Proceente nagrał dobrą płytę, wychodząc poza hiphopowe standardy. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie wrażenie, że mogło być jeszcze lepiej. Albo trzeba było pójść dalej, albo się nie wychylać.
Można nie lubić jego głosu, ale nie sposób odmówić mu silnego stylu i szorstkiej wrażliwości. Michał "Proceente" Kosiorowski - radiowiec, kiedyś reporter, teraz wydawca, przede wszystkim jednak czerniakowski raper, kojarzony głównie ze sceną podziemną - postanowił zrobić płytę odzwierciedlającą jego barwną osobowość. Za producenta wziął Malina i nie zabrakło panom talentu, czuć za to deficyt konsekwencji i odwagi. "Galimatias" nie sprawdza się do końca jako album, bo to raczej zaczątek dwóch płyt - hiphopowej, w stylu udanych nagrań z Emazetem i mixtape'u "T.O.A.S.T" oraz wizjonerskiej, w deseń "Telehonu" Pablopavo.
Najlepszy Proceente na "Galimatiasie" to akurat Proceente mało wyrafinowany, za to bardzo zirytowany, brylujący na wyrazistych kompozycjach. Gdy w "Śmiechu Warte 2" poskramia bit przywodzący na myśl Dr. Dre z etapu "Bitch Please" i rapuje: "Chcesz to się dziw, ale to taki kraj / jak zamawiasz pięć piw, zawsze krzycz Sieg Hail", po czym dodaje "To ta frustracja polska / Płyty Ich Troje w kioskach / gnoje siejący postrach z Neostrad / artyści robiący swoje po kosztach" - nie sposób nie bić mu brawa. Świetny jest w zaszczepionym dubstepowym basem "Wk***ieniu Maksymalnym", podczas wymiany zdań z WdoWĄ, obecnie pierwszą damą polskiego rapu. "Do ludzi czuję to, co do psów Hemp Gru / rozpamiętuję sekwencję błędów / wydaję z siebie długie ciągi jęków" rapuje, zaś jego towarzyszka broni wyznaje błyskotliwie - "Niektórzy mówią, że czują magię w moich nagraniach / Dlatego zatem jestem wiecznie rozczarowana".
Rozczarowują za to utwory w założeniu najbardziej oryginalne. Reggae'ująca "Podróż do źródeł czasu" to wiele ładnych słów i niezły przykład lirycznego obrazowania, niemniej konia z rzędem temu, kto zrozumie o co autorowi chodziło. Bo Jan Nowicki, ze swoją aforystyką na miarę Paolo Coelho, bynajmniej tego nie ułatwia. Muzyka w "Suzuki Swift", bogata i melodyjna, jako żywo pasowałaby do rozważań egzystencjalnych, niemniej zwrotki opiewają samochód wraz z bytowaniem w nim, przez co uzyskujemy cokolwiek groteskową całość. W "Ulicznym Stylu" zderzono beatbox i stary repertuar miejski, po czym ograniczono rolę kawałka do pozbawionego wersów, niepotrzebnego w sumie przerywnika. "2012", utrzymany w dubowo-dancehallowym klimacie cyfrowej Jamajki, jest zaś numerem, gdzie gospodarz płyty ginie zupełnie, zwłaszcza na tle dysponowanego jak nigdy Wujka Samo Zło.
Są też udane eksperymenty, choćby "Jadę na Rowerze" (wyobraźcie sobie The Doors na amfetaminie, przygotowujących ścieżkę dźwiękową do Wyścigu Pokoju) i wyciszona, akustyczna niemal, cokolwiek paranoiczna "Permanentna Inwigilacja". Krok na nowe terytorium zrobiony - to najważniejsze. Następne powinny być pewniejsze.
6/10