Rozgrywający
Mikołaj Ziółkowski w ciągu ostatnich kilku lat wyrósł na jedną z najważniejszych postaci w polskim show-biznesie i w świecie kultury.
To Ziółkowski i jego Alter Art odpowiadają za organizację trzech dużych, letnich festiwali - mowa o Selectorze, Open'erze i Coke Live.
Warto przypomnieć, że gdy 10 lat temu startował w Warszawie, a potem na gdyńskim Skwerze Kościuszki Open'er, była to impreza niedochodowa. Pierwsze dwie edycje nie zgromadziły wielkiej publiczności.
Jednak upór Ziółkowskiego i jego współpracowników doprowadził do tego, że Open'er stał się najważniejszym (choć nie największym, bo tu ustępuje Woodstockowi) festiwalem letnim w Polsce. To właśnie ekipie Ziółkowskiego przypisać należy zaszczepienie w naszym kraju mody na kilkudniowe festiwale z muzyką alternatywną na zielonej łące. W ten sposób wakacyjne weekendy spędza kilkaset tysięcy (głównie młodych) Polaków.
Co dalej? Z wypowiedzi szefa Alter Art wynikają dwie ambicje: po pierwsze, od przyszłego sezonu chce zacząć kreować trendy na polskiej scenie muzycznej, jeszcze mocniej promować polskich artystów na swoich festiwalach. Po drugie, zamierza stać jednym z głównych rozgrywających na europejskim - a zwłaszcza środkowoeuropejskim - rynku muzycznych imprez masowych. To już się dzieje, czego dowodem ściągnięcie Prince'a czy Kanye Westa, czym zdystansował regionalną konkurencję.
Ewolucja Coke Live
Z Mikołajem Ziółkowskim spotkaliśmy się podczas festiwalu Coke Live w Krakowie. To właśnie ta impreza była punktem wyjściowym naszej rozmowy.
Zastanawialiśmy się m.in., czy teren lotniska Muzeum Lotnictwa nie jest zbyt mały, by Coke mógł odgrywać rolę ważnego europejskiego festiwalu w przyszłości.
- My jesteśmy na takiej granicy, gdzie możemy jeszcze sprzedać trochę biletów każdego dnia, ale ten teren jest właściwie zapełniony. Te 30 tysięcy to jest właściwie wyporność tego miejsca. Ten teren się trochę zwiększy - już widać za płotem przygotowane kolejne hektary. Jeżeli będziemy mieli taką możliwość, nie wykluczam sytuacji pod tytułem "inne rozwiązanie". W tej chwili te 30 tysięcy fajnie się tu mieści. Kiedy patrzy się ze sceny, ten festiwal bardzo przyjemnie wygląda - przekonuje Ziółkowski w rozmowie z INTERIA.PL.
- My nie chcemy się ścigać na prawdziwe bądź nieprawdziwe liczby. Na tysiące, dziesiątki czy setki tysięcy ludzi, którzy są lub ich nie ma. My chcemy robić jak najciekawsze, jak najlepsze festiwale z najlepszą muzyką, chcemy pokazywać najważniejszych artystów zagranicznych i polskich i robić to dla ludzi, którzy to doceniają - dodaje szef Alter Art.
Nasz rozmówca podkreśla, że po zmianie koncepcji Coke Live z roku na rok przybywa fanów samego festiwalu, przyjeżdżających niezależnie od nazwisk wykonawców.
- Trzy lata temu podjęliśmy decyzję o ewolucji imprezy w stronę klasycznego letniego festiwalu z muzyką rockową, hiphopową, elektroniczną. Odeszliśmy od muzyki popularnej, która dominowała w pierwszych latach. Od tego momentu zaczęliśmy budowę społeczności, która się wokół festiwalu buduje. I to się udało - jest już publiczność, która powraca, która kupuje bilety przed ogłoszeniem artystów. Myślę, że ta tendencja będzie rosła z każdym rokiem - liczy Ziółkowski.
Rozwój i narzekania
Zapytaliśmy również o odsetek obcokrajowców na Coke Live. Okazuje się, że wygląda to całkiem nieźle.
- W tym roku mamy największą liczbę obcokrajowców na festiwalu Coke Live i uważam, że ten proces będzie postępował.
Magnesem dla zagranicznych uczestników okazał się w tym roku występ Kanye Westa, a w ubiegłym - Muse.
- To jest już około 20 procent wszystkich widzów. Co ciekawe jest to inny kierunek niż na Open'erze. W Gdyni dominuje kierunek północny: Wielka Brytania, Skandynawia, a tutaj, w Krakowie, mamy ludzi z Czech, Słowacji, Węgier, Austrii, Niemiec. Bardzo się cieszę z tego powodu.
- Moim celem jest dalsze rozwijanie rynku festiwalowego. Chcę, żeby Polska była jednym z pięciu głównych rynków festiwalowych w Europie. W tej dziedzinie mamy szansę bardzo poważnie zaistnieć.
Ziółkowski przyznaje, że przy ogłaszaniu wykonawców coraz więcej jest narzekań - że ktoś niedawno u nas był, że zbyt mainstreamowo, że zbyt alternatywnie...
- W rozmowach z moimi współpracownikami parę lat temu przewidziałem pewne procesy, które będą się działy. Otóż najpierw jest proces fascynacji, że się udało, że przyjeżdżają artyści, a potem włączają się czynniki klasyczne dla naszego kraju w różnych dziedzinach - tendencja do narzekania, do niedoceniania tego, co udało się osiągnąć. Musimy lepiej myśleć o sobie - apeluje nasz rozmówca.
- Z mojej perspektywy nie da się już myśleć kategoriami typu - czy dany zespół już występował na Open'erze czy nie występował. Ważne jest, czy chcemy go zobaczyć, czy ma coś ważnego do pokazania, czy wydał nową płytę... Chcemy być w centrum wydarzeń, w związku z tym tak, będą występowali artyści, którzy już byli. To norma europejska, a my wciąż się zastanawiamy, czy ktoś już u nas był.
Jak przyznaje, uważnie śledzi dyskusje w internetowych społecznościach na temat swoich festiwali.
- Czasami się obruszam, czasami się uśmiecham, czasami się głośno śmieję, ale na pewno jesteśmy dziś w zupełnie innym miejscu niż byliśmy 10 lat temu i jednocześnie powinniśmy o tym rozmawiać. Przy Open'erze nie muszę już tłumaczyć, dlaczego kogoś zapraszam.
Czy festiwale są bezpieczne?
Temat bezpieczeństwa festiwali jest niewątpliwie ważny w kontekście tego, co działo się w tym roku: z powodu gwałtownych zjawisk pogodowych zawaliły się sceny na imprezach w USA i Belgii, w wyniku czego ginęli uczestnicy.
Oprócz tego w Polsce mieliśmy "aferę barierkową" na Przystanku Woodstock. Menedżment grupy The Prodigy nakazał organizatorom festiwalu ustawienie barierek przed sceną, Jurek Owsiak upierał się, że ich nie chce, że przez tyle lat barierek nie było i nic się nikomu stało.
W dyskusję włączył się m.in. Czesław Mozil. "Muszę się wtrącić. Byłem na koncercie Pearl Jam na Roskilde w 2000 roku. Roskilde, jeden z najstarszych festiwalów w Europie, z wielkim doświadczeniem, przeżył swój największy koszmar. Na scenie pomarańczowej Pearl Jam słuchało ponad 70 tys. fanów . Widziałem, co tłum potrafi zrobić. Proszę mi tu nie pierdolić. Bo przykro się robi" - pisał Czesław na Facebooku.
Podczas koncertu Pearl Jam na Roskilde zginęło 8 osób, a 20 zostało rannych. W niesamowicie ściniętym tłumie wybuchła panika i ludzie zaczęli się tratować.
"Nigdy nie grałem na Woodstocku. Za to byłem prywatnie. I nie chodziło mi o to że na Woodstocku jest niebezpiecznie, tylko że zawsze może być bezpieczniej! Jak pisałem - wiem, co tłum potrafi zrobić, jak nikt tego się nie spodziewa. Od małego chodzę na koncerty... dba się o innych przed sceną i zawszę będzie się dbało. Ale nie zgadzam się że barierki są problemem dla bezpieczeństwa. Kanye West ma wielkie ego. Pewny Pan na Woodstocku też. Ego jest niebezpieczne" - dodał popularny muzyk.
A czego w kwestii bezpieczeństwa dowiedzieliśmy się od Mikołaja Ziółkowskiego? Całkiem sporo.
- Europa pracuje nad pewnymi rozwiązaniami od wielu lat. My uczestniczymy w tych procesach. Jest w Londynie uniwersytet, który ma katedrę zajmującą się bezpieczeństwem imprez masowych. Szkolenia, współpraca paneuropejska, szukanie najlepszych rozwiązań, spotkania z policjantami z Wielkiej Brytanii, z Holandii, analiza wideo... To wymaga środków, czasu i umiejętności, ale to przynosi efekty - podkreśla.
- My używamy barierek, uważamy, że to jest optymalne rozwiązanie dla festiwali. Często jesteśmy krytykowani, że za dużo kontroli, że dużo rzeczy nie można wnosić. Na Open'erze mamy dwie linie barierek...
- Ciekawostka, o której wiele osób nie wie: w Warszawie na hali Torwar może wejść na płytę 1700 osób, co oznacza, że - ze względu na liczbę wyjść ewakuacyjnych - płyta jest w połowie pusta. Wielokrotnie słyszałem stawiane nam zarzuty, że nie sprzedaliśmy biletów, że jest za mało ludzi.
- Jeśli jesteś najlepiej przygotowany, to z reguły nic się nie wydarza - podsumowuje Mikołaj Ziółkowski.
Trochę słońca na jesień
Kiedy kończy się festiwalowy sezon, wcale nie zaczynają się wakacje organizatorów. Cały czas prowadzone są intensywne rozmowy z artystami, jest negocjowanie umów, pertraktacje z władzami miast na temat np. powiększenia przestrzeni festiwalowej czy udogodnień dla przyjeżdżających uczestników.
Ziółkowski przyznaje, że ma już zakontraktowane kilka gwiazd na przyszłoroczną edycję Open'era, nie chce jednak zdradzić, kto to będzie. W kolejnych miesiącach będziemy więc mieli tradycyjny serial - stopniowe ujawnianie kolejnych artystów.
- Jesień i zima to moment ekscytacji, kiedy myślimy o artystach na kolejny rok. Myślę, że przy tych szarych, pochmurnych dniach jesienno-zimowych informacje, kto wystąpi na naszych festiwalach, wprowadzają trochę słońca.