"Mieliśmy wyjechać do Szwecji"

Tomek Makowiecki to finalista pierwszej edycji programu "Idol" z 2002 roku, ulubieniec nastoletniej publiczności, zwłaszcza jej żeńskiej części. Urodził się w 1983 r. w Gdyni, pochodzi z muzycznej rodziny. Zarówno jego ojciec, jak i matka, są muzykami. Jako pięciolatek zadebiutował w telewizji, podczas rejestracji kolęd w wykonaniu zespołu swoich rodziców - odgrywał wówczas rolę przygrywającego na flecie amorka. Chociaż Makowiecki ukończył szkołę muzyczną w klasie fortepianu, to prawdziwą miłość do muzyki odkrył w sobie podczas nauki gry na gitarze. Po kilku występach i konkursach (m.in. "Szansa na Sukces"), znalazł się w finale "Idola". Wkrótce potem wydał swoją debiutancką płytę, którą firmuje wraz z zespołem Makowiecki Band. W rozmowie z Łukaszem Wawro piosenkarz opowiada o debiutanckim albumie, konflikcie z Jackiem Cyganem, przeróbce przeboju Kylie Minogue, wspomina też swój udział w "Idolu" i ocenia drugą edycję tego programu.

article cover
INTERIA.PL

Czy Tomek Makowiecki jest optymistą?

Jestem optymistą. Natomiast jeśli chodzi o tym, co się teraz ze mną dzieje, to nastawiam się bardzo dobrze, ale nie oczekuję wielkiego sukcesu, bo wiem, że można się zawieść i będzie bardzo przykro. Wierzę, że będzie dobrze, ale podchodzę do tego z ogromnym spokojem i dużym dystansem.

Pytam dlatego, że na twojej płycie można znaleźć dość pogodną wizję świata.

To prawda. Jesteśmy pogodnymi facetami, więc płyta też wyszła optymistyczna.

Jednym z wyjątków jest utwór "Takie samo niebo". Czy powstał on pod wpływem jakiegoś konkretnego wydarzenia?

Dokładnie. Ten utwór napisałem 11 września 2001 r., zaraz po tragedii, jaka wydarzyła się w Nowym Jorku. Poszedłem do swojego pokoju i napisałem ten utwór. To jest chyba najbardziej szczera piosenka z całej płyty.

W tym nagraniu słyszymy fortepian. Czy oznacza to, że już nie czujesz awersji do tego instrumentu?

Uczyłem się gry na fortepianie przez około siedem lat. Przechodziłem przez różne etapy - na początku strasznie się rwałem do tego instrumentu, siedziałem godzinami, komponowałem i pogrywałem. W końcu rodzice zapisali mnie do szkoły muzycznej i wtedy zaczęły się schody. Dostawałem utwory obowiązkowe, od których uciekałem. Najgorsze było to, że dostawałem nuty i musiałem się od początku uczyć z nich utworu. To była katorga. Chociaż trzeba dodać, że jeśli coś już później wychodziło, była to ogromna frajda. Miałem świetnego nauczyciela, który przynosił mi różne utwory bluesowe, rozrywkowe, bardzo mnie zachęcał do grania. W tej chwili odpuściłem trochę fortepian i bardzo tego żałuję, bo gdybym więcej poćwiczył, to byłbym w miarę dobrym pianistą.

Tymczasem wolisz gitarę. Zaryzykuję stwierdzenie, że komponujesz utwory na gitarze akustycznej.

W domu gram praktycznie tylko na gitarze akustycznej, bo jest mi wygodniej. Biorę po prostu pudło do ręki i gram. Nie muszę wyciągać kabli, podłączać tego wszystkiego. Jeżeli chodzi o gitary elektryczne, też uwielbiam się w to bawić, kupiłem sobie ostatnio nawet jakiś piec [wzmacniacz - przyp. red.]. Też bardzo mnie to fascynuje. Nie jest więc tak, że wolę gitarę akustyczną od elektrycznej.


Jak długo powstawał materiał na waszą płytę? Czy utwory powstały ostatnio, czy jest to raczej składanka tego, co powstawało latami?

Duża część materiału powstała jeszcze zanim trafiłem do programu "Idol", natomiast część została stworzona dosłownie miesiąc temu i powiem szczerze, że niektóre teksty pisałem na ostatnią chwilę. Niemniej wyrobiliśmy się i przyznam się, że jesteśmy z tego materiału bardzo zadowoleni.

A czy ten wcześniejszy materiał w dużym stopniu zmienił się podczas samego nagrywania?

Troszkę się pozmieniał. Zresztą musiał, bo były to pierwsze kompozycje moje i kolegi, z którym pracowaliśmy nad tą płytą. Te piosenki w dużym stopniu zmieniły się. Dobrze, że to wszystko jest już skończone, bo gdybyśmy grzebali się w tym dłużej i zastanawiali, co jeszcze zmienić, to pewnie zepsulibyśmy te piosenki.

A kto wpadł na pomysł, żeby nagrać cover przeboju "Can?t Get You Out Of My Head", wylansowanego przez Kylie Minogue?

Przyznam się szczerze i bez bicia, że tak naprawdę nie wiem, za co lubię ten numer. Ciężko jest się od niego uwolnić. Postanowiłem, że pokażemy ludziom, jak można zupełnie inaczej zagrać ten kawałek, jak można go inaczej ugryźć. Nie wiem, czy to się publiczności spodoba, ale my go lubimy.

Opowiedz coś więcej o tych utworach, które nie zostały przez was skomponowane, bo na płycie znalazły się i takie.

Jeden z tych utworów pochodzi z repertuaru zespołu Dishwalla. Jest to numer z ich ostatniej płyty, która w Polsce w ogóle się nie ukazała. Był to singel wydany w Stanach Zjednoczonych. Postanowiliśmy, z całym szacunkiem dla tego zespołu, że im pomożemy w promocji w naszym kraju, bo bardzo ich cenimy. Są dwa utwory z tzw. publishingu. Zostały one skomponowane specjalnie dla nas. Dostaliśmy około pięciu utworów i te dwa nam się spodobały. Gdyby było inaczej, nie wzięlibyśmy żadnego, bo mieliśmy w zanadrzu swoje kawałki. Postanowiliśmy jednak, że nie będziemy wsadzać niczego na siłę. Te utwory bardziej nam się podobają, a nam zależy na tym, by płyta była dobra, a nie by obłowić się tantiemami z ZAIKS-u.


Kto to jest L. Makowiecki?

To mój ojciec. Zamieściliśmy na płycie piosenkę dwóch kumpli z grupy Babsztyl. Siedzieliśmy kiedyś razem z kolegami mojego ojca i z moimi kumplami - powiedziałem, że jeśliby nie mieli nic przeciwko, to chcielibyśmy nagrać ten kawałek. I to, jak to zrobiliśmy, było ogromnym zaskoczeniem i dla Lecha Makowieckiego, i dla Ryśka Wolbacha, czyli kompozytorów tej piosenki, bo zagraliśmy to zupełnie inaczej, niż oni to sobie wyobrażali.

Podoba ci się płyta Ali Janosz?

Przyznam się, że póki co przesłuchałem ją tylko raz i to na szybko. Najważniejsze, że Ala jest bardzo zadowolona. Bardzo mnie to cieszy. Nie podoba mi się tylko wybór singla Wydaje mi się, że na jej płycie jest kilka utworów dużo lepszych, niż ten, jaki został wybrany na singla.

A nie boisz się, że wydawanie płyt "Idoli" jednej po drugiej, jest błędem i w końcu nastąpi przesyt?

Nie mam pojęcia, nie zastanawiałem się nad tym. Wydaje mi się, że na tyle różnimy się stylistycznie, każdy ma swoich odbiorców, że jeden drugiemu nie powinien przeszkadzać. Życzę im wszystkim, by wydali płytę.

Wygląda na to, że fakt, iż nie wygrałeś "Idola", nie jest dla ciebie żadnym problemem...

To prawda. Myślę, że dzięki temu, że nie wygrałem, miałem troszkę więcej czasu, by przemyśleć kilka spraw, zastanowić się nieco nad tym wszystkim. W przypadku Ali wszystko odbyło się na wariackich papierach, a wtedy popełnia się więcej błędów.

Masz kontrakt na pięć płyt autorskich. Ile macie na to czasu?

Mamy wydać pięć płyt, w tym jedną na wyłączność. Czas nie jest, niestety, dokładnie określony, ale kontrakt mam na tyle korzystny, że nie powinno być problemów. O firmach płytowych słyszy się różne rzeczy, np. to, że blokują artystów. Myślę, że to mi nie grozi.

A czy nie irytuje cię, że trzeba było dostać się do finału "Idola", by nagrać płytę? Nie przypuszczam, abyś wcześniej był gorszym kompozytorem albo wokalistą.

Jest to nienormalne. Ja z tym samym repertuarem, z płytą demo, jeździłem przed programem "Idol" po wytwórniach fonograficznych i wszędzie odpowiedzi były takie, że jest bardzo fajnie, ale debiutantów się nie wydaje, może za dwa lata, nie ma na to funduszy itp. Odbyliśmy mnóstwo rozmów z różnymi ludźmi i w pewnym momencie nastąpiło nawet małe załamanie. Powiedziałem: "Chłopaki, nagrywamy materiał za granicą". Mieliśmy wyjechać do Szwecji. Wtedy zaczęły się jednak castingi do "Idola". Nie jest to do końca zdrowe, że właśnie tak to wygląda...

Wielu ludzi twierdzi, że takie programu jak "Idol" niszczą muzykę. Nie do końca się z tym zgadzam, bo nie można obwiniać ludzi, którzy startują w takich programach, bo jest to jedyna szansa na zrobienie pewnych rzeczy. Jest bardzo ciężko. Wszystko robi się nam pod górkę i to była moja ostatnia szansa no to, by cokolwiek się wydarzyło. Jest to nie po kolei, że najpierw się robi karierę, a dopiero potem coś się przedstawia albo i nie.


Koledzy nie denerwują się trochę, że swoją płytę firmujesz jako Makowiecki Band?

Nie. Szczerze mówiąc to był ich pomysł. Zastanawialiśmy się nad nazwą zespołu i stwierdziliśmy, że musi być jednak moje nazwisko, by nie utrudniać sobie po prostu życia.

I już na zawsze tak zostanie, czy może kolejna płyta będzie sygnowana inną nazwą?

Być może, jeszcze nie postanowiliśmy.

A czy nie drażni cię czasami, że często najpierw jesteś odbierany jako finalista "Idola", a dopiero potem jako muzyk? W wywiadach niejednokrotnie najpierw jesteś pytany o życie osobiste, potem o "Idola", a dopiero na końcu, jak wystarczy czasu, o płytę.

Właśnie. Często tak to, niestety, wygląda. Jesteśmy na to skazani. Mamy przypiętą etykietkę "Idola". Był nawet taki okres, że ludzie interesowali się tym, w co się ubieram, jakie mam włosy i tak naprawdę byłem - i w sumie ciągle jestem - traktowany bardziej jako "Idol", niż jako Tomek Makowiecki, co nie do końca jest fajne. Niby mamy łatwiej, bo wypłynęliśmy na fali programu, który miał sporą oglądalność, niby mamy łatwiejszy start, ale tak naprawdę wcale nie jest prosto, bo dziennikarze czekają na nasze płyty, żeby nam dokopać. W takich momentach podaję zawsze przykład Robbiego Williama. To jest facet, który wyszedł z boysbandu i przyznaję się, że sam go nie lubiłem i przez długi czas nie chciałem się do niego przekonać. Okazało się jednak, że piosenki ma fajne, noga sama chodziła, tupała... My też potrzebujemy trochę czasu, żeby to wszystko się nieco ustabilizowało.

Czy to prawda, że jesteś nieco zły, bo w "Idolu" przypięto ci gębę nieco narcystycznego młodzieńca?

Nie jestem zły, chociaż rzeczywiście tak było. Jacek Cygan usiłował mnie w pewien sposób temperować, przy czym ja dopiero w Gdańsku, z telewizji, dowiedziałem się, że jury powiedziało mi, bym nie zachowywał się jak gwiazdor. Jacek Cygan za to, co powiedział mi wtedy, później mnie przeprosił i nie mam do niego najmniejszego żalu. Zaprosił mnie na benefis, bawiliśmy się świetnie, lubimy się.


A jak ci się ogląda "Idola" z drugiej strony ekranu?

Przeprowadziłem się ostatnio do Warszawy, gdzie nie mam telewizora, więc nie bardzo wiem, co się dzieje na świecie. Z tego, co zaobserwowałem na koncercie, poziom jest wysoki, a uczestnicy technicznie są dużo lepsi, niż ci z pierwszej edycji, ale nie mam zdecydowanego faworyta i nie mam pojęcia, kto może tym razem wygrać.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas