Rox, co nieźle rokuje
Jarek Szubrycht
Rox "Memoirs", Rough Trade
Gdyby lepiej wybrała czas debiutu, mówilibyśmy o niej wszyscy. Ale tak czy owak, milczeć o Rox nie wypada.
Źle trafiła. Z jednej strony musi wzrastać w cieniu Janelle Monae, której pełnowymiarowy debiut zamienił recenzentów po obu stronach Oceanu w ślepych i głuchych na wszystko inne wyznawców, z drugiej czai się już, zapowiadany na koniec września, nowy album Marka Ronsona, który prawdopodobnie zamierza udowodnić, że tak jak Rox - czyli tak jak on sam przed paroma laty - już się nie gra.
Ech, gdyby pojawiła się dwa lata temu, kiedy pustka po nagle i niepotrzebnie nieobecnej Amy Winehouse tak nam doskwierała! Gdyby wtedy stanęła w szranki z Duffy i Adele, zapewne prześcignęłaby je bez wysiłku. Jest bowiem od tych dwóch mniej przewidywalna i mniej - nie bójmy się tego słowa - nudna, a przy tym, w odróżnieniu od Amy Winehouse jest trzeźwa i chyba niegroźna. W każdym razie, nie balibyście się zaprosić ją do domu.
Rox jest jak Londyn, w którym się rodziła: wszystko się w niej miesza, ale wszystko zgadza. Pół-Iranka, pół-Jamajka, która amerykański soul filtruje przez angielską powściągliwość. Wokalne szlify zdobywała w chórkach u Marka Ronsona i Daniela Merriweathera, ale producentów płyty wypożyczyła od Lauryn Hill i Jaya-Z. Potrafi pięknie swingować, zaśpiewać radośnie i dynamicznie (jak w "I Don't Believe" czy "My Baby Left Me", który skrojony jest na wielki hit), a bluesowe łkanie po prostu ma we krwi ("Heart Ran Dry" to tylko najlepszy przykład, ale nie jedyny).
Gdyby się ze swoimi "Pamiętnikami" nie spóźniła, mogła być gwiazdą już po debiucie. A tak, trzeba jeszcze trochę poczekać i jeszcze ciężej popracować. Zresztą, na dobre jej wyjdzie.
6/10