Leonard Cohen w Katowicach: Owacje na stojąco
Owacje na stojąco, bisy i wiele ciepłych słów pod adresem publiczności - tak zakończył się poniedziałkowy (4 października) koncert legendarnego kanadyjskiego pieśniarza i poety Leonarda Cohena w Spodku w Katowicach. Zabrzmiały wszystkie jego najsłynniejsze utwory.
Już witając Leonarda Cohena katowicka publiczność zerwała się z krzeseł. Koncert rozpoczął się kilka minut po godz. 19. utworem "Dance Me To The End Of Love". Pieśniarz i jego zespół występowali na tle prostej scenografii, stylizowanej na klubową. Kameralny charakter miał też sam koncert, choć odbywał się w wypełnionej szczelnie widzami hali Spodka.
Cohen, ubrany w ciemny garnitur i kapelusz, część piosenek wykonywał klęcząc.
"Damy wam wszystko, co mamy" - zapewnił już na początku koncertu, dziękując za ciepłe przyjęcie. Zabrzmiały m.in. "Ain't No Cure for Love"' "Bird On A Wire", "Everybody Knows", "Waiting For The Miracle", "Suzanne", "Hallelujah", czy "I'm Your Man".
Zgodnie z oczekiwaniami fanów, zabrzmiał też "Chelsea Hotel", dedykowany Janis Joplin, z którą Cohen był związany. Dokładnie w poniedziałek przypadła 40. rocznica śmierci słynnej piosenkarki. Część tego utworu Cohen również wykonał klęcząc.
"To przywilej grać dla was" - powiedział do widzów, podkreślając, że dobrze być razem, kiedy w wielu regionach świata panuje chaos i cierpienie.
Uznanie publiczności zyskał cały zespół - artyści grający solówki na swoich instrumentach byli nagradzani gorącymi brawami, podobnie jak piękne jasnowłose chórzystki, które podczas jednego z utworów dały nawet akrobatyczny popis, robiąc jednocześnie tzw. gwiazdę. Tańcząc i podskakując schodził też ze sceny sam mistrz.
"Nie wiem, jak długo dam radę to robić, ale jesteśmy wam wdzięczni" - żartował muzyk podczas bisów. "Jedźcie bezpiecznie do domu. Pogoda się zmienia, nie przeziębcie się" - mówił. Na koniec podziękował za "wspaniałą gościnę". "Do zobaczenia gdzieś na trasie, wszystkiego dobrego" - pożegnał się.
Dla 35-letniego pana Marka z Tychów udział w koncercie Cohena był największym muzycznym marzeniem, które udało mu się zrealizować dopiero za czwartym razem - wcześniej koncerty odwoływano lub nie mógł pojechać. "Wreszcie się udało i Cohen nie zawiódł w żadnym calu. Zaśpiewał chyba wszystkie piosenki, jakie chciałem usłyszeć. Był w mistrzowskiej formie, podobnie jak cały jego zespół" - entuzjazmował się tyszanin.
Po raz pierwszy na koncercie swojego rodaka byli też Natalie i Kuba z Kanady, studiujący obecnie medycynę w Uniwersytecie Jagiellońskim. "Musieliśmy przyjechać do Polski, żeby zobaczyć Cohena" - śmiali się. "Koncert niezwykły, z niczym nie porównywalny" - mówili.
Para w średnim wieku - Anita i Michał z Olkusza - powiedzieli, że są jak "zaczarowani". "Słuchaliśmy go od zawsze, od licealnych czasów. A dziś - niesamowity głos, niesamowita kondycja. I słowa uznania dla publiczności" - powiedziała pani Anita.
Poniedziałkowy koncert w Katowicach pierwotnie miał się odbyć w marcu, ale ten i kilkanaście innych występów przełożono na jesień z powodu kontuzji kręgosłupa, jakiej Cohen doznał podczas treningu. Pod koniec sierpnia okazało się, że możliwy jest też drugi koncert w Polsce. Dzięki temu za kilka dni - 10 października - bard wystąpi na warszawskim Torwarze.