Recenzja Sarius x Soulpete "Zero Starań": Wzrok na szczyt
Stabilna forma Soulpete'a i procentująca wciąż decyzja, by współpracować z tymi, którzy może nie nakręcą sprzedaży, za to umieją czytać jego bity. Do tego Sarius, raper wiecznie poirytowany, ale ani trochę niewypalony. Powstało z tego sześć bardzo dobrych, wysokosłuchalnych numerów.
To nie wracający do wielkiej formy Ostry i Gural, ani tym bardziej nie sprytnie poszerzający rapowy target Taco Hemingway był dla mnie hiphopowym bohaterem 2015 roku. To lubelski producent, który uraczył nas trzema udanymi (co najmniej!) wydawnictwami. Soulpete został kimś będąc sobą. Teraz słyszę, że to, co robi, jest już tylko powielaniem wypracowanych patentów. Nawet jeśli, to hip hop nie potrzebuje konceptu i rekonstrukcji, o ile działa, bo to może wtedy wyjść jak Guardioli na Vicente Calderon . A "Zero starań" gra w finale Ligi Mistrzów również dlatego, że przesadnie nie kombinuje.
Sarius, jeden z najlepszych i mimo wszystko najbardziej chyba niedocenianych wśród młodych raperów, tankuje bity swoim zaangażowaniem i frustracją. Nienachalnie udowadnia swoją wszechstronność: Umie dośrubować ten podminowany, nadekspersyjny styl do podkładu, nakręcić się jak katarynka i terkotać rymami, współgrać z samplem wokalnym, potem zaś szarpać, puścić się niemal offibitowo, by pojechać z wyczuciem i melodią zwrotkę, a nawet refren. Kiedy powtarza wymownie "mordor", Nazgule wersów już lecą pochlastać wam uszy. Zmierzłość, niechęć do ludzi i bezczelne odzywki wydają się tu być naturalnym stanem. Facet ma ochotę pojechać "Tu nie słychać Hemingwaya jak się wpada na imprezki / nikogo nie oceniam, na ten klimat mam za twarde pięści"? To pojedzie, nie myśląc nad konsekwencjami. Ale zaprosi też do świata bardziej osobistych emocji w "Koszmarach". Nie byłbym w stanie wyjaśnić tego kawałka wers po wersie i zupełnie nie mam takiej potrzeby, lepiej jak coś zostaje niedopowiedziane. Angażuje mnie, wystarczy.
Soulpete rzeczywiście nie zaskakuje. Nie forsuje tempa, pozwalając bębnom człapać bezlitośnie do celu. Łączy nowojorską klasykę z brzmieniem bliższym lo-fi, pielęgnowanym w niezależnym hip hopie już grubo po latach 90. Rękę do ciachania czarnej klasyki ma niepolską przez co miękkie gitarki, krótkie pianina, dęciaki z lekkim zadziorem zachowują element niezbędnej surowości, w takim wrzuceniu ich od niechcenia kryję się sukces całej kompozycji. Ta paradoksalna "lekka ciężkość" wydaje się główną siłą. Chce sobie Pete wrzucić kawałek kobiecego wokalu w numer, żeby go rozrzedzić i odrealnić? Wychodzi jak w "Tang", czyli dobrze. Chce wpadać w ucho, uchwycić bombastyczny motyw i zrobić ładny kawałek? Wychodzą "Koszmary", czyli coś, co brzmi jakby Błażej Król zrobił sobie podkład (rzęsista perkusja intensywnie pracująca pod spodem trochę to odsładza). Jeszcze lepiej.
Na "Zero starań" zgadza się wszystko, łącznie z gośćmi (szczególne pochwały dla didżejskiej pracy i trafionych cutów DJ-a Ace'a i Laikike1'a nawijającego "odpi***olić wam połowę was, czyli wizerunek / ta druga to wszystko czym rzygasz przed lustrem , jak ci dupa trzyma brodę i bursztynek z łańcuszkiem"). No, może poza długością, bo chemii tu dość na longplaya. Większość hiphopowców powie ci, że to co robi, to nie dla lajków, udostępnień, monet i klepnięć po łopatkach od kolegów po fachu. Ale to Soulpete z Sariusem brzmią, jakby naprawdę tak było. Ten pierwszy to pozorna toporność podszyta ogromnym wyczuciem. Ten drugi to odpoczynek od raperów szantażujących odbiorców swoją erudycją i życiowym doświadczeniem. Bity szczerbate, linijki mocno wczute, a sam nie zauważyłem, kiedy to sobie zapętliłem. Jedne z najlepiej słuchających się rapów w tym roku.
Sarius x Soulpete "Zero Starań", wyd. własne
8/10