"Jestem przeciwnikiem tej sceny"

article cover
INTERIA.PL


Debiutancki, solowy album Ihsahna, wokalisty i gitarzysty cenionej, norweskiej formacji Emperor, jak każdy produkt tego typu wzbudził kontrowersje, polaryzując metalową scenę na zwolenników teorii spiskowej spod znaku "sprzedania się" i niezachwianych w swej wierze, oddanych fanów jego dotychczasowej twórczości.

Frontman Emperor zapewniał, że - wydany w połowie kwietnia 2006 roku - "The Adversary" dotykać będzie każdego aspektu gatunku, od klasycznego metalowego grania do black metalu i zawierać w sobie najistotniejsze pierwiastki jego 20-letniej kariery, od chwili, gdy jako 11-letni chłopak po raz pierwszy sięgnął po gitarę. Nie skłamał - zachwycił.

O wielobarwnym charakterze "Przeciwnika", procesie jego powstawania i cenionych muzykach, którzy wzięli udział w jego nagrywaniu, ale również o własnej wytwórni Mnemosyne, niedawnym rozwiązaniu Peccatum - awangardowego projektu Ihsahna - i tymczasowym powrocie Emperor, z Vegardem Sverrem Tveitanem (to prawdziwe nazwisko Ihsahna) rozmawiał Bartosz Donarski.

Kiedy rozmawialiśmy ostatni raz, tuż przed ukazaniem się ostatniej płyty Peccatum, wspomniałeś o pracach nad solowym albumem. Z dzisiejszej perspektywy wydaje się nawet, że to właśnie ten materiał był najtrudniejszym zadaniem, jakie do tej pory przed sobą postawiłeś.

Niekoniecznie, choć praca w samotności była pewnym wyzwaniem. Z drugiej strony był to powrót do muzyki metalowej, z którą związany jestem najdłużej. Niekiedy było mi nawet łatwiej pisać muzykę w tym stylu.

Pewnym sprawdzianem okazała się być też realizacja tego albumu od strony produkcyjnej, gdyż wszystko robiłem sam. Jestem z tego materiału bardzo zadowolony, bo z każdym z tych utworów łączy mnie osobista więź. Chyba po raz pierwszy poczułem, że nie ma tu żadnych wypełniaczy.

Zastanawiam się, czy pomysł na solowy album przyszedł ci do głowy niedawno, czy może myślałeś o tym od wielu lat, i dopiero teraz znalazłeś czas na jego realizację?

Do pewnego stopnia chodziło mi to po głowie od wielu lat. Zabrałem się za to jednak dopiero jakiś rok temu. Myślę, że potrzebowałem dłuższego oderwania i oddechu od metalu, aby móc w ten sposób do tego grania powrócić. To była zarówno wewnętrzna potrzeba, jak sprawa ambicjonalna.

Podkreślasz też często, że "The Adversary" jest kontynuacją całej twojej dotychczasowej kariery. Nie da się jednak ukryć, że płyta ta wykracza miejscami poza ogólnie przyjęte, metalowe standardy.

Tym razem nie odczuwałem wielkiej potrzeby zrobienia czegoś kompletnie nowego. Z Peccatum poszliśmy już w tak dziwnych kierunkach, że w tym przypadku postanowiłem postawić bardziej na pełną energię i metalową ekspresję. Podszedłem do tego w sposób bardziej tradycyjny, zwłaszcza podczas pisania muzyki. Nie miałem zamiaru eksperymentować, a jedynie wydobyć z siebie wszystko co najlepsze z całego mojego metalowego doświadczenia. To miało być silne, wyraziste i bez nacisku na innowacje.

"The Adversary" to album, który trzyma w napięciu od początku do końca. Dzieje się tu tak wiele rzeczy, nawet w ramach jednej kompozycji. Czy łączenie tych wszystkich pozornie sprzecznych elementów, jak agresywny metal, progresja, pierwiastki muzyki klasycznej, nie nastręczało dodatkowych trudności?

Nawet jeśli moim zamiarem było czerpanie z mojej całej muzycznej przeszłości, wcale nie chciałem, aby wszystkie te elementy mieszały się np. w jednej kompozycji. Jeśli jest tam utwór metalowy, to właśnie takim jest.

To samo dotyczy np. progresywnego "Homecoming", w którym dominują bardziej postępowe elementy czy balladowego "Astera Ton Proinon", który jest zwyczajnie balladą. Starałem się po prostu koncentrować na poszczególnych utworach, a cały album miał dostarczać różnych odczuć. Indywidualne kompozycję są w swej formie czyste. Nieustanne mieszanie wszystkiego ze wszystkim nie było moim celem.


Płyta jest czasami bardzo techniczna. Podejrzewam, że również w tym punkcie, było to dla ciebie wspięcie się na wyżyny własnych umiejętności.

Nie staram się grać szczególnie wirtuozersko. Podejrzewam, że niektóre partie z "Prometheus..." [ostatnia płyta Emperor - przyp. red.] są prawdopodobnie bardziej techniczne i do pewnego stopnia trudniejsze do zagrania. Może pewne części solowego albumu są bardziej skomplikowane, ale moim zamiarem nie było popisywanie się w ten sposób.

Możemy tu także znaleźć kilka partii wybitnie progresywnych.

Nie mam zbyt wielkiego doświadczenie w muzyce progresywnej. Chciałem jednak pokazać moją wersję takiego grania i powybierać pewne elementy, z jakich konstruuje się takie właśnie utwory. Tak samo zresztą postępowałem z resztą materiału, wybierając bardziej tradycyjne techniki komponowania, aby uzyskać dzięki temu poczucie pewnej całości.

Kim jest dla ciebie tytułowy "przeciwnik"?

Tytuł oddane ogólną tematykę tekstów. A są to chyba najbardziej dosadne, surowe i krytyczne słowa, jakie kiedykolwiek napisałem. Stoją w opozycji do tego, co powszechnie akceptowane czy politycznie poprawne. To takie filozofowanie na wielu płaszczyznach, na różne tematy.

Czasami jest to surowa krytyka otępiałego społeczeństwa, które nie zrobi nic, aby cokolwiek zmienić, a podcina skrzydła wszystkim, którzy chcieliby to zrobić. "The Adversary" odzwierciedla moje osobiste spojrzenie na tę formę muzyki i ekspresji, jest wrogiem publicznym, buntowniczym środkiem wyrazu.

Do pewnego stopnia jestem przeciwnikiem tej sceny. Jestem w opozycji. Czuję się dobrze w tym, co robię. Nie daje się ponieść rynkowi i sztucznej presji.

"The Adversary" jest w całości twoim dziełem, jednak kilku ludzi pomogło ci w jego nagraniu. Czym kierowałeś się przy wyborze tych właśnie osób?

Perkusista Asgeir Mickelson właściwie sam zaproponował mi swoje usługi, gdy spotkaliśmy się w miejscu, gdzie grałem. Często udziela się sesyjnie i chyba stwierdził, że wzięcie udziału w tym przedsięwzięciu będzie dla niego interesujące.

Znałem go już wcześniej z płyt Borknagar i wiedziałemże potrafi grać na perkusji na różne sposoby. Słyszałem go też w Spiral Architect, a przez to miałem świadomość, że poradzi sobie z bardziej awangardowym i progresywnymi partiami. Później, w rozmowach telefonicznych i korespondencji,doszliśmy do wniosku, że obu nam podoba się gra tych samych perkusistów, np. Mikkey'a Dee, kiedy grał w King Diamond.

Poza tym Asgeir to bardzo miły człowiek. Ma też swoje własne studio, w którym posiada podobny do mojego sprzęt i oprogramowanie, dlatego współpraca przebiegała często przez internet. Wykonał świetną pracę. Nie sądzę, żebym mógł znaleźć kogoś lepszego, kto zagrałby na tym albumie lepiej.


Jest jeszcze Garm z Ulver.

Z Garmem przyjaźnię się już od dobrych piętnastu lat. Wcześniej śpiewałem dla niego drobne rzeczy w Ulver czy w jednym utworze Arcturus. A teraz przyszła pora, aby i on zaśpiewał na jednym z moich albumów.

Czy powstanie takiej płyta, jak ta, byłoby możliwe, gdybyś nie posiadał własnego studia? Trzeba przyznać, że to spore udogodnienie.

To byłoby możliwe, choć zapewne byłby to inny album. Ten materiał mógłbym - choć z pewnymi trudnościami - nagrać nawet w przenośnym 4-śladowym studiu. W studiu zawsze istnieje pokusa korzystania z możliwości współczesnej technologii, jednak tym razem chciałem się ograniczyć do dwóch ścieżek gitary i po jednej dla fortepianu i programowanej perkusji.

Szkielety utworów powstały właśnie w taki sposób, aby już podstawowe riffy były wystarczająco dobre same w sobie. Dopiero później zaczynałem się martwić o całą resztę aranżacji. Byłem bardzo stanowczy w swoim zamyśle stworzenia albumu metalowego.

Co do samej produkcji, postawiłem na czystą ekspresję, a nie jak to robiliśmy w Emperor nakładając na siebie kolejne warstwy, tworząc tę potężną ścianę gitar. Chodziło mi już bardziej o uzyskanie głośnego brzmienia wzmacniaczy, tak aby każda ścieżka gitary urywała głowę.

Nie tak dawno, ku zaskoczeniu wszystkich, poinformowałeś o zakończeniu działalności Peccatum. Nie było czasem tak, że to właśnie "The Adversary" stał się ostatnim gwoździem do trumny tamtego zespołu?

Naprawdę nie. Myśleliśmy już o tym od dłuższego czasu, właściwie od chwili, gdy wydaliśmy "The Moribund People". Zdaliśmy sobie sprawę, że pod nazwą Peccatum zrobiliśmy już z ta muzyką wszystko, co chcieliśmy. Oczywiście, nadal będziemy wspólnie pracować.

Nie wydaje ci się jednak, że wielu twoich fanów będzie trochę tęsknić za tą wysoce awangardową muzyką, jaką graliście w Peccatum?

Może. Jednak to, że teraz nagrałem solowy album i zwróciłem się w stronę metalu, nie znaczy wcale, że już nigdy nie będę pisał eksperymentalnych utworów. Pomyśleliśmy, że zamiast grania w Peccatum, skupimy się teraz bardziej na pracy w Mnemosyne Productions, naszej własnej wytwórni.

Wspólnie z Ihriel współpracujemy bez przerwy. Jej pomoc w przy tworzeniu tego solowego albumu była nieoceniona. Ona zajmie się teraz Star Of Ash, ale to nie zmienia faktu, że cały czas będziemy się wspierać i włączać do prac nad solowymi materiałami. Bez wątpienia będziemy jeszcze robili muzykę jako para.


A propos Mnemosyne Productions. Kiedy zaczniecie w końcu wydawać inne zespoły?

Cały czas szukamy talentów. Dostajemy masę demówek. Jest kilka zespołów, które mamy na uwadze i z którymi pozostajemy w kontakcie. Jesteśmy do tego nastawieni bardzo entuzjastycznie. Z drugiej jednak strony pozostajemy bardzo wybredni w kwestii tego, jakie grupy chcielibyśmy wydać.

Z uwagi na to, że nasza przeszłość wiąże się z ekstremalną muzyką metalową, dostajemy dużo mocnych materiałów. Tyle że świetnych firm, które zajmują się takim graniem jest już tak wiele, że wolimy poszukać czegoś bardziej wyrazistego, na pograniczu ekstremalnej muzyki. Nie ma potrzeby ani miejsca na kolejną taką wytwórnię.

To musi być nowa energia, bardziej innowacyjna forma grania. Niemniej, tak naprawdę jedynym kryterium jest to, aby to była jakakolwiek wspaniała forma mrocznej muzyki. I nie ważne, czy jest tam więcej lub mnie metalu, czy może nie ma go wcale.

To przestaje mieć znaczenie, gdy czujemy, że to jest to. Chcemy czuć, że możemy coś dla tych artystów zrobić. To nie jest wytwórnia, która wysyła pieniądze, odbiera nagrania i wydaje materiał. Mamy własne studio, znajomości i możemy aktywnie uczestniczyć w produkcji, prowadzić dialog, mieć swój wkład.

Na scenie metalowej wciąż najbardziej kojarzony jesteś z rolą frontmana Emperor. Jakiś czas temu powróciliście do grania koncertów. Jak właściwie fani powinni traktować tę sytuację? Jest choćby cień szansy na coś więcej?

Powrót Emperor jest wyłącznie tymczasowy i wiąże się z pożegnalnymi koncertami, których nie mieliśmy okazji zagrać, gdy kończyliśmy działalność. Pewnie wiesz, że dostawaliśmy mnóstwo propozycji, praktycznie od chwili, kiedy przestaliśmy grać. Stwierdziliśmy więc, że jeśli mamy już dać te ostatnie koncerty, to równie dobrze możemy to zrobić teraz, a nie czekać.

Wiadomo, niektóre powroty są wspaniałe, a niekiedy zespoły stają się w ten sposób parodią samych siebie, co jest zwyczajnie bardzo smutne. My wybraliśmy to właściwe rozwiązanie.

Jednym z powodów, dla którego rozstaliśmy się było to, że jako zespół zaszliśmy tak daleko, jak to tylko było możliwe. Doszło to tego, że dzielących nas różnic muzycznych nie dało się już dłużej połączyć. To przestało wychodzić. Doszło do tego, że każdy z nas chciał pisać swój własny album Emperor. Gdy dziś słucha się tego, co robi Zyklon i co piszę ja, bardzo wyraźnie widać, w jaką stronę każdego z nas ciągnęło, tak muzycznie, jak i artystycznie.

W obu tych tworach można odnaleźć podobieństwa do Emperor, jednak to, co robimy osobno jest mimo wszystko tak od siebie oddalone, że nie dałoby się już tego zunifikować. Aby pojawiły się sprzyjające okoliczności, w których rozważylibyśmy wejście do studia i zrobienie czegoś nowego, wiele musiałoby się zmienić.

Mimo wszystko, nie tracę nadziei. Dziękuję za rozmowę.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas