie zespołowi na dobre. Roadrunner od dłuższego czasu miał gdzieś Sepulturę, interesował się tylko gwiazdami w stylu Slipknot czy Machine Head. Teraz Sepultura może podpisać dobry kontrakt z wytwórnią, która uwierzy w potencjał zespołu i pozwoli im odzyskać dawną pozycję. Życzę im wszystkiego najlepszego!

Myślisz, że Sepultura bez Maxa Cavalery jest w stanie powrócić do dawnej świetności?

To na pewno nie będzie łatwe, bo Max był Sepulturą! W Brazylii wszyscy kochają takie płyty, jak "Morbid Visions" czy "Schizophrenia", nowe płyty Sepultury nie mają już tylu fanów. Gdyby tylko Max mógł wrócić...


Będziecie gwiazdą festiwalu Thrash’em All, który przetoczy się wkrótce przez dziewięć polskich miast. Czego możemy oczekiwać?

Bardzo się cieszę, że dotrzemy wreszcie do Polski, bo to centrum europejskiego death metalu! Najlepsze zespoły z tej części świata pochodzą z Polski - Vader, Damnation, Hell-Born, Behemoth, Decapitated, Azarath... - i bardzo się cieszę, że możemy dla was zagrać. Poza tym wasz kraj słynie z niesamowitej, szalonej publiczności, więc oczekujemy naprawdę mocnych wrażeń. Damy z siebie wszystko, tego możesz być pewien!

Trzymam za słowo!